PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



31 maja 2008

URAL – NASZA NOWA MIŁOŚĆ

Zobacz inne fotki URAL NASZA NO...

Udało się nareszcie kupić ruska! I to w dodatku jest Ural, a już się wydawało, że jednak będzie Kaśka [K-750]. Motor kupujemy już od zeszłego roku. To była miłość od pierwszego spojrzenia – wszystko dzięki Grześkowi. Jak opowiadał to owszem byliśmy ciekawi, ale bez większych emocji, ale jak kupił motor i do nas przyjechał – to już byliśmy straceni. Grzesiek z kolei zaraził się od Mietka i Dorotki. I tak powstała ekipa do wyjazdu do Gruzji.
Na pewno nie jest to sprzęt dla lubiących niesamowite prędkości. Nasza Ula rozwija max. 70 i jak się śmieje Bartek tylko z górki :). Ten motor jest zdecydowanie terenowy – już to sprawdzaliśmy. Z resztą ten sprzęt jest tylko dla pasjonatów, bo ciągle coś się psuje. Za pierwszym razem dojechaliśmy tylko do końca ulicy, następnym, aż za skrzyżowanie, ale teraz już jeździmy, choć naprawa skrzyni biegów i dyfra - jeszcze nas czeka. A dzisiaj jedziemy na pierwszą dalszą wycieczkę – Słowacja. Wszyscy mamy nadzieję, że nie będzie tak jak ostatnio. Wybraliśmy się za miasto i po pewnym czasie motor zgasł. Okazało się, że nie mamy paliwa – bajka. Grzesiek pojechał na najbliższą stację po paliwo i kanister. A my tymczasem zadzwoniliśmy do Mietka, który nie mógł z nami jeździć, żeby mu powiedzieć co się stało. Okazało się, że Mietek wlaśnie przejeżdża przez tą miejscowość, w której stoimy i zaraz podjedzie (stanęliśmy w Bibicach – Lipowa 11). Kiedy zadzwoniliśmy do Grześka, żeby mu powiedzieć o Mietku, okazało się, że stoi jakiś kilometr dalej bo mu się urwał kabelek od akumulatora :). Tak więc Mietek przywitał się z nami, pojechał do Grześka, naprawili kabel, Mietek pożyczył nam kanister, Grzesiek kupił paliwo i tak wspólnymi siłami pojechaliśmy do Krakowa. Dzięki wynalazcom telefonii komórkowej!
Anna Bucholc

„ÓSEMKA” I CHORWACJA

Żal się żegnać z Mostarem, więc rano idziemy jeszcze raz na starówkę. Kupujemy drobne pamiątki i jedziemy w kierunku Chorwacji. Miał być powrót przez Belgrad, ale tam jakieś rozruchy i stwierdziliśmy, ze to nie ma sensu. Wieczorem długo deliberowaliśmy, którędy wracać i co jeszcze po drodze zobaczyć. Ja bardzo chciałam obejrzeć wodospady – na naszej turystycznej mapce oznaczone jako „8”, więc stwierdziliśmy, że skoro jednak nie Belgrad to niech będzie ósemka i potem Chorwacja. Wspaniały wybór! Rewelacja. Jeszcze nie widziałam takich wodospadów – zupełnie jak mała Niagara. Znaczy tak myślę, bo Niagary też nie widziałam. W każdym razie ósemka udana i świetnie.
Zobacz inne fotki Wodospady w B...
Do Chorwacji droga długa, korki i objazdy, bo zawaliła się droga. Zatrzymujemy się w Trogirze - jemy straaaasznie sloną pizzę - wszystko tylko nie dalmacka - a potem zagryzamy to baaardzo slodkimi lodami - efekt wiadomy - jest nam niedobrze. Zajeżdżamy na wieczór i rozbijamy namiot na plaży. Chłopaki się kąpią, ja nie bo jest mi zimno na samą myśl, że mam się rozebrać. Zapomniałam już jak cudownie śpi się na plaży. Wstajemy późno, ale za to wszyscy wyspani. Tym razem nie odpuszczam i kąpiemy się z Wojtkiem. Brrr… Bartek miał rację – bardzo zimna woda! Ruszamy w drogę, bo mamy zamiar jeszcze odwiedzić KRKĘ. Wcześniej tu nie byliśmy, a szkoda, chociaż nie jest aż tak ładnie jak na „Pletvickich Jezierach”. Spóźniamy się na łódkę – i dobrze, bo wycieczka trwa 4 godziny, a my jeszcze dziś musimy zajechać do Krakowa. Mieliśmy wrażenie, że powrót autostradą będzie super, a tu strata 2 godzin w korkach! Za to później już do samej Polski puste drogi. Tylko pogoda nie ta – zimno i deszczowo. Jakbyśmy wracali z innej półkuli. Wojtek ma pociąg o 3.00, jemy coś ciepłego na stacji i odwozimy go na pociąg. I gdzie tu pasują nasze krótkie spodenki i klapki :(

Anna Bucholc

MOSTAR - WYCIECZKA W GÓRY

Zgodnie z instrukcją pojechaliśmy wąską i krętą drogą w kierunku szczytów. Wtedy okazało się, że Mostar naprawdę leży w dolinie. Widoki wspaniałe. Dojechaliśmy do oznakowanego szlaku i pomimo ostrzeżeń ruszyliśmy „ku przygodzie”. Na początku było śmiesznie – głupie żarty o minach, i że koniecznie się chcemy rozerwać, ale kiedy doszliśmy do punktu widokowego i zobaczyliśmy okopcone szańce – zrobiło się dziwnie. Tym bardziej, że żądni widoku pasma wysokich gór postanowiliśmy zboczyć ze szlaku – na taką wyjeżdżoną drogę. Znaleźliśmy opakowanie po bazuce i takie metalowe trzymaki do pasów z nabojami. Wtedy też zrozumieliśmy, że chociaż już wiele lat po wojnie, a takie tu jeszcze pamiątki zostały to nie ma jednak gwarancji, że min też nie ma. Wracaliśmy po własnych śladach. Ten niezbyt miły epizod został przyćmiony wieczornym widokiem na Mostar. Natrudziliśmy się, żeby zrobić te zdjęcia, ale warto było – mam wrażenie, że oddają ten klimat.
Zobacz inne fotki Bośnia i Herc...


Anna Bucholc

MOSTAR

Droga do Mostaru urzekła nas krajobrazowo. Koniecznie trzeba tu wrócić i przejechać się pociągiem z Sarajewa. Widoki niesamowite – przełęcze, wysokie góry, w dole rzeka. Do tego mosty, wiadukty i tunele. Czemu u nas tak nie można? Do Mostaru zajeżdżamy późnym popołudniem i od razu zaczynamy szukać noclegu. Nie trafiliśmy za dobrze bo jest długi weekend i brakuje miejsc. W końcu znajdujemy hostel, w którym nikt nie mówi po angielsku. Panie są spłoszone i w zasadzie wygląda to tak jakby nie wiedziały czy mają wolny pokój. Po dłuższej chwili okazuje się, że jednak jest miejsce i zostajemy. Fajnie, bo już byliśmy zmęczeni, a tutaj jest miło, czysto i przede wszystkim dużo taniej niż w poprzednich hostelach. Idziemy zobaczyć część starówki i Stary Most – symbol miasta. Mostar - nieformalna stolica Hercegowiny - robi na nas duże wrażenie. Starówka jest jeszcze bardziej klimatyczna niż w Sarajewie – chociaż turystów też całe mnóstwo. Stary kamienny most był wybudowany w 1566r., ale w wyniku wojny w byłej Jugosławii został zburzony przez Chorwatów w 1993r. Odbudowano go w 2004r.
Zobacz inne fotki Bośnia i Herc...

SPOTKANIE W UNITED WORLD COLLEGE IN MOSTAR
Jak już wspomniałam spotkanie zainicjował Wojtek. Chodzi nam przede wszystkim o inspiracje do rozwoju Glokera i nawiązanie kontaktów. Spotkanie przebiegło bardzo pomyślnie, ale nasza pierwsza myśl to konieczność podszkolenia się ze słówek biznesowych – widać było braki. Warto wspomnieć o działalności collegu, szczególnie, że tam uczą się także Polacy. Posłużę się moim wpisem do Glokera.
„United World College łączy w swojej działalności najważniejsze wartości. Za pośrednictwem szeroko pojętej w tym przypadku edukacji, uczy tolerancji i współistnienia na terenach dotkniętych wojną, konfliktami etnicznymi czy religijnymi. Collage w Mostarze jest przy tym unikatowy - jako jedyny znajduje się na terenie miasta i jest usytuowany w samym jego centrum. Poza tym organizacja zapewnia zakwaterowanie, wyżywienie i dostęp do najnowocześniejszego sprzętu, a nauka jest zupełnie nieodpłatna co zrównuje szanse pod względem ekonomicznym. W UWC w Mostarze jedynym ograniczeniem jest liczba miejsc. Jest to przykład organizacji bez barier, takiej która daje szansę i możliwości tym, którzy ich najbardziej potrzebują. Sama idea jest bardzo inspirująca, a zobaczenie na własne oczy jak to funkcjonuje w praktyce i rozmowa z ludźmi, którzy się tym zajmują na co dzień daje nadzieję na lepsze jutro dla świata.”
BLAGAJ – podczas spotkania dowiedzieliśmy się też co można zwiedzić w okolice Mostaru. Naszą entuzjastyczną wiadomość o wyjściu w góry potraktowano bardzo poważnym ostrzeżeniem przed minami i zabroniono parkować na poboczach drogi. Zgodnie z instrukcjami najpierw pojechaliśmy do miasteczka Blagaj. Znajduje się tu źródło rzeki Buny, jedno z największych w Europie (43 tys. litrów wody na sekundę). Atmosfera sprzyja kontemplacji. Żeby wejść do Tekij – (dom derwisza) muszę się przyodziać w chusty – chłopaki zachwycone, bo teraz to już wyglądam jak prawdziwa arabka. Schodzimy do źródła, Żeby skosztować wody – pyszna i chłodna – a nad nami ogromna skała z ruinami zamku. Przechodzimy na drugą stronę rzeki, bo stąd widok jest najlepszy i mijając knajpki postanawiamy zostać tu na obiad. Zapach świeżo smażonej rybki sam sobie robi reklamę. Znajdujemy miejsce tuż nad wodą, ale okazuje się, że z zamówieniem nie będzie łatwo. Pan nie tylko nie mówi po angielsku, ale jest w ogóle niezbyt komunikatywny. W końcu zamawiamy i jesteśmy pewni tylko tego, że otrzymamy piwo „Hercegovacko”, a obiad będzie niespodzianką. Hmm… pyszna niespodzianka to kalmary dla Bartka i po dwie rybki dla mnie i Wojtka – dzielimy się i wszyscy zadowoleni.
Zobacz inne fotki Bośnia i Herc...


Anna Bucholc

SARAJEWO

SARAJEWO – stolica Bośni i Hercegowiny. Miasto jest bardzo zniszczone. W ogóle na terenie BiH nie da się zapomnieć o działaniach wojennych. Wszędzie ślady po kulach, zniszczone, zawalone budynki i mnóstwo opuszczonych domów i mieszkań. Postanawiamy zatrzymać się w Sarajewie na obiad. Jest piękna pogoda – zupełnie jak u nas latem. Starówka w Sarajewie jest warta zwiedzenia. Wąskie, klimatyczne uliczki, meczety, stare domy… i niestety wielu turystów. Środkiem starówki płynie rzeka Miljacka, więc zwiedzając przechodzi się mostkami raz na jedną, raz na drugą stronę. Nie mieliśmy żadnego przewodnika, ale można było wejść po prostu do jednej z wielu agencji turystycznych, gdzie otrzymuje się pełną informację (nie zawsze po angielsku) i mapkę. Zwiedzanie najważniejszych miejsc nie zajmuje zbyt wiele czasu. Kuszą jednak liczne knajpki, więc w trakcie można coś przekąsić. My zjedliśmy przysmak sarajewski, popijając piwem „Sarajevsko” - polecam. I niestety czas ruszać dalej – nasz cel to przecież Mostar.
Zobacz inne fotki Bośnia i Herc...


Anna Bucholc

DŁUGI WEEKEND - BOŚNIA I HERCEGOWINA

Plan pojechania do BiH-u powstał już w sylwestra – chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Wyjazd jest związany z koncepcją rozwoju naszej firmy – [zainteresowani patrz GLOKER]. Wojtek przygotował wszystkie projekty, znalazł kontakty i umówił nas na spotkania. Wspólny wyjazd zaczęliśmy od wizyty na Uniwersytecie Ludowym w Woli Sękowej – piękne miejsce i wspaniali ludzie. Rozmawialiśmy do rana i mieliśmy okazję pośpiewać. Zespół przygotowywał się do festiwalu piosenki ukraińskiej – rewelacyjna sprawa. Z Woli Sękowej [przepiękne i urokliwe miejsce] pojechaliśmy do Krosna na kolejne spotkanie do Policealnej Szkoły Kształcenia Animatorów Kultury. Wojtek jest absolwentem tej szkoły, więc spotkanie było bardzo miłe, zwiedziliśmy szkołę i uzyskaliśmy odpowiedzi na wszystkie pytania. Jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami odsyłam do Glokera.
BUDAPEST – zatrzymaliśmy się na obiad w Budapeszcie, ale nie mamy dobrych wspomnień. Jedzenie było średnie, a pogoda nieładna. Poszliśmy trochę pozwiedzać, ale się rozpadało. Poza tym nie mogliśmy znaleźć WiFi, a internet był pilnie potrzebny. Byliśmy już całkiem zmoczeni i niezbyt szczęśliwi, ale na koniec trafiła nam się mila knajpka z hot spotem i pysznymi deserami – Cafe Anna – wiadomo!
WĘGRY – postanowiliśmy przenocować na Węgrzech, gdzieś blisko granicy, więc kiedy poczuliśmy się zmęczeni zjechaliśmy w boczną drogę i rozbiliśmy namiot na pustym polu. Rano obudziły nas brony przejeżdżające tuż za naszymi głowami. Właścicielowi tak się nie spodobał nasz namiot, że wyjechał na pole w święto pracy :). Trzeba było widzieć w jakim tempie się zwijaliśmy.
Zobacz inne zdjęcia Długi weekend...

BOŚNIA I HERCEGOWINA – dziwnie było przekraczać granicę. Pamiętam jak jeszcze trzy lata temu zwiedzaliśmy Chorwację i nie było nawet mowy o przejechaniu przez BiH. Po przekroczeniu czeka nas niespodzianka. Wita nas tablica z napisem „Witamy w Serbii” – sprawdzamy więc szybko mapy, ale wszystko się zgadza. Jesteśmy bardzo zdziwieni, ale nie ma czasu się zastanawiać, bo wszystkie tablice i napisy informacyjne są po rosyjsku. Skupiamy się więc na przypomnieniu sobie rosyjskich literek.
Anna Bucholc

30 maja 2008

POWRÓT DO POLSKI – ARTYKUŁY SŁAWKA [dzień 15]

Zobacz inne fotki POWRÓT DO POLSKI

Nasza podróż dobiega końca. Czekamy na transport do Dheli i okazuje się, że auto jest mniejsze niż obiecywano. Nie narzekamy – już się przyzwyczailiśmy. Mamy klimatyzację i jedziemy autostradą – to taki wstęp do powrotu do cywilizacji.
Indie to powrót do przeszłości. Podobno zmieniają każdego i szokują biedą i brudem. Nas też zmieniły, ale nie zaskoczyło nas ubóstwo żyjących tam ludzi, ale ich światopogląd. Ludzie żyją w skrajnej biedzie, w takich warunkach, jakie w Europie są nie do wyobrażenia. Nie ma opieki medycznej, ani społecznej. Koło siebie mieszkają hindusi, buddyści i muzułmanie. Poziom tolerancji jest bardzo wysoki. Szczególnie przejawia się podczas jazdy. W krajach europejskich krzyczymy na siebie i trąbimy ze złości – tutaj, każdy zajeżdża drogę każdemu, wymusza się pierwszeństwo, nie obowiązują żadne przepisy, a jedyną reakcją na to jest uśmiech, pełne zrozumienie i pozdrowienie przyjaznym gestem. W Polsce brakuje mi rozmów z nieznajomymi, uśmiechów i pozdrowień. Choć jest nas mniej, nie staramy się poznać siebie nawzajem. Gdybym tutaj powiedziała komuś obcemu „Dzień dobry” – ot tak zwyczajnie, na ulicy, popukałby się w czoło. Wiem, bo robiłam tak dla zabawy jeszcze w podstawówce. Tam w dalekich Indiach i Nepalu, pozdrawiali nas wszyscy, korzystając z każdej okazji, zagadywali nawet przejeżdżając obok. U nas jest tak cicho i spokojnie, że przez pierwsze dni po powrocie musieliśmy się aklimatyzować.
Naszą podróż doskonale podsumował Sławek, pisząc felieton i artykuły o Indiach i Nepalu. Serdecznie polecam – artykuły ukazały się w Głosie Nowej Huty.


Anna Bucholc

JAIPUR – [dzień 14]

Zaczynamy od śniadania w ogrodzie, potem przepychanki z tuk-tukami i po chwili mkniemy w upale do Pałacu Miejskiego. Jaipur jest często nazywany Różowym Miastem, dlatego, że większość budynków przy głównej ulicy pomalowano na różowo z okazji odwiedzin Króla Angielskiego. Natomiast rykszarz mówił nam, że to jeden z Maharadżów przemalował miasto na ulubiony kolor swojej żony – wolimy tą wersję – wszystko dla kobiety – to tak bardziej po indyjsku. Oglądamy obecny dom (pałac) Maharadży i dawne domostwo jego przodków. W środku drogocenne tkaniny, broń i malowidła. W pałacu z zainteresowaniem oglądamy dwa wielkie dzbany, które podobno pojechały do Anglii wypełnione wodą z Gangesu. I tam na dworze królewskim ówczesny król – chyba Jerzy\- raczył się tą wodą razem z Maharadżą – i nie umarł! Robimy małe zakupy w miejscowej hurtowni, a ja przymierzam sari – jest naprawdę ładne. Z 6m materiału to już nawet firmany można zrobić. Biegniemy na targ i spotykamy tam naszych Francuzów z pociągu! Uznajemy, że to jest przeznaczenie i wymieniamy się mailami i zaproszeniami do naszych krajów. Później udajemy się do pałacu wiatrów - HAWA MAHAL. Jest to pałacyk zbudowany dla 12 żon i 47 konkubin, które nie mogły pokazywać się publicznie, więc zbudowano im pałac, żeby mogły podglądać mieszkańców miasta. Jest nazywany pałacem wiatrów, ponieważ jest zbudowany w taki sposób, żeby wiejący wiatr chłodził wnętrze pałacu. Z wieży rozciąga się wspaniały widok na całe miasto i na JANTAR MANTAR, czyli stanowisko astronomiczne DżajShingha. Jest to największe z 5 zbudowanych przez niego obserwatoriów. W środku interesujący zbiór przyrządów astronomicznych.
Zobacz inne fotki INDIE - JAIPUR

Wracamy do hotelu – teraz pozostaje poszukanie transportu do Dheli, jakieś zakupy, a jak zdążymy to będzie jeszcze świątynia GOWINA DEWA i wieczorne modły.
Do świątyni nie udało się dojechać, ale zakupy były całkiem udane. Rykszarz zrobił nam niespodziankę, ponieważ nie wiedział gdzie jest hotel i mieliśmy darmowy tour po mieście. Zajechaliśmy tuż przed burzą. Kiedy wbiegaliśmy do hotelu spadły już pierwsze krople deszczu.

Anna Bucholc

JAIPUR – FORT AMBER – [dzień 13]

Dzień trzynasty mam nadzieję, że nie pechowy. Jedziemy autobusem „de lux” do Jaipuru. Kurcze to nie był chyba za dobry pomysł, żeby wypróbować wszystkie indyjskie środki transportu. Jest tak, że nie chcemy nawet myśleć jak wygląda autobus „normal”. Pędzimy na złamanie karku, a kierowca cały czas używa klaksonu. Widać tutaj duży może więcej. Strach się bać, jak się nie rozpadnie to chyba będziemy przed czasem?! :)
Ufff – udało się – jesteśmy na miejscu. Upał. Oglądamy hotele, jeżdżąc jedną rykszą w 6 osób i ze wszystkimi bagażami – co nam odbiło?! Pierwszy hotel wydał nam się ładny, ale ma trochę wygórowane ceny – wychodzimy – jedziemy jeszcze do 4 innych hoteli i wracamy do tego pierwszego. Polecam: HATITTI GEST HOUSE. Szybki obiad, zimny prysznic i wyjazd do FORTU AMER (Amber). Godz.16.00 – nie można wyjechać na górę na słoniu, (bo słonie poszły do domu), więc wynajmujemy jeepa. U podnóża fortu widać starożytne miasto Amer. Jego historia sięga 1000lat. Fort był budowany przez 3 pokolenia i jest zlepkiem kultury mogołów i hindusów. Jest bardzo rozległy. Otaczają go mury w stylu muru chińskiego, ale mają tylko 12km.
Zobacz inne fotki JAIPUR - FORT...

ŚWIĄTYNIA KALIMATA – z zewnątrz malowidła wyglądały na zwykłe – od wewnątrz natomiast widać, że są pokryte złotem, które podsyca pozostałe kolory tworząc bajeczny wzór –super. Spodobały nam się apartamenty DżajSzinga (dziadek Szahdżahana). Całkiem w stylu Tadź Mahal – widać skąd była inspiracja. System starożytnej klimatyzacji powalił nas na kolana. Nie tylko zbierano wodę, ale rozprowadzano ją rurami do odpowiednich pomieszczeń, tam woda spływała po ścianach i była odprowadzana do ogrodu specjalnymi, ozdobnymi zresztą, wyżłobieniami w podłodze. Ogrody uległy zniszczeni, ale właśnie je odnawiają. Widzieliśmy specjalny wózek do wożenia królowej – waga jej stroju przekraczała 130 kg! Można z powodzenie powiedzieć, że taka królowa miała ciężko. Pałac był budowany przez 15tys. robotników, przez 15 lat. Najstarsza część fortu to PAŁAC MANSHINGHA. Miał 12 żon, więc pałac jest bardzo wymyślny. Labirynt korytarzy prowadzi z komnaty króla (na piętrze) do poszczególnych apartamentów królowych. Przy czym żadna nie miała możliwości zobaczyć, dokąd udaje się król, za to on widział wszystko. Na centralnym placu jest kolumnada, gdzie wszystkie żony mogły spotykać się razem. Z pałacu Manshingha są naprawdę piękne widoki. Stare miasto oświetlone promieniami zachodzącego słońca wygląda cudownie. Robimy mnóstwo zdjęć i czas wracać. Ten męczący dzień kończymy wystawną kolacją – zjadamy wszystko, co najlepsze – a „krakowska” z pomidorkami z puszek robią furorę.

Anna Bucholc

TADŹ MAHAL

Siedzimy w knajpce na dachu naszego hotelu. Roztacza się stąd przepiękny widok na pałac – symbol potęgi miłości. Legenda głosi, że Mumtaz Mahal umierając wypowiedziała dwa życzenia: prosiła Szahdżahana, ukochanego męża, żeby się już więcej nie ożenił i żeby zbudował jej mauzoleum najpiękniejsze na świecie. Szahdżahan dotrzymał obu obietnic. Mumtaz umarła rodząc 14 dziecko. Szahdżahan rozpaczał, ale zgodnie z obietnicą podjął się budowy. Mauzoleum Mumtaz budowało 20 tys. robotników z całego świata, przez 22 lata pracując dzień i noc.
Zobacz inne fotki INDIE TADŹ MAHAL

Tadź Mahal jest zrobiony z białego marmuru i zarówno wewnątrz, jak i z zewnątrz jest zdobiony drogocennymi kamieniami. Zewnętrzne ściany zdobią wersety Koranu, wykonane z czarnego marmuru. Wszystkie ozdoby są osadzone w idealnie dopasowanych żłobieniach. To miejsce ma czar i urok, ale atmosferę nieco zakłócają dzikie tłumy turystów. Ten piękny i monumentalny pałac wygląda fascynująco zarówno w promieniach zachodzącego, jak i porannego słońca. Sama budowla jest przepiękna i w pełni zasługuje na miano cudu świata, ale całe to miejsce wzbudza smutek, kiedy zna się jego historię. Mumtaz zmarła w wieku 38 lat, a wychodząc za mąż miała jedynie 19. Szahdżahan chciał zbudować kolejne mauzoleum – tym razem z czarnego marmuru. Miało być usytuowane po drugiej stronie rzeki Jamuny. Chciał połączyć obie budowle mostem i w ten sposób złączyć się z ukochaną na wieki. Niestety budowa mauzoleum dla Mumtaz pochłonęła już większość majątku państwa i syn był zmuszony odsunąć Szahdżahana od władzy. Areszt domowy trwał 5 lat. Szahdżahan dożył ostatnich dni w pięknym pałacyku z widokiem na Tadź Mahal. Pochowano go obok żony.

Anna Bucholc

AGRA – [dzień 12]

Pociąg ma straszliwe opóźnienie i cieszymy się, że wczoraj zdecydowaliśmy jechać do Agry, a nie do Jaipuru. W Agrze jesteśmy o 9.00 Hotel polecony przez Francuzów jest nie tylko bajecznie tani (300rupii), ale ma cudowny widok na Tadź Mahal – wprost z restauracji na dachu. Jemy szybkie śniadanie i ruszamy.
Godz.12.00 FORT AGRA – masywna twierdza o podwójnych murach. Wynajmujemy przewodnika, który opowiada nam historię tego miejsca. Pierwszy zbudowany tu pałac został całkowicie zniszczony. Akbar zbudował więc drugi – wspanialszy – dla swojego syna Dżahandżira. W forcie jest wiele pałacy budowanych przez kolejnych władców, ale my możemy oglądać tylko25% powierzchni fortu, reszta obiektu, jak to tutaj, jest zajęta na cele wojskowe. Przed pałacem Dżahandżira stoi olbrzymia kadź do kąpieli. Jest wykonana z jednego kawałka kamienia. Przewodnik mówi, że to prezent ślubny dla Dżahandżira, a w książce jest napisane, że to Dżahandżir zbudował dla jednej ze swoich żon. Fort to mieszanka stylów. Dżahandżir miał 3 żony: pierwsza była z Persji, druga to muzułmanka, a trzecia to hinduska. Dla każdej budował w innym stylu charakterystycznym dla jej wyznania i kultury jej kraju. Chciał nawet połączyć religie w jedną, ale nie zdążył. Kolejna część fortu to już dzieło Szahdżahana – to ten sam władca, który wybudował Tadź Mahal. Wszystko jest z białego marmuru. Tutaj przewodnik z tajemniczą miną mówi nam, że jeśli zapłacimy po 100rupii wpuści nas do niesamowitego pałacu, do łaźni samego Szahdżahana i jego Mumtaz – tam gdzie wchodzą tylko Vip-y. Postanawiamy zostać Vipami. Opłaciło się. Wszystko jest tu zachowane w bardzo dobrym stanie. Cały sufit jest pokryty szkłem – efekt ze świecą jest niesamowity. Podobno szkło było ściągane z Persji, a Szahdżahan w tym miejscu uprawiał kamasutrę ze swoimi 2 żonami i 300 kochankami. Wyobraźnia zaczyna pracować kiedy machamy rękoma i widzimy odbicie w tysiącach małych szkiełek. Teraz wiemy dlaczego kamasutra jest taka wymyślna.
Zobacz inne fotki INDIE - AGRA

Prywatny pałacyk Szahdżahana nosi nazwę CHAS MAHAL – jest bardzo ładny. Oglądamy też pałacyk z mozaiką florencką – pałacyk dla Mumtaz. Tuż obok znajduje się Diwan-e Chas czyli sala audiencji publicznych. Wcześniej sala audiencji znajdowała się na wielkim niezagospodarowanym placu, na którym do dziś stoją dwa trony: biały i czarny. Na terenie fortu jest też plac targowy i specjalny meczet tylko dla kobiet – Nagina Masid czyli Meczet Klejnotu. Jest jeszcze sala audiencji prywatnych Diwan-e Aur, gdzie znajdował się pawi tron zniszczony później przez irańczyków.

VARANASI – GANGES – [dzień 11]

Varanasi – Benares to święte miasto, każdy Hindus powinien je odwiedzić przynajmniej raz w życiu. Benares jest także nazywany KASI – czyli Miasto Boskiej Światłości. Jeśli Hindus umrze w Benares, ma największe szanse na mokszę (zbawienie). Miasto jest pełne pielgrzymów, którzy pragną dokonać ablucji w świętych wodach Gangesu. Ganga Jatra (podróż, pielgrzymka), każego Hindusa rozpoczyna się u źródeł rzeki na lodowcu, a kończy się wlasnie w Benares. Ganges to setki dopływów płynących ze zboczy Himalajów. To najświętsza rzeka w Hinduskim świecie. Hindusi wierzą, że Ganges to bogini Ganga spływająca ze szczytu góry Meru – twierdzy bogów. Bogini spływa po włosach Śiwy. Kąpiel w Gangesie oznacza oczyszczenie obecnego życia i wszystkich poprzednich wcieleń. W zasadzie wg wierzeń do oczyszczenia wystarczy zaledwie kilka kropli, ale hindusi wolą myć się cali. Szorują się dokładnie, nurkują i płuczą nawet od środka – ciekawe – może bardzo grzeszą? W Varanasi Budda wygłosił pierwsze kazanie, więc i dla buddystów to miasto jest święte. W Benares panuje nędza i wszechobecny brud. Najbardziej wstrząsający i napawający grozą był dla nas widok ludzi, którzy myli całe ciało, płukali zęby i pili wodę z rzeki, do której wrzucane są ciała tych, których nie można spalić (kobiety w ciąży, mężowie świętobliwi) i gdzie płukane są zwłoki i rozsypywane są prochy już spalonych ludzi. Ludzie płuczą usta i pobierają wodę do karnistrów, bo wierzą, że woda z Gangesu ma właściwości uzdrawiające (musi mieć inaczej wszyscy by umarli). Wg. wielu źródeł woda ta ma wiele minerałów. Po Gangesie pływamy łodzią podziwiając piękne Ghaty. Tylko dwa Ghaty są kremacyjne – HARSCANDRA GHAT i DŻALSALAJ GHAT. Pozostałe to Ghaty upamiętniające osoby, czy rodziny, które je wybudowały. Dżalsalaj Ghat to najbardziej znany Ghat kremacyjny. Za nim znajduje się kilka przekrzywionych świątyń. W tle nawa Ghatu – nawiązuje do Wisznu śpiącego na kosmicznym oceanie. Tuż obok widzimy Manikara Ghat – najświętszy Ghat – to tu wg. legendy Wisznu wykopał sadzawkę by znaleźć kolczyk Parwati. Tylko najbogatsi mogą kremować na płycie, na której widnieje odcisk stóp Wisznu.

Zobacz inne fotki INDIE - VARAN...

Wracamy do hotelu gdzie mamy szybkie wykwaterowanie. Okazuje się, że hotel nie jest nigdzie zarejestrowany i zaraz tu będzie policja. Przenoszą nas nieopodal i po kilku nieprzyjemnościach myjemy się i jemy wspaniałą kolacją w klimatyzowanej restauracji. Tym razem wsiadanie do pociągu nie jest już takie trudne. Poznajemy fantastycznych ludzi parę francuzów, którzy niedawno przyjechali i spędzą w Indiach trzy tygodnie i dają nam namiary na super hotel, oraz parę czylijczyków – Daniela i Filipe – którzy podróżują od 6 m-cy :). Byli w Nepalu i na Tajlandii, ale większość czasu spędzili w Indiach. Gadamy do późnej nocy.

Anna Bucholc

23 maja 2008

POWRÓT DO INDII – [dzień 10]

Czas pożegnania z Nepalem i naszymi nowymi przyjaciółmi Nepalczykami. Chłopak z biura turystycznego przeszedł sam siebie – załatwił nam przejazd do Varanasi w Indiach. Z resztą zrobił to zaocznie, bo granica jest zamknięta i przechodzą tylko turyści. Dodatkowo mamy załatwiony super hotel za 700 rupii. Serdecznie go polecam: SURAJ BHANDARI biuro KALASH TRAVELS&TOURS – pierwsza miejscowość za Gorakpour – Bhairahawa – dokładny adres DEW KOTA CHOWK, a nasz kierowca – też super – SANJU DUN.
Do Varanasi zajeżdżamy na 7 – jazda po ciemku jest prawie jak samobójstwo. Zajeżdżamy na dworzec i udaje nam się kupi bilety na pociąg. Nie jest łatwo Pan informuje nas, że jest tylko jeden pociąg i zostało 8 biletów, ale on zamyka za 4min. Mamy dwa problemy – nie mamy dość rupii (a on nie przyjmuje dolarów) i nie mamy paszportów pozostałych współpasażerów. Bartek pożycza więc pieniądze w miejscowym biurze podróży, zmyślamy nr paszportów i zadowoleni wracamy do auta. Jutro będziemy jechać pociągiem od 17.00 do 11 rano :).
Zobacz inne fotki POWRÓT DO INDII


Anna Bucholc

JEEP SAFARI - FILM

Przeprawiamy się łodzią na drugą stronę rzeki. Potem pakujemy się do jeepa. Jazda super, ale straszny upał. Najpierw widzimy małpy – całe stadko, ale nieco strachliwe, później mnóstwo jeleni, saren i antylop. Oni je nazywają po swojemu, więc wyjaśniam, że chodzi o takie podobne do sarenki.
Zobacz inne fotki NEPAL - JEEP ...

Widzimy też wiele różnych ptaków, ale ich nazwy poza pawiem są poza moimi możliwościami. Następnie przychodzi czas na nosorożce. Są dwa w tym jeden mały, ale bardzo daleko, na polanie pod lasem. Jedziemy na fermę krokodyli. To jest ten dziwny gatunek niegroźny dla człowieka – żywią się rybami. GARIALE były na wyginięciu, a teraz są hodowane w Chitwan i jest to jedyna taka hodowla na świecie. Dorosłe osobniki są wypuszczane na wolność. Przechodzimy do tygrysa. Trzymają go w lesie w takiej dość sporej drewnianej klatce. Niezbyt to miłe, ale tygrys wygląda zdrowo. Na pewno ma lepiej niż w zoo – przynajmniej turystów mniej. Dzieli nas 2cm deski, nagrywam i w pewnym momencie tygrys podchodzi zaciekawiony i patrzymy sobie głęboko w oczy. Nie oddycham. Tygrys odchodzi, a ja zdaję sobie sprawę, że wszystko się nagrało. Nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek miała bliższe spotkanie z tygrysem. Kiedy wstaję tygrys podbiega i staje na łapach. Jest mojego wzrostu i znowu na siebie patrzymy. Jest wspaniały, a ja czuję, że mam takie maleńkie włoski na plecach J. Musimy iść więc z żalem odchodzę od klatki. Dalsze safari to już same niespodzianki. Pomijając całe stada antylop, powiększamy nasz dorobek o kilka sztuk dzikich świń, bizony (z daleka), nosorożca (z bliska), i na koniec największa niespodzianka – jeden z 50 żyjących tu niedźwiedzi! Wycieczka była bardzo udana. Zmęczeni wracamy na kolację, dokonujemy pamiątkowych wpisów w księdze gości i już jutro rano będziemy zmuszeni opuścić Nepal. Czujemy wielki żal, ale na pewno jeszcze tu wrócimy! FERI WETOULA („do zobaczenia” po Nepalsku).


Anna Bucholc

TROCHĘ O PARKU CHITWAN

KRÓLEWSKI PARK NARODOWY CHITWAN zajmuje nisko położoną dolinę pomiędzy łańcuchami górskimi Śiwalik i Mahobharat. Są tu dwie rzeki Narajani i Ropti. Obszar parku zalicza się do najbogatszych przyrodniczo terenów Azji. Do końca lat 40-tych teren był słabo zaludniony. Obecnie mieszka tutaj lud Nara Tharu – są niezwykli, bo uodpornili się na miejscową odmianę malarii. Podobno malarią na tych terenach wyeliminowano, a w celach zaludnienia wycięto część lasu. Kiedy zwiększyła się liczba ludności pojawił się problem kłusownictwa. Trzebiono szczególnie nosorożce. W 1966r. było ich tylko ok.100szt.
W 1973r. ustanowiono na tych terenach park narodowy i za pomocą wojska udało się zapanować nad kłusownictwem. Obecnie wg. miejscowej ludności jest tu ok. 700szt. Nosorożcy, 150szt. tygrysów, i ok.50szt. dziko żyjących słoni i niedźwiedzi himalajskich. Do parku można się wybrać jeepami, na słoniu lub piechotą np. na tygodniowy wypad (i taki nam się marzy).
Od O CHITWAN PARKU


Anna Bucholc

SŁONIE – [dzień 9] - FILM

Noc była ciężka – astma dała znać, a komary nie pomagały. Wstajemy o 6.00 nieprzytomni, ale słoń już czeka. Ewa już wchodzi na specjalną platformę, żeby zająć miejsce. Koszyk jest niewielki, ale w 3 osoby jedzie się komfortowo. Wyruszamy do dżungli. Jest pięknie. Wrażenia nie do opisania. Poranne słońce oświetla nieliczne chałupinki, mijamy inną grupę na słoniu, a po wejściu do dżungli zapiera nam dech w piersiach. Siedzimy cichutko, bo w krzakach prawie pod naszymi stopami pasie się stado saren. Widzimy też antylopy i dużego jelenia. Każdy słoń chodzi własnymi ścieżkami, a z resztą w lesie teraz jesteśmy my oraz wszechobecni japończycy i anglicy – tłoku nie ma. Mijamy się z grupą angielską – widzieli nosorożca, więc zmierzamy we wskazaną stronę i po chwili udaje się! Widzimy go może z 3m – jak żywy :). Nie jest nami zainteresowany, zrobił tylko minę, bo właśnie miał drzemkę. Dowiadujemy się, że słoń wydziela tak silny zapach, że zagłusza zapach człowieka. Dlatego zwierzęta nie uciekają i można je widzieć z bliska. Potem Pan pozwala mi pokierować słoniem. Fantastycznie – słoń jest bardzo miły w dotyku, ale ma strasznie kłujące włosy.

Zobacz inne fotki NEPAL KĄPIEL ...

Niestety po chwili muszę wracać do kosza, bo słonica się denerwuje. Jeszcze parę antylop z młodymi, dwa piękne pawie i koniec jazdy. Czas na śniadanie. Jest dopiero 8.30, a my już wyruszamy na „canoe” po rzece. Dopływamy do miejsca hodowli słoni – jest to jedyne takie miejsce w Nepalu. Od 1979r. urodziło się tu 71 słoni. Samice mają krótkie kły, a samce są większe i mają długie kły. Słoń ma 1m członka, ale stosunek trwa tylko 1 min. No i potem tyle czasu ta ciąża – nieciekawie – widać nie wszystko zależy od możliwości. Przez chwilę bawimy się z 1 miesięcznym maleństwem i jego rocznym kuzynem. Są niesamowite. Taki to jeszcze niby głupiutkie, że ledwo chodzi, ale niewiarygodnie silne.

Małe słoniki uczą nas respektu przed siłą tych większych – robimy setki zdjęć i czas już iść dalej. Po drodze robimy zdjęcia ptakom, ale nie rozumiem ich nazw po angielsku. Dzisiaj mamy napięty program, a ja już czekam na największą atrakcję – MYCIE SŁONIA.

Wydawało się nam, że trochę się pochlapiemy i wyszorujemy słonika, więc poszliśmy z Bartkiem na pierwszy ogień. HaHaHa – okazało się, że to słonie mają myć nas, a nie na odwrót. Najpierw słoń położył się w rzece, żebyśmy mogli wsiąść. Potem wycofał chlapiąc nas przy tym z trąby, a na koniec bez ostrzeżenia zanurkował! Rewelacja!!! Nie wiedziałam, że słoń może nurkować, ale Pasikali (tak jej było na imię) wyraźnie to lubiła. Po zabawie pozwolili nam wsiąść przez trąbę – to jest dopiero trudne. Okazało się jacy jesteśmy niezgrabni, ale spoko – mieliśmy niezły doping. Na koniec faktycznie myliśmy słonicę takimi płaskimi rzecznymi kamorami. Uff trzeba było nieźle szorować żeby ona coś poczuła. Słonie są niesamowicie kontaktowe. Było widać kiedy była zadowolona (kąpiel i mycie), a kiedy cierpliwie znosiła sytuację (nasze niezgrabne wchodzenie po trąbie). Och to było naprawdę wspaniałe i dopisuje się jako kolejne niezapomniane przeżycie. A teraz jesteśmy znowu hotelu, czekamy na lunch i potem jedziemy na safari jeepami. Hurrra.

Anna Bucholc

CHITWAN PARK – ferma słoni [dzień 8]

Wstajemy o 5.30 – MASAKRA. Jedziemy do Chitwan National Park. O godz.12 – ku naszemu zaskoczeniu – już jesteśmy na miejscu i widzieliśmy 2 duże słonie! Po drodze nie działo się nic szczególnego – kilka wyjazdów na czołówkę, kilka prawie otarć, 3 zagrożenia życia pieszych i rowerzystów. Chcieliśmy się przejechać jedyną w Nepalu kolejka linową, ale było zamknięte. Acha i chodziliśmy po moście linowym, ale z metalu. Jestem zawiedziona, bo myślałam, że z drewna.
Hotel w Chitwan jest bardzo ładny, jedzenie pyszne i mamy pełny catering – zupełnie jak na zorganizowanej wycieczce. Po obiedzie (i to jakim!) idziemy do fermy… słoni. Śmiesznie taka stadnina tylko zwierzęta większe. Słonie indyjskie są olbrzymie. I bardzo ciekawskie, mądre i wspaniałe. Poszliśmy też do miejscowej odmiany muzeum – makabra – w formalinie płody i fallusy słoni, nosorożców, małp i niedźwiedzi. Mają też martwe krokodyle, tygrysy i mnóstwo robali – teraz już wiemy ile tu tego paskudztwa, więc jutro wszystko z długim rękawem. Idziemy też na skraj dżungli – trochę nieswojo, ale odgłosy jak w TV, wiec to chyba naprawdę dżungla. Na razie żadnych zwierząt – tylko ptaszki. Za to oglądamy wspaniały zachód słońca nad rzeką – jest bardzo romantycznie. Wszyscy pod wrażeniem.
Zobacz inne fotki NEPAL - CHITW...

Po kolacji idziemy na występy miejscowej ludności Tharu. Jak to powiedział Sławek: ”ożywiło się jak ktoś wypuścił pawia na scenę”. Później było już tylko lepiej – a już całkiem dobrze kiedy zaprosili nas do tego tańca połamańca. Na koniec udaje nam się wcisnąć jeep safari, które się pierwotnie nie mieściło i idziemy spać, bo jutro 5.00 rano. W pokoju coś dziwnie skrzeczy – to chyba nie ten gekon, który po południu nam skoczył na łóżko?
Zobacz inne fotki NEPAL - CHITW...


Anna Bucholc

BHAKTAPUR

Stąd przy dobrej widoczności widać Himalaje, ale nie o tej porze roku :). Bhaktapur to miejsce ważne dla hindusów – otoczone przez tereny rolnicze stało się głównym ośrodkiem handlowym. Stąd jest już tylko 150km do Tybetu. W Bhaktapurze widać zniszczenia związane z wielkim trzęsieniem ziemi z 1934r. Jest tu dużo mniej świątyń, ale mamy wrażenie, że jest jakby nieco bardziej tradycyjnie. Przed wejściem do Pałacu podziwiamy dwa piękne posągi Durga z 18 rękami i Bhairawa z 12. Pałac już nie istnieje, ale oglądamy sadzwkę, która wg.legendy służyła do przechowywania skarbów - w razie napadu wkładano tam kosztowności i zalewano wodą. Na placu Durbar najbardziej charakterystyczny jest posąg króla Bupathindy Mali usytuowany na wysokiej kolumnie. Jest skierowany w stronę Sun Dhoka – czyli złotej bramy. Furtę wykonano w 1753r. – dziś już nie robi się tak pięknych rzeczy – jest wykonana ze srebra i złota i uznano ją za najpiękniejszą w dolinie. Na prawo kolejny olbrzymi budynek to pałac 55 okien (53 były dla uczczenia bogini, a dwa na szczęście).
Zobacz inne fotki NEPAL - BHAKT...

Na tyłach pałacu znajduje się świątynia Taledżu. Miejscowa ludność wierzy, że świątynia ocalała tylko dzięki sile Bogini, dlatego też to miejsce jest uznawane za święte. Fasada wejściowej bramy jest przepięknie rzeźbiona, ale nie można robić zdjęć i oczywiście jako niewierni nie możemy wejść do środka. W miejscu rytualnych kąpieli królowej spotykamy hinduskiego przewodnika ubranego w koszulkę z napisem Polska – nie odpuszczamy i robimy wspólne zdjęcie. Od razu zaczynamy żałować, że nie zabraliśmy takich koszulek na prezenty. Nie sposób opisać wszystkich świątyń i zabytków – wspomnę więc o kilku najbardziej wyjątkowych: ŚWIĄTYNIA LAKSZMI – małżonki Wisznu – bogini pomyślności i bogactwa, gdzie w ofierze podrzyna się gardła kurom i kozom. PASHUPATI MANDIR – przykryta dwoma dachami, to najstarsza świątynia na placu (XVw.) MANDIR NAJATAPOLA jest najwyższa w Nepalu i ma konstrukcje opartą na liczbie 5. Niestety nie widzieliśmy jej zbyt dobrze, z powodu pikiety komunistów. Na koniec oglądamy MANDIR BHAJRAWATH (z trzypoziomowym dachem) gdzie czci się Śiwę Bhajrawę – patrona miasta. Dalej idziemy krętą uliczką i dochodzimy do jednego z rynków garncarskich. Na placu wśród starych świątynnych zabudowań suszą się setki wyrobów glinianych. Tutaj dopiero możemy zobaczyć jak żyją ludzie. To niesamowite, że bez jakichkolwiek krępacji śpią, jedzą, myją się i pracują na ulicy. Choć nam zadaszony metr kwadratowy nie wydaje się domem – widać, że oni są szczęśliwi. Nasz czas z przewodnikiem dobiega już końca.
Zobacz inne fotki NEPAL - BHAKT...

Na koniec zachodzimy do SZKOŁY MISTRZÓW. Można powiedzieć, że jest to szkoła precyzyjnego malarstwa. Powstają tu mandale – obrazy charakterystyczne dla sztuki buddyjskiej. Służą do medytacji, ale również mogą przynosić światło i szczęście dla domu. Wiele z nich przedstawia życie buddy, ale my wybieramy mandalę przedstawiającą stupę. Czyta się ją od zewnątrz i można zaczynać od każdej ze stron świata. Nasza mandala ma kształt piramidy, a jej tło symbolizuje słońce. Podobno jest wykończona prawdziwym złotem (niech i tak będzie jak mówią) i była malowana przez 23 dni. Podoba nam się, bo choć wzór jest popularny, ta konkretna mandala wydaje nam się niepowtarzalna. Wracamy do hotelu i tu kolejna niespodzianka – brak prądu, więc idziemy na kolację do miasta. Odkażamy się rosyjską wódką, może niepotrzebnie, bo jedzenie jest świetne. Rano znowu nie ma pradu – więc pakujemy się po ciemku i odjeżdżamy.
Od NEPAL - BHAKT...


Anna Bucholc

PATAN

To jedna z trzech starożytnych stolic – Kathmandu, Patan, Bhaktapur. Patan leży nad świętą rzeką Bagmati i jest niesamowity. 136 bahali i 55 dużych świątyń. W Patanie mieszkają buddyści – jest kolebką rzemiosła.
PAŁAC KRÓLEWSKI – w 1934r. po trzęsieniu ziemi pałac został częściowo zniszczony. Większość zabytków Patanu pochodzi z XVw. Wizerunki Śiwy i Parwati zdobią przepiękną królewską bramę. Płaskorzeźby zostały wykonane przez rzemieślnika, któremu później obcięto ręce żeby nie mógł nic podobnego wykonać.
Zobacz inne fotki NEPAL - PATAN

MANDIR KRISZNY – w kamieniu wyrzeźbiono historię Mogołów – dwa opasłe tomy, na dwóch piętrach świątyni – w prastarym symbolicznym języku – kunszt robi wrażenie. Pomiędzy dwoma ogromnymi dzwonami kolejna świątynia strzeżona przez dwa słonie – to MANDIR HARI SANKAR. Na kolumnie przedstawiono wizerunek króla JOGANARENDE MALU. Trochę dalej stoi mała świątynia Narajany – jest najstarsza na placu (1565r.). Patan słynie z Bahali – to dwupoziomowe newarskie klasztory buddyjskie. Wiele zabytkowych obiektów uległo zniszczeniu po wielkim trzęsieniu ziemi, ale i tak ich ilość i jakość wykonania oraz mnogość szczegółów - przytłacza.
KWA BAHAL – to złota świątynia przy placu Durbar. Przy wejściu para lwów, w środku mnóstwo bóstw z brazu, złota i srebra. Fryz świątyni – cały ze złota – przedstawia życie Buddy. Świątynia jest bardzo mała, ale wspaniała płaskorzeźby, przepych i atmosfera mistycyzmu i kultu sprawiają, że jest jednym z najciekawszych miejsc, które można zobaczyć w Patanie. W świątyni spotkamy małego chłopca, tak bardzo zajętego zabawą, że nawet nas nie spostrzega. Przewodnik tłumaczy, że jest to kapłan świątyni. Raz w miesiącu najbardziej zamożne i wpływowe rodziny zbierają się, by wybrać 8 letniego chłopca, który będzie służył w świątyni przez miesiąc. Do pomocy ma 16 latka. W zasadzie cały dzień takiego małego kapłana wypełniony jest modłami i obrzędami, ale są również nieliczne chwile przeznaczone na zabawę – na taką właśnie trafiamy.
Zobacz inne fotki NEPAL - PATAN


Anna Bucholc

19 maja 2008

KREMACJA

Najbardziej świętą rzeką Kathmandu jest Bagmati. Tutaj przy świątyni Pasupatinath odbywają się obrzędowe kremacje. Przy samej świątyni są 2 platformy kremacyjne – jedna dla rodziny królewskiej, a druga dla ludzi bardzo bogatych. Po drugiej strony mostu jest 7 platform dla reszty społeczności. Ciała kremuje się jak najszybciej po śmierci, żeby złe duchy nie popsuły karmy, a dusza mogła iść do nieba. Najpierw ciało owinięte w białe szaty układa się na specjalnym katafalku tuż przy rzece. Ze świętego źródełka pobiera się wodę i polewa nią usta zmarłego. Jego ciało obmywa się wodą z rzeki. Później ciało przenosi się na platformę. Rytualnego podpalenia dokonuje najstarszy syn. Po spaleniu proch wsypuje się do rzeki. Rodzina czeka na miejscu lub opłakuje zmarłego w domu. Ścisła żałoba trwa 13 dni. Najstarszy syn ubiera się na biało, myje się w publicznej łaźni, nie może nikogo dotykać, pości i śpi na ziemi. Dokładnie rok od daty śmierci urządza się przyjęcie – coś na kształt stypy – i żałoba dobiega końca. Jeśli ktoś nie ma własnego domu, stypę urządza się nad rzeką, tam gdzie palone są ciała.
MĘŻOWIE ŚWIĘTOBLIWI
Chłopcy do 8 roku życia są dziećmi, od 8 do 18 roku życia powinni się edukować, do 23 roku życia powinni się ożenić i spłodzić dzieci, a po 65 powinni odejść od rodziny i medytując czekać na śmierć. Mężowie Świętobliwi nie podlegają kremacji, po śmierci ich ciała wrzuca się do świętej rzeki.
Zobacz inne fotki NEPAL - KREMACJA


Anna Bucholc

KATHMANDU - [dzień 7]

Nepal ma obecnie kryzys paliwowy i na nasze nieszczęście prąd podlega reglamentacji. To znaczy, że w ciągu doby jest dostępny przez jakieś 5-6 godzin. W praktyce jest zachwycająco – boimy się, że zabraknie benzyny, nie pijemy herbaty i nie myjemy się (tzn. nie myjemy się w ciepłej wodzie).
Dzień w Kathmandu zaczynamy o 8.30 (znowu nieprzytomni), szybkie śniadanie (znowu styropian z pasztetem) i długie oczekiwanie na przewodnika. Po wstępnych ustaleniach i opłacie w wysokości 2000 rupii wyruszamy na miasto. Jestem zachwycona – przewodnik mówi świetnie po angielsku.
STUPA BOUDHANATH
Najważniejsza stupa buddyjska – jeśli chce się być prawdziwym buddystą trzeba choć raz w życiu pomodlić się tutaj. Wieczorami jest tu bardzo mistycznie. Szczyt Stupy symbolizuje 13 stopni osiągnięcia nirwany. Można osiągać kolejne stopnie jeśli postępuje się tak jak Budda. Po osiągnięciu 13 stopni dochodzi się do kwiatu lotosu, który symbolizuje czystość. Jeśli dalej żyje się zgodnie z wiarą osiąga się szczyt Stupy (złotą koronę) i można być jak Budda, ale nie można być Buddą. Stupa ma też charakterystyczny znak – oczy wolności oraz górne oko symbolizujące mądrość i dolne, które pyta kim jesteś, kim byłeś i kim będziesz. Stupa stoi na kilku koncentrycznie ułożonych coraz wyższych tarasach układających się we wzór potężnej mandali. Podstawę otacza 108 wizerunków bóstw i 147 nisz z młynkami do modlitw. W okolicy Stupy mieszka 14 tys. Tybetańczyków i jest ok. 50 klasztorów. O sytuacji w Tybecie przypomina tu napis na jednej ze ścian: „Stop kiling in Tibet”.
Zobacz inne fotki NEPAL, KATHMANDU

PASUPATINATH
To najważniejsza świątynia hinduizmu. Jeśli ktoś chce prawdziwie wyznawać hinduizm musi przynajmniej raz w życiu się tu pomodlić. Niehindusom oczywiście nie wolno wejść do świątyni Śiwy, więc oglądamy tyle ile się da. Śiwa jest końcem i początkiem wszystkich rzeczy. Objawia się m.in. jako Bhajrawa (okrutny), Mahadewa (wielki Bóg) i Paśu Pati (pan zwierząt). Ma 5 twarzy, 4 ręce i 3 oczy, w rękach trzyma trójząb, a jego rumak to byk – prastary symbol płodności. Przez cały rok Śiwa jest czczony pod postacią lingi (fallusa). Świątynia pochodzi z 1696r., ale przed wielkim pożarem stała tu już 300lat wcześniej.
Zobacz inne fotki NEPAL, KATHMANDU

Anna Bucholc

DROGA DO KATHMANDU – DEMONSTRACJA [dzień 6] - FILM

Jesteśmy nieprzytomni, a tu trzeba jeść i jechać. Odsłaniamy okna i już wiemy, że trzeba było wstać o 6.00. Pogoda jest fantastyczna i widać całe pasmo. WOW – jak smakuje jedzenie z takim widokiem.
Zobacz inne fotki 14H DO KATHMA...

8.30 wyruszamy do Kathmandu. Widoki za oknem super, ale strasznie gorąco. Ok.14.00 robimy się głodni, więc zatrzymujemy się i jemy po kilka rybek prosto z patelni. (smaczne i bezpieczne- nie skusiliśmy się na węża). Humory nam dopisują, bo już niedaleko. Godz.15.30 korek – demonstracja maoistów. Jest blokada drogi i bijatyka. Przed chwilą odjechała karetka. To jedyna droga do Kathmandu, a zanosi się, że poczekamy ze 3-4 godziny, a może i do wieczora. Demonstracja przybiera na sile. Z okolicznych wiosek zbiegają się ludzie z kijami bambusowymi i zaczynają demolować samochód i bić się. W dodatku zaczyna padać. Uciekamy.

Jedziemy do pierwszej knajpy (6km) i zaczynamy zastanawiać się, co robić. Jest za daleko do Chitwan, w okolicy nie ma hoteli, zalewa nam bagaże, a jedzenie jest tu takie, że może przeżyjemy. Godz.18.00 świetnie – koniec blokady, ale tam gdzie była stoimy w ogromnym korku. Nagle pojawiają się młodzi komuniści. Ubrane w czerwone polary dzieciaki z grubymi drągami biegną między samochodami, wykrzykując komunistyczne hasła. Jest trochę dziwnie, bo te dzieci wyglądają jakby szukały zaczepki. Boimy się na nie patrzeć, okazuje się jednak, że nie o zaczepkę chodziło – dzieci zostały spacyfikowane przez wojsko i policję. W końcu odjeżdżamy i kiedy już się wydaje, że będziemy przed 6.00 wpadamy w korek. O 20.30 mamy stłuczkę w tym korku, ale nic się nie dzieje, a o 21.30 docieramy do hotelu. Niestety okazuje się, że fajnych miejsc już nie ma. Na szczęście Edward zna tu inne hotele. Trafiamy do Diamonda – dużo droższy, ale prawie luksusowy (tak,tak prawie robi różnicę...). Po kilku formalnościach kończymy ten męczący dzień. Dotarcie do celu zajęło nam 14 godzin – pokonaliśmy odległość 250km.

Anna Bucholc

WYPADEK PIOTRA – SZPITAL POKHARA

GODZ.20.00 – wracamy z zakupów i dowiadujemy się, że Piotrek upadł i wybił bark, a lekarz już w drodze. W Nepalu jest reglamentacja prądu (prąd jest przez 6 godzin dziennie), Piotrek wracał po ciemku i wpadł w dziurę. Nie wygląda to dobrze. Lekarz wypisuje skierowanie do szpitala i jedziemy. Sama wyprawa trwa pół godziny, jedziemy po takich drogach, że aż strach. Widać, że bardzo go boli, ale Piotrek jest dzielny. Na miejscu pełne skupienie, trzeba zrozumieć każde słowo, bo to nie żarty. Straszą nas, że może będzie konieczna narkoza, bo zdjęcie wykazuje odprysk kości. Sprawdzamy igły i strzykawki zanim cokolwiek zrobią, ale szpital jest czysty i widać, że opieka fachowa. Przy Piotrku jest trzech lekarzy i dwie pielęgniarki. (pomijając tłumek gapiów, którzy chyba „białego” na oczy nie widzieli). Po godzinie wszystko dobrze się kończy. Bark nastawiają w znieczuleniu miejscowym, a cały zabieg trwa ok.2 min. Robią kolejne zdjęcie i udzielają instrukcji na kolejne dni. Po 11 wypisują nas ze szpitala, zmęczeni wracamy do hotelu i o wstaniu na kolejny wschód słońca nie ma już mowy.
Zobacz inne fotki WYPADEK PIOTR...


Anna Bucholc

POKHARA – [dzień 5]



Rano jest bardzo zimno, wstajemy szybko i pędzimy na wschód słońca. Szybko świta i boimy się, że nie damy rady wspiąć się na szczyt przed 6 rano. Wschód miał być o 5.54, ale słońce postanowiło zaspać i wstało o 6.10 J. Biegnąc na szczyt Serengot wyprzedziliśmy grupę Japończyków, z którymi zaprzyjaźniliśmy się i w ramach przyjaźni polsko – japońskiej zrobiliśmy wspólne zdjęcia i wymieniliśmy się adresami. Bartek był zachwycony, bo z zainteresowaniem oglądali i pochwalili jego aparat. Samo wejście na szczyt było niesamowite. Śpiesząc się (bo okazja była tylko jedna) zeszliśmy trochę ze szlaku. Z resztą jak się wstaje o 5 rano to nie można się spóźnić na wschód słońca. Biegnąc cudzymi polami spotykaliśmy ludzi, którzy zagadywali nas, pozdrawiali i wskazywali którędy będzie najszybciej. Jednego przyłapaliśmy na porannej toalecie – myjącego zęby, ot tak, zwyczajnie przed domem J. Mieliśmy szczęście było widać Annapurnę, Św.Górę i Annapurnę 1. Bartek mówi, że jeszcze nigdy w życiu nie widział czegoś tak wielkiego. To fakt. Piękne, ośnieżone szczyty, lśniące i majestatyczne, nabierały złotego blasku na naszych oczach. Zapierało dech w piersiach. Atmosfera zupełnie inna niż na Św.Katarzynie w Egipcie. Słońce tutaj wschodziło powoli, rozświetlając szczyty, a każdy stał i podziwiał ten widok w milczeniu. W tamtym momencie zrozumiałam, że na wzgórzu Serengot zostawiam część siebie i że na pewno jeszcze tu wrócimy.


Zobacz inne fotki NEPAL - POKHARA

Godz.9.00 jemy śniadanie w pięknym ogródku hotelu Green Park. Później wyruszamy na trasę. Zabieramy też Senju – naszego kierowcę, któremu zadajemy setki pytań na temat życia w Nepalu. Po drodze spotykamy zaklinacza węży, który ma dwie male kobry. Kiedy wszyscy zaczynają nagrywać – sięga do koszyka i wyciąga Pytona – nie mija chwila, a już mam go na szyi. Pyton jest milusi, ale bardzo silny. Wygląda na to, że nie lubi takiego wiszenia, bo strasznie się wyrywa. Kobry są za to nieco przerażające, szczególnie, że jedna ucieka. W międzyczasie widzimy pokaz siły ze strony maoistów. Jadą na motorach i widać, że robią spore wrażenie. Senju jednak uspokaja, że mają tylko 4% poparcie i wygra partia aleksandryjska. Do wyborów jeszcze 4 dni. Płacimy tipa za Pytona i pędzimy dalej.


Zobacz inne fotki NEPAL - POKHARA

DEVIS FALLS – super, ale lepiej go odwiedzić, kiedy jest więcej wody.



JASKINIA GUPTESHWOR – świetna i podobno największa w Azji, ale w to nie wierzymy. Jest bardzo ładna i widzimy wodospad od spodu, więc jesteśmy zachwyceni.



ŚWIĄTYNA BUDDY – STUPA – idziemy w strasznym upale. Wspinaczka pod stromą górę w takim upale to nienajlepszy pomysł, ale po wejściu na szczyt czekają nas aż dwie nagrody. Po pierwsze drugi raz w tym dniu jesteśmy tak wysoko, i widzimy całą Pokharę, a po drugie znajdujemy się dokładnie na przeciwko miejsca, z którego rano oglądaliśmy wschód słońca. Podziwiamy dzielną Ewę, która wyszła tu z chorym kolanem [i nas nie zabila za wyciąganie na takie męczarnie]. Po pokonaniu kilkuset schodów w dół czekają na nas łódeczki, którymi przeprawiamy się na drugą stronę jeziora. Mijamy złotą świątynię na wodzie, ale nie zatrzymujemy się, bo na drugim brzegu czeka na nas typowy nepalski obiad, a poza tym wszyscy są zmęczeni. Obiad jemy w pięknym miejscu – ogród tuż nad jeziorem. Jest ok.17. Pogoda super – jemy ryż z rybą i koziną i takie duże chipsy – bardzo smaczne, ale straaasznie ostre. Przepijamy więc dużą ilością piwa i poleconym przez Senju napojem: gorący sok z cytryny. W ciągu 5 min nagle zmienia się pogoda. Nadciągają chmury, zrywa się bardzo silny wiatr i nawet ptaki uciekają. Szkwał trwa może 20 min. i wszystko wraca do normy. Wyruszamy na zakupy. Sławek po wypiciu, aż 3 porcji miejscowego kefiru musi biec do hotelu, więc postanawiamy się rozdzielić.



Anna Bucholc

10 maja 2008

NEPAL – LUMBINI i DROGA DO POKHARY [dzień 4]

Rano wyjeżdżamy do Lumbini – miejsce urodzenia Lorda Buddy. Wydaje się, że jest to miejsce mistyczne nie tylko dla wyznawców Buddyzmu. Lumbini to ogromny park, w którym żyje ok.200tys sztuk bydła i 250 tys. różnych gatunków ptaków. Na tym terenie znaleziono ślady miasta sprzed 2560 lat. Stupy są datowane na I i II w.p.n.e. Miejscem najbardziej sakralnym jest tutaj kolumna Asioki upamiętniająca miejsce, w którym Majadewi urodziła Buddę i świątynia, w której znajduje się kamień z inskrypcją upamiętniającą ten fakt. Tuż obok jest sadzawka, w której obmyto Buddę po urodzeniu, a naprzeciwko rośnie potomek figowca, pod którym Budda zaczął medytować i doznał objawienia. Matka Buddy zmarła 7 dni po jego urodzeniu. Do dziś na terenie Lumbini powstają przepiękne świątynie fundowane przez rządy wielu różnych krajów.
Zobacz inne fotki NEPAL-LUMBINI...

Godz.12.00 wyruszamy do POKHARY.
Godz.13.00 korek.
Godz.15.00 humory jeszcze nam dopisują. Widok za oknem naszego malutkiego suzuki maruti jest taki, że nawet nie wiem jak to opisać. Zupełnie inny świat. Krajobraz i kultura tego kraju znacznie przewyższają wszelkie wyobrażenia. Góry są niesamowite, a to dopiero przedgórze himalajskie. Robimy mnóstwo zdjęć i nagrywamy – ale już wiemy, że żeby to poczuć trzeba tu przyjechać.
Godz.16.00 wszystkim jest niedobrze. Hamulce śmierdzą, bo Sensu trochę się popisywał i zbyt szybko pokonywał serpentyny. Zatrzymujemy się najpierw w miasteczku, gdzie chatynki są dosłownie zawieszone nad przepaścią, a później na polanie, z pięknym widokiem. Serpentyny i wąska, podziurawiona i bardzo ruchliwa droga nie dodają nam animuszu. Jesteśmy zmęczeni, a i krajobraz nam spowszedniał przez to wszystko – ciągle przełęcze, olbrzymie góry, piękne zielone polany przetykane polami ryżu i kolorowe wioski. Pozdrawiają nas tu niemal wszyscy Nepalczycy – nic dziwnego 6 białych wciśniętych do maruti to musi być niezła sensacja :). Niewielu tu wie, gdzie jest Polska, ale jakie to ma znaczenie?
Godz.17.00 boli nas już wszystko – ręce od trzymania, pupy od podskakiwania na kamorach, ale przy życiu trzyma nas myśl, że to już niedaleko.
Godz. 17.40 będzie burza, trochę martwimy się o bagaże, bo są na dachu, ale nie długo, bo naszym oczom ukazują się Himalaje. Zobaczyliśmy tylko niewielką część, ale ta chwila zostanie ze mną do końca życia. W jednej chwili zmienił się wtedy krajobraz. Za nami pociemniało, nadeszły kłębiące się ciemnogranatowe chmury, zerwał się wiatr, a przed nami zza lasu wyłoniły się białe, potężne szczyty ozłocone promieniami zachodzącego słońca. Wszystko było perfekt – ta chwila, światło, efekt burzy i nawet piosenka, która wtedy leciała w naszym maruti. Niestety jak to bywa – to był tylko moment – chwile później zaczęło lać i Pokara przywitała nas przemoczonymi bagażami. Jutro wstajemy o 4.45 jeśli dopisze pogoda, wyjdziemy w góry na wschód słońca nad Himalajami.
P.S. POKHARA JEST SUPER – polecam.

Anna Bucholc

NEPAL - GRANICA I WIZY [dzień3]

Postanawiamy nauczyć się podstaw indyjskiego. Kulig i Czitan (nasi młodzi nauczyciele) śmieją się, że tego samego uczą się małe dzieci. Wreszcie osiągamy cel i wysiadamy z pociągu. Chłopaki załatwiają transport do granicy, a my mamy kupić bilety do Varanasi. Niestety okazuje się, że bilety można kupić tylko na trzy dni przed odjazdem i w dodatku bez rezerwacji miejsc. Rezygnujemy i jedziemy do Nepalu – będziemy się martwić po powrocie.

Godz.16.00 – upał jak cholera, mam gorączkę (to przez ten wentylator w pociągu) – jesteśmy przy granicy – nasze bagaże są rozrywane przez bijących się rykszarzy. Bartek i ja postanawiamy, że te 500m przejdziemy piechotą – zabieramy nasze plecaki i okazuje się, że nauka nie idzie w las. Dobrze, że wiemy jak powiedzieć „nie” po indyjsku – działa bez zarzutu i po chwili nikt już nas nie zaczepia. Przy potwierdzeniu wyjazdu poznajemy parę francuzów. Są zszokowani – bardzo długo czekają na wejście na teren Indii. Pocieszają nas, że w Nepalu jest i chłodniej i ciszej. I faktycznie wizy Nepalskie dostajemy już po 20 min i nikt tu nie chce tipa, za to witają nas serdecznie w Nepalu. Robimy zdjęcia po obu stronach granicy, wymieniamy rupie indyjskie na nepalskie i jedziemy do hotelu.

Zobacz inne fotki NEPAL - GRANI...
Mount Everest jest lepszy niż hotel w Dheli, ale imprezę musimy kończyć przed 10, chociaż wcale nie jesteśmy głośno. Za to udaje nam się wynająć samochód z kierowcą na 7 dni za jedyne 15.500 rupii (indyjskich), czyli jakieś 70$ na głowę. Wcześniej tyle miała kosztować wycieczka do Pokhary, więc jesteśmy zachwyceni.

Polecam biuro podróży: KALASH TRAVELS&TOURS w BHAIRAHAWIE (tuż przy granicy) - ades: DEW KOTA CHOWK - prowadzi je młody, zaradny chłopak i można polegać na jego opinii. Dotrzymał umowy, a polecone przez niego hotele były dobre i w dobrych cenach :) A nasz kierowca SENJU DUN - rewelacyjny!

W Bhairahawie jest inaczej niż w Dheli i już tu tak blisko granicy czujemy, że mamy do czynienia z inną mentalnością z innymi ludźmi. Słowo jest tu słowem i bez problemu można się dogadać. Przynajmniej rozumiem co do nas mówią J. Nie śpimy do 3 rano, bo atakują nas setki komarów. Bartek jest cały w bąblach i mamy nadzieję, że jednak nie zachorujemy na malarię. Nawet gekon mieszkający z nami w pokoju nie jest w stanie zjeść wszystkich insektów hotelowych. O 3 udaje nam się wytłuc wszystkie komary i wreszcie zasnąć.



Anna Bucholc

DWORZEC I BILETY NA POCIĄG [dzień 2]

Bilety na pociąg zasługują na osobny temat. Mamy kolejny problem. Wczoraj zapłaciliśmy za bilety, ale cały czas mamy tylko tzw. waiting list. Czyli potwierdzenie zapłaty na Express, ale bez potwierdzenia miejsc. A bez tego nie można jechać. Jak potwierdzić bilety? – niezawodny Nazir wiezie nas do biura turystycznego, gdzie po wielu pertraktacjach, niezłym fortelu i 2 godz. oczekiwania potwierdziliśmy miejsca. Dostajemy też adres mailowy i nr tel. do Romeya, który po powrocie z Nepalu ma nam załatwić wycieczki i nocleg (to ten fortel). Jest w pół do 7 więc musimy się spieszyć. Kolacja, prysznic i parę fotek i już nasz główny bagaż jedzie rowerem na dworzec.

Mimo wszystko warto jeździć pociągiem, to w miarę wygodny i niezawodny sposób podróżowania po Indiach. Bilety jednak należy kupować samodzielnie na dworcu najlepiej za pomocą "biura informacji turystycznej", gdzie odpowiednio płaci się tipa i pozytywnie wpisuje się do księgi gości, ale w zamian można załatwić niemal wszystko. No i trzeba mieć ze sobą ściereczkę do kurzu i prześcieradło do wyrzucenia :).

Zobacz inne fotki INDIE - DWORZ...

DWORZEC I POCIĄG

Dworzec jest wielki, ilość ludzi niezliczona, brudno i wstrętnie. GORAKDAM EXPRESS [2556] do GORAKPUR miał niezapowiedziane opóźnienie, a listy pasażerów wiszą zbiorczo bezpośrednio na peronie. Wszystko jest tu załatwiane na słowo, czyli nigdy nie wiesz czy pojedziesz. Dlatego dzikie tłumy przed odjazdem sprawdzają czy pojadą. Wsiadanie do pociągu to prawdziwy hardcore. Bilans: dwa siniaki, zgubiony klapek i Bartek chyba zabił indyjczyka plecakiem – widziałam jak się przewraca, ale czy wstał? W Końcu jesteśmy, miejsca są, bród taki, że tylko Ewa nas może uratować ściereczką do wycierania dermowych materacy. Ma też kocyki, na których można się położyć. Zaczynamy od piwka, humory coraz lepsze, ale dowiadujemy się, że w pociągu pić nie wolno. Przepraszamy, ale Indyjczyk mówi, że jedzie do Francji (chyba nie w tą stronę) i ma liberalne podejście, a tylko nas ostrzega przed policją. Mówimy, że ok, że policjant był i nic nie mówił. Policjant za chwile przechodzi jeszcze raz i nic nie mówi, ale za nim biegnie muzułmanin, nasz współpasażer i donosi, że pijemy. Policjant na szczęście każe dopić piwo i wywalić butelki przez okno – donosiciel jest wściekły. Ja piszę do późna i wszyscy już śpią. A rano – boli mnie gardło, bo siedziałam naprzeciwko wiatraka J. Kapuś to MD SAMIM J. Już jesteśmy po śniadaniu, a to dopiero 9. Pociąg ma opóźnienie, za oknem ładnie, a kapuś wciąż z nami.



Anna Bucholc

INDIE – DELHI [dzień 2]

Obudziliśmy się po 11 godzinach i znów jedziemy zwiedzać. Tym razem nie ma żadnych problemów. Nasz niezawodny rykszarz już czeka.

LAKSZMI NARAJAN MANDIR

Bogata, marmurowa świątynia jest poświęcona Lakszmi – bogini dostatku. Jest stosunkowo nowa, ale pięknie zbudowana i otoczona wspaniałym parkiem. Dowiedzieliśmy się, że swastyka jest najbardziej czczonym znakiem i symbolem Indii. Jej historia sięga 8.000 lat. Dosłownie oznacza ręce i usta boga, który sięga i przemawia do całego świata. Nic więc dziwnego, że Hitler wybrał właśnie ten znak.

OGRODY LODICH

Zobacz inne fotki DHELI - dzień 2
Południowe Delhi. Tak bardzo inne od tłumu i zgiełku miasta. W przepięknym parku znajdują się wielkie majestatyczne grobowce z przełomu IV w. n.e. Lady Wellington (żona wicekróla Indii) uratowała to wspaniałe miejsce przed całkowitym zniszczeniem w latach 30 XXw. zakładając tu park. Grobowiec Mohammada Szaha i meczet Bara Gumbad są niesamowite. Przez chwilę miałam wrażenie, że znajduję się w jakimś dalekim, nieznanym i tajemniczym kraju, gdzieś na krańcu świata – a przecież to stolica Indii – pełna cywilizacja J. W ogrodach Lodach znajduje się też most (8 łukowy), który dawniej łączył obie części Delhi. MOST ATHPULA był zbudowany przez mogołów 400 lat temu.

Po ogrodach znów pojechaliśmy na orientalne zakupy, ale nie było w naszej grupie amatorów kupowania i Nazir chyba nie był zadowolony - przy świątyni Lotosu poczęstował nas piołunem J Nie pamiętam dokładnej nazwy: dość niesmaczny, mocny zielony napój tradycyjny z lemonką, piołunem i indyjskimi przyprawami – wszyscy wypili (takie ohydne zielone – podobno dobre na wszystkie dolegliwości żołądkowe i na pragnienie-nie pomogło – nie zaszkodziło).

BAHAI TEMPLE

Faktycznie jak w opisie – wygląda jak wielki, biały i lśniący kwiat lotosu. Ma 9 płatków i w poniedziałki jest zamknięta J. Porównuje się ją z operą w Sydney, więc jeśli ktoś ma takie skojarzenia to prawidłowo.

LAL KOT

Najstarsze Delhi. Lal Kot było twierdzą Radżputów – zbudowaną ok.1600r. Ma 13 bram. Największym naszym uznaniem i zainteresowaniem cieszył się (co widać na zdjęciach) QUTUB MINAR – wieża zwycięstwa.

Zobacz inne fotki DHELI - dzień 2
Wybudowana w 1193r, ma 5 kondygnacji, jest niezwykle zdobiona i kiedyś służyła jako minaret – do dziś jest to najwyższy minaret na świecie. Poza tym w Lal Kot jest ALAJ DARWAZA – (1311r.) imponująca brama z przepięknymi płaskorzeźbami w kamieniu. Robimy kilka fotek żelaznej kolumnie z epoki Guptów (IV, Vw.) Legenda głosi, że spełni się każde życzenie tego, kto obejmie kolumnę ramionami wyciągniętymi w tył. My obejmowaliśmy w przód – żeby tu jeszcze wrócić J. Wiadomo jak jest, co przewodnik to wersja. Później oglądamy KUWAT-UL ISLAM – potęgę islamu (1193-97). Z dawnej świetności zachowały się krużganki i ściana modlitw.

Grobowiec Iltutmysza to najwcześniejszy i świetnie zachowany grobowiec indoislamskiego władcy. Olbrzymia budowla pokryta jest w całości misternymi wzorami. Wychodząc widzimy cokół ALAJ MINAR – niedokończonej wierzy minaretu, który miał być dwa razy wyższy od QUTUB MINAR, ale zleceniodawca zmarł zanim budowa rozpoczęła się na dobre i prace przerwano. Jeszcze parę fotek i jedziemy dalej.

MAUZOLEUM HUMAJUNA (1556) to najwspanialsze mauzoleum w Delhi, podobno pierwowzór dla Tadź Mahal, z tym, że tutaj budowlę zleciła żona. Do wnętrza mauzoleum przechodzi się przez szereg bram, a ostatni mur otacza formalny car bagh (czworogród) odwołujący się w Koranie do opisu raju. Miejsce jest cudowne, a wychodząc widzieliśmy ślub i wesele. Niestety nasz spokój zostaje zakłócony przez Pana z banku, który uprzejmie informuje, że prawdopodobnie ktoś włamał się na naszą kartę kredytową – ale co my możemy zrobić przecież jesteśmy w Indiach! Na szczęście Nazir zawozi nas do sklepu gdzie w dobrej cenie kupujemy indyjskie piwo – całkiem przednie. Piweczko wydatnie poprawia nam nastrój, ale już mamy kolejną niespodziankę – gubi się reszta naszej grupy – czyli ryksza nr 2. Nazir jest bardzo zdenerwowany, ale po 10 min szczęśliwie podjeżdżają pod hotel.



Anna Bucholc

06 maja 2008

INDIE - DELHI [dzień 1]

Lotnisko to jeden wielki brud i całe mnóstwo komarów. Już nas pocieły i zaczynamy żałować, że nie bierzemy malaronu. Bartek jako jedyny z wycieczki zostaje zatrzymany przy odprawie, ale nie jest źle i po przepytaniu dołącza do nas. I za chwile - po ustaleniu ceny - jedziemy w kierunku Starego Delhi. Pod mostem widzimy pierwszą świętą krowę :). Oceniamy, że wszystko wygląda po egipsku, jest tylko nieco brudniej. Wysiadamy przy bazarze i WOW teraz dopiero widzimy jak tu jest na codzień - zgiełk, hałas i mnóstwo ludzi. Musimy błyskawicznie wysiadać bo wszyscy na nas krzyczą i trąbią. Nie ma nawet chwili na zastanowienie bo już zainteresowali się nami rykszarze i bez pytania pakują bagaże. Przejażdżka rykszą rowerową okazuje się miejscową atrakcją. Zamieszkaliśmy w Hotelu Prijanka podobno international (zdecydowanie nie polecam). Pokoje są małe i bardzo brudne co ciekawe nie ma okien i nie działa klima. Obowiązuje tu godzina policyjna i nie używa się papieru toaletowego.
Zobacz inne fotki DHELI dzień 1

PIERWSZA WYCIECZKA - DELHI godz.11.00
Z dobrymi humorami zostajemy wtłoczeni do samochodu celem odbycia wycieczki po Delhi. Pan zapytany co będziemy oglądać odpowiada, że nasze pierwsze miejsce to INDIGET i jest wielce zdziwiony, że nie wiemy co to jest. Indiget okazuje się być bramą wolności (INDIA GATE), a Pan nie jest przewodnikiem tylko kierowcą. Tracimy 2 godziny na powrót do hotelu i odzyskanie pieniędzy, ale udaje się głównie dzięki Piotrkowi, odzyskujemy 1200 z 1800 zapłaconych rupii. Nasz kierowca nie może z nami jechać pod groźbą utraty pracy, więc łapiemy rykszarza. Ryksza przerobiona z motoru to naprawdę super sprawa. Dzielimy się na dwie grupy i jedziemy w miasto. Nazir nasz kierowca okazuje się również świetnym przewodnikiem. Z resztą sam przejazd taką rykszą to dla nas wielka atrkcja i cena też niezła, bo tylko 250rp. Zaczynamy zwiedzanie starego Delhi.

JAMA MASID (1650-1656) to najważniejszy meczet dla 120 mln muzułmanów. Jest jedną z budowli Szahdżahana – czerwony piaskowiec, marmur i zdobienia z mosiądzu. Wierni dokonują ablucji w sadzawce na dziedzińcu i modlą się w środku. Zwiedzanie oczywiście bez butów. Bryła meczetu jest inspirowana domem proroka, a z dziedzińca roztacza się wspaniały widok na czerwony fort.

LAL KILA – CZEROWNY FORT
Od DHELI dzień 1

Kupując bilet do Lal Kila spotykamy Polaka – Paweł właśnie przyleciał z Nepalu. Potem płacimy tip na szkołę i po szczegółowym przeszukaniu wchodzimy na teren fortu. 15.08.1947r. to właśnie tu po raz pierwszy wciągnięto na maszt flagę ogłaszając niepodległość Indii. Niestety w 1958r. większa część fortu została zniszczona. Lal Kila to ogromny kompleks. Mamy tu: MUMTAZ MAHAL – obecnie muzeum, RANG MAHAL – pałac królowej (zdobienia z belgijskich luster, a przez środek płynęła woda), CHAS MAHAL – pałac prywatny gdzie mieszkał Szahdżahan i o świcie pokazywał się ludowi na balkonie, DIWAN-E CHAS – sala audiencji, gdzie przyjmowano notabli i znajomych i wreszcie łaźnie, gdzie można było nawet zamówić perfumowaną wodę.

OBOWIĄZKOWE ZAKUPY
Zwyczajem indyjczyków lub/i naszego rykszarza pojechaliśmy na zakupy – oczywiście niechętnie. Sklep okazał się bardzo na poziomie. Nie dość, że był klimatyzowany to jeszcze dysponował wspaniałym asortymentem – ręcznie tkane dywany – niektóre zdobione złotem, srebrem i klejnotami, rzeźby, ozdoby, biżuteria i oczywiście sari, kurty i inne tradycyjne ubiory – można było mierzyć. Nasz honor uratował Piotr – kupując krawat :)

MAUZOLEUM GANDHIEGO

Od DHELI dzień 1

Niesamowite miejsce, cudowny park z niezwykłą muzyką i atmosferą – oaza spokoju.

PARLAMENT
Ostatnie dziś miejsce to budynek parlamentu i budynki poszczególnych ministerstw. Teren
w angielskim stylu – bardzo zadbany i nad wyraz czysty. Bliźniacze budynki naprzeciw siebie to ministerstwo edukacji i obrony narodowej, a na wprost pięknie utrzymanej alei widać pałac prezydencki. To co nas zaskoczyło to wszechobecne małpy i zielone papugi.

Naszą wycieczkę kończymy na INDIA GATE, która jest usytuowana dokładnie naprzeciw pałacu prezydenckiego. Setki zdjęć i wracamy do hotelu. Po drodze (z okazji niedzieli) odwiedzamy jedyny w Delhi kościół katolicki Św.Jakuba – bardzo ładny, ale okupowany przez kalekich żebraków. Od razu widać, że katolicy są hojni i miłosierni. Po powrocie do hotelu znów czeka nas niespodzianka. Co prawda zgodnie z umową pokój nam zmienili, ale zapomnieli gdzie są nasze bagaże. 10 min. nerwowego szukania i się znalazły. HURRA!

Wieczorem imprezka integracyjna, a później spacer po mieście i na dworzec, ale my z Bartkiem już na spacer nie idziemy.



Anna Bucholc

INDIE I NEPAL 2008 - FILM

WYPRAWA DO INDII I NEPALU - 29.03.-14.04.2008r.

Tak było: [a jak się nie sciągnie to polecam jednak zobaczyć inne posty :)]


GODZ.17.20 W SAMOLOCIE PRZY HERBACIE
lecimy do Monachium - widoki piękne, ale strasznie trzęsie. W ogóle jakiś dziwny ten samolot AURO RJ85. Za to precyzja i jakość niemiecka - wszystko o czasie i herbata z prawdziwą cytryną.
GODZ.18.00 - LOTNISKO W MONACHIUM zrobiło wrażenie. Wszystko tu czyste i lśniace, nowoczesne i przestronne.
GODZ.20.00 AIRBUS
Jesteśmy już w powietrzu. Samolot to olbrzym, ale są i większe. Dla nas przygoda już się zaczeła. W zagłówkach foteli dotykowe ekrany. Można śledzić trasę, oglądać film lub posłuchać muzyki. Nie będziemy się nudzić przez te 8 godzin. Lecieliśmy nad Gruzją i widzieliśmy Batumi - fajnie bo będziemy tam już za 4 miesiące.
GODZ.5.00 BUDZA NAS na śniadanie, a spać się chce, za to przez okno już widać ziemię.
Zobacz inne fotki DHELI


Anna Bucholc