PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



30 grudnia 2008

Into the wild





Gdzieś na południe od Bieszczadzkiego Łupkowa...
Jeśli ktoś nie oglądał "INTO THE WILD" to bardzo polecam. Pomijając przepiękne alaskańskie krajobrazy i niebanalną muzykę, fabuła wzbudza spore kontrowersje. Chętnie się dowiem co myślicie na temat tego filmu, a szczególnie głównego bohatera.



Anna Bucholc prosi o komentarze:

29 grudnia 2008

Bieszczady



Zobacz inne fotki BIESZCZADY I PIERWSZE SKI-TOURY


Zima w Bieszczadach jest cudowna. I pogoda gwarantowana, szczególnie na narty. Pierwszy raz wypróbowaliśmy ski-toury i nie chcemy już jeździć na stoku. Ten rodzaj narciarstwa dla mnie nie ma porównania z żadnym innym. To połączenie chodzenia w góry (ale bez brodzenia w śniegu kiedy prawa noga zapada się 20cm, a lewa 50) z szybkimi zjazdami. To niesamowite uczucie kiedy wychodzisz na szczyt w głębi błękitu, a dookoła otacza Cię wielka biała przestrzeń nietknięta ludzką stopą. To daje poczucie wolności i przez chwilę można się poczuć trochę jak samotny wędrowiec, odkrywca, który sam musi wytyczyć szlak. No... ale to trzeba mieć wielką wyobraźnię :))). Za to kiedy widzi się przed sobą bezkres puszystego śniegu to nogi, aż same się rwą pod górę, żeby zostawić ślad po sobie. Tak, chyba w każdym człowieku jest coś takiego...

29 listopada 2008

WIECZÓR CZARÓW I MAGII

W Andrzejki Madzia i Lucek zaprosili nas na wieczór czarów i magii. Były wróżby i magiczne napoje do białego rana.

Od WIECZÓR MAGII I CZARÓW

17 listopada 2008

Pico Ruvio 1861 Madera


Jestesmy w raju :)


Na zdjęciu najpiękniejsza wycieczka Madery - kilkugodzinna wycieczka między najwyższymi szczytami. Dla mnie to przełom, miejsce w którym ostatecznie, po kilku latach walki, pożegnałam się z lękiem wysokosci i przestrzeni. Teraz mogę w pełni cieszyć się górskim krajobrazem, a na Maderze jest na co popatrzeć. Wąskie, ale zadbane scieżki, ogromne przewyższenia, strome podejscia, granie z przynajmniej 1000m przepasciami i wspaniała dzika przyroda. To trzeba zobaczyć.

Zobacz inne fotki MADERA - GÓRY WULKANICZNE


Madera to najbardziej egzotyczny zakątek europy, w jakim byliśmy. Po niecałych 5 godzinach lotu znajdujecie się na jednym z najwyższych na świecie wulkanów otoczonych przez jeden z najgłębszych oceanów na świecie. Madera to zielona wyspa pocięta masą pokrzywionych szczytów górskich, głębokich dolin, rozpadlin i wąwozów. Formacje skalne są tak niezwykłe, że najbardziej profesjonalne zdjęcia tego nie oddadzą. W każdym miejscu góry wyglądają inaczej. Raz są to szpiczaste szczyty najeżone surowymi skałami, a w innym miejscu – tuż obok, zielone i łagodne, wysokie i majestatyczne. Tam gdzie lawa była gęsta i zastygała powoli powstały płaskowyże – Paul da Serra – tam mieszkańcy wypasają bydło. Wokół całego wybrzeża są mniejsze i większe formacje skalne, nie scalone z lądem, którym ocean nadaje wspaniałe kształty. Największe wysepki to Ponta de Sao Lorenco na zachodnim brzegu wyspy, gdzie wyznaczona jest 2h scieżka spacerowa. Madera to najbardziej zmienne miejsce na ziemi. W przeciągu 10 minut można wyjechać od 0 nawet do 1800m.n.p.m. i w jednej chwili znaleźć się ponad chmurami. W jednym miejscu można ze szczytu zobaczyć zieloną dolinę niedostępną dla człowieka i nieskalaną jego działalnością, a w innym zielone wzgórza „zarośnięte” domami, gdzie każdy kawałek ziemi jest zagospodarowany. Kiedy po jednej stronie wyspy jest zimno i pada wystarczy czasem udać się 20km dalej i spędzić dzień na plażowaniu w pełnym słońcu. My tego nie doświadczyliśmy, ale podobno na Maderze należy szukać pogody. Faktycznie zdarzało się wyjechać ponad chmury, ale pogoda nam dopisywała. W listopadzie jest wietrznie i deszczowo, my poznaliśmy tylko to pierwsze. W górach bywało zimno – nawet do 8 stopni. Madera leży około 570 km od wybrzeży Afryki, 850 kilometrów od Lizbony. Z zachodu na wschód długość Madery to 57 km, a szerokość 22 km w najszerszym miejscu, za to długość wybrzeża to około 140 km. Plaże są kamieniste i trudno dostępne, tylko w Machico zrobiono sztuczny zakątek ułatwiający turystom kąpiel w oceanie. Siła i nieprzewidywalność fal utrudnia wejście z brzegu, ale może dzięki temu kąpiel to niezwykłe przeżycie. Polecam plażę pod Cabo Girao jednym z najwyższych klifów na świecie. To fantastyczne miejsce nieczęsto odwiedzane przez turystów od strony lądu. Żeby się tam dostać, trzeba zejść z punktu widokowego i znaleźć kolejkę linową, co wcale nie jest takie łatwe. Kolejką w przeciągu 2 minut zjeżdża się pionowo wzdłuż klifu na samą plażę. W drodze powrotnej trzeba zamachać do kamery i Pan z góry zabierze nas w drogę powrotną.
Na Maderę trzeba zabrać wygodne buty, prawo jazdy i dobry przewodnik (polecam Pascala, gdzie są dokładnie opisane jednodniowe wycieczki). Wszędzie są wypożyczalnie samochodów i po krótkiej weryfikacji oferty można naprawdę tanio wynająć przyzwoite auto. Drogi są bardzo dobre i świetnie oznaczone, a ludzie życzliwi i pomocni. Jeśli wyjazd ma być oszczędnościowy, można całą wyspę zwiedzić komunikacją miejską. Na wyspie trzeba spróbować wina Madera – najlepiej w winiarni Blandys, ale kupować lepiej na lotnisku – ceny i wybór taki sam, a nie ma nerwów czy butelki dojadą w całości. I koniecznie trzeba zjeść czarną espadę z bananami – ta głębinowa ryba żyje tylko w okolicach Madery.

Anna Bucholc prosi o komentarze

14 listopada 2008

M jak Madera

Zobacz inne fotki MADERA - OCEAN I OGRODY

No warto bylo wstać o 5 Madera jest super 20 stopni slonce i wiaterek znad oceanu na zdjęciu widok z okna no zyc nie umierać :)
ZIELONA WYSPA, LEVADY, SANKI i WINO
Madera to zielona wyspa. Wspaniałe zielone góry i przepięknie kwitnące kwiaty. Na Maderze rośnie wszystko to, co w Polsce hodujemy w domowych doniczkach, jest tylko o wiele okazalsze i bardziej kolorowe. W każdym zakątku spotykaliśmy cudowne ogrody, a w nich wspaniałości, o jakich nawet nie śniło się polskim ogrodnikom. W kwietni odbywa się coroczna parada kwiatów. Jej otwarcie zapowiada wybuch stu petard. Wszyscy mieszkańcy uczestniczą w paradzie, a wszystko jest przystrojone przepięknymi kwiatami. Wiosna to przepiękna pora na odwiedzenie Madery, ale jeśli ktoś chciałby nacieszyć się delfinami i wielorybami powinien wybrać się w terminie od maja do końca października. Z pogodą nie ma problemu przez cały rok jest ok.20C, tylko w październiku i listopadzie bywa pochmurno.

Jeśli na podróż wybierze się wrzesień to można uczestniczyć w święcie wina. I warto. Na Maderze najlepsze wino to oczywiście Madera :). Przed zakupem wina należy skorzystać z możliwości degustacji (3euro), bo wino jest mieszane z brandy i smakuje inaczej niż wina, które zazwyczaj pijemy. Ja np. przepadam za wytrawnym ew.półwytrawnym, a Madera smakuje mi tylko słodka, lub półsłodka. Madera wystawiona na działanie powietrza, jako jedyne wino nie ulega zepsuciu. Najważniejsze w produkcji jest ogrzewanie wina przez trzy miesiące w temp.30-40C. Początkowo wino było wysyłane na rejsy statkiem, odkryto bowiem, że wina wracające z „morza” były o wiele lepsze w smaku niż te wytwarzane na lądzie. W późniejszych latach przeprowadzono eksperyment i okazało się, że to nie bujanie na falach, a właśnie temperatura wpływa na jakość wina. Jest kilka rodzajów Madery:
SERCIAL – z niemieckiej odmiany winogron – wino wytrawne
VERDELHO – półwytrawne wino z winogron włoskich, hiszpańskich i portugalskich
BUAL – półsłodkie wino z odmiany burgundzkiej (ta odmiana w 1977 uzyskała medal)
MALMSEY – z Krety daje słodkie wina. Terrantez to rzadka odmiana półwytrawna z argentyny, a Bestardo to stara francuska odmiana dająca wina bardzo słodkie.
Koniecznie trzeba spróbować przejażdżki na sankach – płozami po asfalcie, 20C i słońce. Trasa saneczkowa Monte to tylko 2 km, ale jaka jazda! Ernest Hemingway opisał ten zjazd jako najbardziej ekscytujące doświadczenie w jego życiu, ale zważywszy na historię jego życia nie było to raczej na serio.
LEVADAS – to kanały wykonane przez pierwszych osadników w celu wykorzystania słodkiej wody w rolnictwie. Levady są wykorzystywane do dziś i jest ich na Maderze ok.1600km. Ciągle buduje się nowe kanały wodne, także takie które zasilają elektrownie wodne. Przy wszystkich kanałach są wąskie ścieżki, które początkowo służyły tylko konserwatorom, a obecnie są także atrakcją turystyczną.
WIELORYBY – wokół Madery można spotkać niemal wszystkie gatunki kaszalota, finwala, humbaka i płetwala błękitnego. Zakaz połowów wielorybów wprowadzono dopiero w 1981r. W przeciągu 40 lat wielorybnicy z Madery zabili 5885 wielorybów. Moby Dick z 1956r. był nagradzany ze względu na autentyczność scen połowów, które zostały nakręcone właśnie na Maderze (Canical). Paradoksalnie byli wielorybnicy pracują obecnie przy ochronie tych pięknych ssaków, inni znaleźli zatrudnienie w turystyce.

p.s. Właśnie przed chwilą (06.02.2012r.) Pan Adam - nasz Ślusarz opowiedział mi historię króla Polski i Węgier Władysława III, który według legendy nie zginął w bitwie pod Warną w 1444r., ale po latach wędrówek osiadł na Maderze. Podobno mieszkał w Madalena do Mar, nadmorskiej posiadłości darowanej mu przez portugalskiego króla, położonej kilkanaście kilometrów na zachód od Funchal. Tam ożenił się z portugalką Anną i jako Henrique Alemao, rycerz św. Katarzyny na górze Synaj doczekał późnej starości. Niestety posiadłość została zniszczona i nie zachowały się ślady jego bytności.
Anna Bucholc prosi o komentarze:

26 października 2008

ZAPROSZENIE NA ŚWIĘTO ŚWIATEŁ DIWALI

W imieniu Indyjsko-Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Kultury (IPCC) oraz
Nowohuckiego Centrum Kultury (NCK)zapraszamy wszystkich na obchody hinduskiego Święta Świateł Diwali w najbliższy wtorek

28 października 2008 o godz. 19:00 w NCK, al. Jana Pawła II 232, Kraków

Wstęp jest wolny i będzie można znowu zobaczyć nasze zdjęcia z Indii, a poza tym przewidziano mnóstwo innych atrakcji - więcej szczegółów na:

http://bollywood.pl/wydarzenia.php?Id=944

Zobacz inne fotki Diwali


mam nadzieję, że się zobaczymy
Anna Bucholc

21 października 2008

BIESZCZADY I 31 URODZINY

Okazało się, że kolejny weekend będzie piękny więc ruszylismy w Bieszczady. Tym razem w innym składzie - Wojtek, Maciek i my. Pierwszego wieczoru wyszlismy do Chatki Puchatka i natychmiast znaleźlsmy się w innym wymiarze. Chatka bez wody, prąd z generatora, wc na wzgórzu z pięknym widokiem i klimat z lat 70-tych. Fantastyczni ludzie i tylko gitary było brak. Integracja trwała do późnego wieczora, niestety nie załapalimy się na prycze, i jak już Panie poszły spać to po raz pierwszy w życiu miałam okazję spędzić urodziny w towarzystwie 11 chłopaków. No nie trzeba pisać, że było swietnie. Klimat nie do opisania i dawno się tak nie usmiałam... Poza tym poznalismy chłopaków ze sląska - zapalonych motocyklistów Kaski, Dniepra i Junaka :) - na pewno się spotkamy na zlocie w przyszłym sezonie :). Ech mały ten swiat. Rano spadł snieg, ale i tak ruszylismy w trasę. Wybralismy szlak szczytowy, aż do Smerka. Widoki rewelacyjne, klimat trochę jak z Tolkiena, kolorki juz nie takie intensywne, ale to dodało nawet charakteru naszej wycieczce. Snieg stopniał, mgła opadła i większą częsć dnia szlismy w pięknym słońcu. Szlismy w takim tępie, że zostawało nam mnóstwo czasu na wylegiwanie się w słońcu. Wojtek testował "gadżeta" i nakręcił wiele panoramek, a Maciek, z racji zawodu, zrobił swietne fotki i oczywiscie wszystkie zamieszcze jak tylko je dostanę :).

Po południu zeszlismy do Smerka i okazało się, że wszystko jest pozamykane. Chłopaki zostali w Smerku, a my z Bartkiem pojechalismy "stopem" po samochód. Nie wiedziałam, że to takie łatwe i bezproblemowe - widocznie w Bieszczadach ludzie mają więcej zaufania do turystów. Zatrzymał się 6 samochód, a tylko dwa przejechały bez reakcji, pozostali najwyraźniej zabraliby nas gdyby nie brak miejsca. Zjedlismy przepyszny obiadek w Chacie Wędrowca w Wetlinie (goraco polecam - czas oczekiwania makabryczny, ale warto!), a na deser był wielki racuch z jagodami polany miodem i smietaną -mhhmhmhmmm... Udało nam się złapać nocleg w Leniczówce, było ciężko, więc najwyraźniej w Bieszczady na weekend warto zrobić rezerwację. W niedzielę zrobilismy super traske z Ustrzyk niebieskim szlakiem na Wielką Rawkę, potem zeszlimy do doliny z przerwą na obiadek w super schronisku pod Małą Rawką, a później wyskrobalismy się na Połoninę Caryńską i zeszlismy do Ustrzyk. Pogoda mozna opisać nowoczenie - "mega miazga". Na szczytach "wiało" jak w kieleckim, ale poza było naprawde miło. Zeszlismy w sam raz, kiedy słonko już zachodziło. Prawie 8 godzinną trasę zrobilismy w 6 godzin, a no koniec już z samochodu zobaczylismy stado saren z pięknym jeleniem. niestety droga z Krakowa w Bieszczady i z powrotem jest strasznie uciążliwa. To ok.200km, a jedzie się min.4 godziny - ale i tak WARTO!
Zobacz inne fotki BIESZCZADY JESIENIĄ I 31 URODZINY


Anna Bucholc prosi o komentarze:

WIELKA FATRA

Piękna złota jesień zmusiła nas do ruszenia się z domu. W zasadzie wydawało się, że to może być ostatni ładny weekend. Wybralimy Wielką Fatrę ze wzgledu na przepiekne połoniny, no i oczywicie odległosc od Krakowa... Wyruszylismy w piątek - Magda. Lucek, Grzesiek i my - i od soboty zaczeła się wedrówka z przygodami. Po 6 godzinnej trasie dotarlismy do chaty pod Borysowem i dowiedzielismy się, że nie ma noclegu, ani na pryczach, ani na podłodze. Była godzina 17.00. Z resztą Pani w okienku, jakas taka dziwna, w ogóle nie przejeła się tym, że będziemy musieli schodzić po zmroku. No nic, jak na prawdziwych wędrowców przystało, postanowilismy zjesc i pójsc dalej. Niestety, zupe dostała tylko Magda, bo Pani zamknęła okienko z powodu przerwy, wiedząc, że wszyscy w kolejce muszą schodzić na dół. Ciepłą zupę zlała z powrotem do gara i nawet jej powieka nie drgnęła na nasze protesty. Nie było wyjscia, Madzia podzieliła się zupą, zjedlismy suchy prowiant i ruszylismy dalej (traska jedyne 3 godziny). Z początku troche źli, ale był taki piekny zachód słońca i tak fantastyczna traska w dół, że nawet jestesmy gotowi jej podziekować za nieuprzejmosć. Szczególnie, że w pobliskiej knajpie poznalismy Mysliwego, który za 1500 koron udostępnił nam drewnianą chatę z pełną infrastrukturą, kominkiem, prysznicem z gorącą wodą i darmowym bilardem. Nagralismy się za wszystkie czasy i żadne z nas nie zamieniło by tego na chatę pod Borysowem, gdzie nie ma wody i prądu :). W niedzielę pojechalimy pociągiem do Teplic i spędzilismy dzień w stylu emeryckim - na leniwym spacerowaniu po parku i prażeniu w słońcu starych kosci w miejscowych knajpkach. Teplic nie polecam, za to Fatra jesienią jest naprawdę piękna.

Anna Bucholc prosi o komentarze:

KRAKÓW 2 ODESSA - OPIS WYPRAWY

Dla cierpliwych ... bo nie mam czasu pisać, ale do końca tygodnia na pewno cos tu jeszcze zamieszcze :)

KRAKÓW2ODESSA - czyli jak to się zaczęło...
Mniej więcej rok temu powstał pomysł wyjazdu do Gruzji. Początkowo mieliśmy jechać tylko ekipą motocyklową, ale później dołączył team z Uaza i tak zebraliśmy komplet w składzie: na Kaśkach – Grześ, Dorotka i Mietek, Uazem – Wanda, Krzysztof, Agnieszka, Prot, Pacia i Felek oraz na Ulce – My, czyli Ania i Bartek. Razem 11 osób.
-----------
Zaczęły się przygotowania na szeroką skalę. Remonty
i naprawy, testy i jazdy próbne oraz spotkania robocze. Udało się ustalić trasę i zarezerwować termin pasujący wszystkim uczestnikom. Pacia wymyśliła i wyrysowała logo wyprawy, był też pomysł na imienne koszulki dla wszystkich uczestników.
-----------
Pierwsze „schody” zaczęły się od rezerwacji biletów na prom Odessa – Poti. Na szczęście Madzia i Lucek (nasi wspólni znajomi), akurat wybierali się na wycieczkę rowerową do Odessy i przy okazji załatwili nam rezerwację. Przygotowania zostały brutalnie przerwane dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem. W Gruzji wybuchła wojna. Port w Poti został zbombardowany i dla wszystkich stało się jasne, że do Gruzji nie pojedziemy. Zwołaliśmy naradę. Suma sumarrum skrócił się czas wyprawy, a naszym celem stała się Odessa.

24 GODZINNE OPÓŹNIENIE
Od Kraków 2 Odessa
Jak to w życiu bywa raz złapany pech nie chciał się odczepić. Na dzień przed wyprawą zaczęły się psuć motory. Najpierw zepsuła się prądnica w Mietkowej Kaśce, w międzyczasie my z Resorem i Grześkiem przez całą noc dokonywaliśmy poprawek w naszej Uli. Rano prądnicę udało się wymienić, ale Ulka odmówiła posłuszeństwa. Wyjazd został przesunięty najpierw na 11, potem na 14. Niestety Ulka, jadąc na regulację, dojechała tylko do ulicy Młodzieży, w pobliżu domu Resora (naszego kolegi spec-mechanika) i tam musieliśmy czekać. Czekaliśmy 1,5 godziny, bo jechał z Niepołomic. Nie było źle, w cieniu pod drzewkiem, ale tylko do czasu, kiedy podjechała szambiarka i Panowie przeprosili nas, bo siedzieliśmy na szambie. To i tak jeszcze nic. Kiedy wybrali szambo jeden z nich nieumiejętnie odkręcił wąż i część tego, co wybrali wylała się na ulicę. Przez godzinę siedzieliśmy i z przerażeniem patrzyliśmy jak to wysycha i coraz bardziej śmierdzi.
Później przyjechał Resor i przez następne dwie godziny regulowaliśmy gaźniki i zapłon. W międzyczasie Dorotka i Mietek się pakowali, a ekipa Uaza stawiła się u Grześka gotowa do wyjazdu. Po regulacji wydawało się, że wszystko jest dobrze i prawie zdążyliśmy na umówioną godzinę, ale motor znowu się zepsuł. Przełożyliśmy wyjazd na niedzielę i pojechaliśmy szukać świec, bo wydawało nam się, że to one mogą być przyczyną awarii.

ZGUBIONE PASZPORTY I PRZEŚLADOWCY
Wyjeżdżając z garażu chłopcy zgubili moją kurtkę, w której oczywiście były paszporty. Na szczęście wpisałam nr telefonu do mojej Mamy i zadzwoniła do nas szczęśliwa znalazczyni. Pani bardzo się spieszyła, więc zakupiliśmy dziękczynne piweczko na stacji i pojechaliśmy odebrać paszporty. I tu zaskoczenie. W międzyczasie Pani obejrzała ilość wiz i stwierdziła, że piweczko nie wystarczy i należy się jej sowicie odwdzięczyć. Do dziś zastanawiamy się jak to zrobić, a jej syn prześladuje Grześka.

KRYZYS I SUKCES
Od Kraków 2 Odessa
Udało nam się kupić świece i było lepiej, ale nie na tyle dobrze, żeby wyjechać naszym motorem. Spotkaliśmy się, więc u Mietka
i zaprosiliśmy Resora. Wydawało się, że już nic z tej naszej Ulki nie będzie, a tu nagle po kolejnej regulacji wszystko zagrało i w niedzielę o 8 rano zebraliśmy się wszyscy i z 24 godzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy „ku przygodzie”.

DZIEŃ PIERWSZY I WYPADEK MIETKA
Rano było trochę mokro i całkiem chłodno. Wszyscy bez śniadania, więc jechaliśmy dość szybko. Celem podróży miało być przekroczenie granicy w Krościenku. Do pokonania mieliśmy prawie 300km, więc jechaliśmy bez większych przerw, pomijając przerwę obiadową. Obiad został zaplanowany w Bachórzu, gdzie stoją drezyny zrobione przez Grześka. W trakcie obiadu odbyła się pierwsza drobna naprawa – zmiana tylnego koła w Uli – strasznie tarło i piszczało. Po obiedzie ruszyliśmy z kopyta. A niedługo potem ok.17.30 wydarzył się wypadek.
Od Kraków 2 Odessa

Mietek wpadł do rowu. Wyglądało to dość poważnie, ale skończyło się na ogromnym stresie i potłuczonych kolanach. Kaśka została wyciągnięta z rowu ze złamaną rejestracją. Postanawialiśmy nie jechać na granicę tylko poszukać noclegu. I tu wykazali się Dorotka z Mietkiem. Spaliśmy w nieczynnym barze u Greczynki, zostaliśmy przyjęci z grecką gościnnością i poczęstowani ouzo.

UKRAINA
Rano Mietkowi spuchły kolana i postanowił udać się do szpitala w Ustrzykach. Rozdzieliliśmy się i reszta ekipy pojechała zająć kolejkę do granicy. Granicę przekroczyliśmy po 3 godzinach i to raczej z konieczności oczekiwania na powrót Dorotki i Mietka, niż opieszałość ukraińskich celników. Na granicy zapłacił tylko Grzesiek 5UAH (hrywien), za niezatrzymanie się na stopie.
------------
Ukraińcy w kwestii drogownictwa mają jeszcze wiele do zrobienia. Oznaczenia dróg są kiepskie, a drogi dziurawe. Często mieliśmy problemy z przejazdem, bo krowy tarasowały całą szerokość drogi. Małe miasta i wioski zachodniej Ukrainy są biedne i zaniedbane – generalnie z każdej dziury wieje beznadzieją. Nie oznacza to, że nie dotarła tu cywilizacja. Na drewnianych, obskurnych chatach wiszą anteny satelitarne, chłopak wypasający krowy ubiera się wg najnowszej mody np. w koszulkę ferrari, a pastereczka znad strumyka wysyła smsy do koleżanki.
------------
Ludzie w miastach robili nam zdjęcia, machali i generalnie wzbudzaliśmy pozytywne emocje. W mniejszych miejscowościach i na wsiach patrzyli na nas jak na kosmitów, odprowadzali nas zszokowanym wzrokiem, rozdziawionymi buziami, a niektórzy aż za głowę się łapali – takich cudaków to chyba na Ukrainie nie było.
------------
Pierwszego dnia zobaczyliśmy ukraińskie bezdroża
i zapomniane wioski.
W Drohobyczu zwiedziliśmy piękną cerkiew św. Jerzego zbudowaną na przełomie XV i XVI wieku wyłącznie
z elementów drewnianych. Została przeniesiona z jednej
z wiosek koło Stanisławowa i stanęła na miejscu poprzedniej cerkwi spalonej przez tatarów w 1499r. Cerkiew Św.Jerzego musiała słono kosztować, bo płatność uregulowano solą.
Tego dnia przejechaliśmy tylko 97km ze średnią prędkością 40km/h – czas jazdy 3 godziny. Za to udało nam się przekroczyć granicę i zatrzymać na wspaniały obiad. Pierwsza solanka smakowała wyśmienicie, szczególnie w korelacji do ceny :). Solanka to jedna
z najsłynniejszych zup rosyjskich. Jest trochę jak nasza kartoflanka. Można ją robić na mięsie, na rybach i na grzybach. Dodaje się do niej oliwki, kapary, cytrynę, ogórki kiszone, przecier pomidorowy – wariantów jest sporo, ale podawać należy ze śmietaną!
------------
Nocowaliśmy „za lasem” nad stawem w Truskawcu – bardzo przyjemne miejsce. Truskawiec to światowej sławy uzdrowisko, słynie z wód mineralnych, z których najbardziej znana to „Naftusia”. „Jest to woda hydro-węglonowa, magnezowo-kalcynowana z wysokim stopniem substancji organicznych pochodzenia naftowego, które niszczą się przy kontakcie z powietrzem.”
------------
HALICZ
Przejechane 200km średnia prędkość 35 i ciągle spada :). Po drodze zwiedzony XV wieczny zamek Kazimierza Wielkiego w Haliczu. Zamek od 1675 roku w ruinie – obecnie odbudowują, ale Halicz ma swoją historię. Miasto ma charakter wielonarodowościowy. Zamieszkiwali je Polacy, Rusini, Niemcy, Żydzi, a nawet Karaimi osadzeni tu przez Stefana Batorego. Od Halicza nazwę wywodzi Galicja i to tu znajdowała się druga po Gnieźnie stolica metropolii katolickiej na ziemiach polskich. Ziemie halickie tradycyjnie wchodziły w skład krainy historycznie zwanej Małopolską (czyli południowo - wschodnia cześć Rzeczypospolitej).
------------
Noc spędziliśmy w przydrożnym sadzie, naprzeciwko stacji benzynowej z czynną toaletą. Pod gwiazdami odbyła się impreza urodzinowa Paci, przerywana nadjechaniem uli (znaczy nie motoru, tylko normalnych uli z pszczołami)
i przemarszem gęsi przez stacje benzynową. Śpiewaliśmy 100-lat i tego wieczoru większość z nas po raz pierwszy wzięła „biwakowy” prysznic. Myjąc głowę myślałam
z wdzięcznością o tych z nas, którzy ten prysznic zabrali na wyprawę, o tych, którzy pomagali (do optymalnej obsługi są konieczne 2 osoby) i o tych, którzy wymyślili tak nowoczesną i niezwykle potrzebną rzecz!
------------
ZWIEDZANIE I PIERWSZY REKORD
Przyspieszamy: czwartego dnia przejechane niecałe 200km, prędkość niecałe 40km/h.
Rekord – po raz pierwszy plan zrealizowany w pełni tzn.:
zaliczone zaplanowane zwiedzanie:
Od Kraków 2 Odessa
Buczacz – przejechaliśmy przez centrum, bo wiedzieliśmy od Magdy i Lucka, że ratusz jest w remoncie. Poza tym mieliśmy w planie zajechać blisko granicy, więc nie było też zbyt wiele czasu. Miasto nazwę wzięło od rodu Buczackich. Podobno zachowały się tu ruiny zamku,
z których imponująco prezentuje się panorama miasta. Najważniejsze zabytki to: kościół parafialny rzymskokatolicki (1739), ratusz i zespół cerkwi Bazylianów (1721). A my kupiliśmy arbuzy :).
Od Kraków 2 Odessa

Skała podolska – malownicze ruiny zamku. Pierwsze wzmianki pochodzą
z XIVw., kiedy Koriatowicze w miejscu spalonego przez Tatarów gródka wznieśli murowaną fortalicję. Kilkakrotnie zajmowali ją Turcy, niszczyli Tatarzy
i Wołosi. W XVIIIw. na terenie zamku wzniesiono dwukondygnacyjny pałac. Obecnie to zrujnowany zlepek form i stylów, ale bardzo malowniczo położony. No i zjedliśmy arbuzy...
Od Kraków 2 Odessa

Kamieniec Podolski – jest fantastyczny. Imponująca twierdza (w najstarszej części z XIVw.), a w niej stary i nowy zamek oraz stare miasto zrobiły na nas piorunujące wrażenie. Zwiedzaliśmy jeżdżąc motorami i podziwialiśmy zabytkowe kamienice, stare mury i baszty. Kamieniec był kiedyś podzielony na dzielnice: polską, ormiańską i ruską. Na starówce otoczonej fortyfikacjami znajduje się ratusz (XVI-XVII w.) i mnóstwo kościołów. Ciekawostką jest minaret przy klasztorze obrządku rzymskiego. Takie połączenie minaretu przy katolickim kościele to unikat
w skali świata. W mieście znajdują się pozostałości cerkwi ormiańskiej z XVw. i brama triumfalna z XVIII w. Teren, na którym znajduje się obecnie Kamieniec Podolski był zamieszkany już w epoce kamienia łupanego.
Od Kraków 2 Odessa

Chocim – Zamek w Chocimiu stoi na skalnym cyplu nad Dniestrem. Zamek został umocniony i prawie całkowicie przebudowany w drugiej połowie XIVw. Zachowano tylko niewielki fragment starej ściany. Poziom dziedzińców został podniesiony o 10m. Mury miały 8m grubości i wzmacniało je sześć baszt i wież. Zamek zbudowany z kamienia ozdobiono geometrycznymi wzorami. Teren całej twierdzy jest ogromny
i pewnie dlatego przemiły ochroniarz pozwolił nam zostać na noc...
Z resztą nie było sensu nigdzie jechać, bo Kaśce urwała się linka od zapłonu i trzeba ją było naprawić.

MOŁDAWIA, WINNICA I PECH
5-go dnia pożegnaliśmy Mietka i Dorotkę – po wypadku kolana zepsute i zawrócili do Polski. Jeszcze przed granicą zepsuł się Ural, a w trakcie regulacji policja straszyła nas konfiskatą sprzętu. Granicę przekroczyliśmy bez przeszkód.
------------
Mołdawia jest super. Nasze wrażenie ogólnie: inny krajobraz, inni ludzie. Kraj głównie rolniczy – hektary kukurydzy, winnic i słoneczników. Od Magdy i Lucka wiemy, że Mołdawia wygląda pięknie kiedy kwitną słoneczniki.
Winnice natomiast zawsze wyglądają bajecznie, dla tych oczywiście, którzy piją wino! Ludzie bardzo mili i pomocni. Narzekają na system mniej więcej jak u nas 10 lat temu.
------------
NAPRAWA KAŚKI
Na granicy motocyklista Jurek dał nam nr do kolegów w Kiszyniowie, ale niestety zepsuła się Kaśka i nie dojechaliśmy. Za to na skrzyżowaniu w Balti poznaliśmy Iwana – zainteresował się nami, znalazł mechaników i nocleg. Mechanik Sierjoża nr 1 zaprosił nas do siebie na ogródki działkowe.
Od Kraków 2 Odessa

Tam pieszczotliwie zajął się Kaśką i po oględzinach stwierdził konieczność naprawy. Poczęstował nas winem, wódką i ogórkami własnej roboty (tzn. roboty jego Mamy), po czym przystąpił do „rozbiorów”.
Panowie z przerażeniem patrzyli jak wyjmuje części bezpośrednio na piach i po chwili pakuje je z powrotem do motoru. Iwan wyjaśnił nam, że Sierjoża to taki „agromechanik” :). Okazało się, że skrzynia biegów jest zepsuta, ale na szczęście miał zapasową skrzynię. Trzeba było wymienić dyfer, bo nie pasował do nowej skrzyni
i Sierjoża dorzucił też swój dyfer. Zmierzchało, więc Iwan zabrał nas na poszukiwanie noclegu. Na zwiad pojechał Krzysztof i dowiedział się, że w Balti nie bardzo można spać na dziko, bo wszędzie są ochroniarze. Iwan podjął wyzwanie i zadeklarował, że coś nam znajdzie. I znalazł perfekcyjnie. Namioty zostały rozbite pomiędzy starą fabryką, a zakładem wymiany tłumików. Wszędzie dookoła mogliśmy mieć toaletę, ale w oddali był widok na miasto
i nawet załapaliśmy się na fajerwerki... Bartek pojechał
z Iwanem po Grześka i jego motor. Na miejscu okazało się, że motor nawet działa, ale zepsuła się linka od przyspieszacza zapłonu, wydmuchało uszczelkę pod głowicą i nie ma hamulców, bo było ciemno
i agromechanik, przez pomyłkę założył swoje szczęki.
W końcu dojechali szczęśliwie i spędziliśmy miły wieczór
z Iwanem i jego dziewczyną Saszką.
------------
REMONT SILNIKA I NIEZŁY INTERES
Od Kraków 2 Odessa

Rano zaczęliśmy dzień od dalszej naprawy. Okazało się, że w punkcie wymiany tłumików, gdzie spaliśmy, pracuje spec-mechanik, Sierjoża nr 2. A właściwie nawet nr 1, bo takiego mechanika nasi chłopcy jeszcze nie widzieli. Miał wszystkie narzędzia włączając w to specjalistyczny stetoskop, którym badał pracę silnika. Sierjoża nr 2 jest właścicielem super odpicowanego dniepra, którego Grzesiek ma sprzedać w Polsce. Szczęśliwie zna się na „ruskach”, więc zaalarmowany dziwnym stukaniem postanowił rozebrać tłoki. No i całe szczęście, bo najpierw wypadło gniazdo zaworowe, a potem okazało się, że cylinder jest pęknięty. Wtedy Grzesiek kupił silnik od Sierjoży nr1 za 80$, a dzień wcześniej skrzynia i dyfer kosztowały go 70$. Dla porównania w Polsce za takie zakupy u Witka zapłacilibyśmy mniej więcej ok.2000$.
NOC W MOŁDAWSKIM MIESZKANIU
Postanowiliśmy się rozdzielić i Uaz pojechał do Orchei,
a my z Grześkiem zostaliśmy w Balti. Iwan i Saszka (jak się okazało missfitness startująca w konkursach ogólnoświatowych) zaproponowali nam nocleg u siebie. Blok z zewnątrz wyglądał normalnie, taki tam zwykły, jak to blok na blokowisku. Ale w środku – hmmm – melino-rudera to by mniej więcej oddawało klimat. W mieszkaniu nie lepiej. Zupełnie jakby ktoś wyprowadził się w latach 70-tych, a oni wprowadzili się nawet nie sprzątając. Okna były tak brudne, że nie było przez nie widać. (może
i dobrze, bo rano padało). Nie mieli szaf, krzeseł, stołu – poza kuchennym. System wodno – kanalizacyjny był tak skomplikowany, że musieli nam wytłumaczyć jak to działa. Brak mebli i ogólny nieporządek w mieszkaniu nie wynikał z braku środków finansowych, tylko z braku potrzeby urządzenia sobie miejsca do życia. Widocznie taka mentalność, ale w naszych rodzimych warunkach nie do pomyślenia. Wieczorem na szczęście poszliśmy na piwo
i było naprawdę bardzo miło. Umówiliśmy się na zjazd motocyklowy w przyszłym roku. Clue wieczoru było stwierdzenie, że musimy być wariatami skoro przyjechaliśmy taki kawał na starych motocyklach.
Od Kraków 2 Odessa


UAZ NA WYCIECZCE

W tym samym czasie team Uaza zwiedzał piękną Mołdawię. Fantastyczny reportaż oczami, słowami
i klawiaturą Paci:

plan wydarzen jak na polskim z lektury:
- krótki przystanek w Orhei na zakupy i zasięgnięcie rady.
- zwiedzanie monastyru podczas remontu.
- postój na nabranie wody i zjedzenie kromek.
- spacer po wiosce Trebujeni i sąsiedniej oraz oglądnięcie cerkwi wykutej w skale
- zatrzymanie się na nocleg i zabawa w zaciemnienia
- śniadanie w Uazie z powodu nie sprzyjającej pogody (ogólnie kryzys wszechobecny)
- dotarcie do winnicy i cudowne spotkanie

tzw. streszczenie szczegółowe:
Wyjechaliśmy w środku dnia (około 14) z Balti. Dotarliśmy do Orhei. Z przewodnika wybraliśmy jakąś uliczkę, która miała oddawać dawny klimat miasta. Chcieliśmy iść tam na spacer, więc zapytaliśmy przechodnia gdzie to jest a pan nam powiedział, że tam nie ma nic ciekawego, że to jest przemysłowa ulica. Wobec tego zapytaliśmy, co warto zobaczyć i polecił nam wioskę Trebujeni i jakas na B..., w sąsiedztwie, które opisane były w przewodniku jako żywy skansen. Zrobiliśmy zakupy i po drodze pojechaliśmy obejrzeć monastyr. Przeszliśmy się po terenie zabudowań monastyru (trwał tam remont). Potem po drodze nabraliśmy wody (tam gdzie są zdjęcia Agi i Prota na pieńkach), tam też zrobiliśmy przerwę na jakieś małe jedzenie. Dalej widoki były coraz ładniejsze. Wioska okazała się być położona malowniczo, za takim garbem,
a na grzbiecie, były dwie cerkwie – jedna nowa i druga starsza – wykuta w skale – tylko z wystającą wieżyczką. Podobnie jak na logo przygotowanym do Gruzji. Przespacerowaliśmy się po wiosce. Były ładnie ozdobione, kolorowe domki, bramy, ogrodzenia i studnie. Wyszliśmy na górę, weszliśmy do cerkwi w skale... i pojechaliśmy. Pora była coraz późniejsza, więc zatrzymaliśmy się na nocleg tuż przy drodze, więc przy wieczornej herbacie bawiliśmy się w tzw. zaciemnienia – żeby się nie rzucać w oczy. Rano wstaliśmy, padał deszcz, więc zjedliśmy śniadanie w Uazie starając się wnieść do niego jak najmniej błota. Przy siadaniu kryzys udzielił się wszystkim. Deszcz padał, nie wiedzieliśmy kiedy i czy Wy wyjechaliście z Balti, i w ogóle co dalej będzie z naszą wyprawą. Pełni niepokoju pojechaliśmy do winnicy. Zaczęliśmy wybierać wina i Was zobaczyliśmy... HAPPY END

Motocykliści kolejnego dnia sami – czyli w tak zwanym międzyczasie...

WINNICA KRIKOWA
Wyjechaliśmy rano, ale po drodze tak głośno stukało, że postanowiliśmy zatrzymać się i jednak zajrzeć do dyfra. Zanim rozebraliśmy motor, chłopaki zastanawiali się, co tak może stukać i wtedy Bartkowi przypomniała się urwana szprycha. Tym sposobem Grzesiek został przemianowany ze „Strzały Odessy”, na „Szprychę Odessy” i mogliśmy jechać dalej, bo już nie stukało... Swoją drogą to miał podwójny fart – nie dość, że mieliśmy mechaników-fachowców na miejscu, to jeszcze wyjechał z wózkiem pełnym tanich części. Strach pomyśleć, co by było, gdyby to gniazdo zaworowe wypadło gdzieś na bezdrożach Ukrainy... Z Uazem dogoniliśmy się w winnicy, akurat w momencie, kiedy wino wyjechało na ladę... Zgadzam się
z Pacią – HAPPY END, jak w amerykańskich komediach romantycznych... i rzuciliśmy się sobie w ramiona... :)
------------
NADDNIESTRZE
Z Krikowej chcieliśmy przedostać się już do granicy, ale zgubiliśmy drogę. Próbowaliśmy przejechać przez Naddniestrze, ale mandaty były bardzo wysokie. Na pierwszym posterunku "zmandowali" nas na 30 euro :)
i było dziwnie, tak jakby cofnąć się w czasie, do czasów,
o których nie chciałoby się pamiętać. Byliśmy tylko
w strefie buforowej, ale widząc na własne oczy jak to wygląda uciekaliśmy z „podkulonymi ogonami” ciesząc się, że nas wypuścili. Oficjalnie Naddniestrze jest częścią Mołdawii, ale wystarczy tam pojechać i przekonać się o jego autonomiczności. To skansen komunizmu. Co drugi mieszkaniec żyje tam na skraju ubóstwa, poza tym kwitnie handel bronią i narkotykami. Naddniestrze jest praktycznie niezależne od Mołdawii – posiada prezydenta, parlament, własną walutę (niewymienialną), milicje, armię, no
i poparcie Rosji. Co ciekawe w 2004r. w polskiej Mennicy Państwowej wybito 8 milionów rubli naddniestrzańskich. Przedstawiciele mennicy twierdzili, że zamówiono u nich żetony, a nie środki płatnicze, i że było to przedsięwzięcie czysto komercyjne...
Od Kraków 2 Odessa

Do granicy nie dojechaliśmy z powodu „naddniestrzańskiej przygody”. Spaliśmy gdzieś na wzgórzu, w bardzo mołdawskich klimatach – pomiędzy polem kukurydzy,
a winnicą. Pięknie.

------------
ODESSA
Ósmego dnia przybyliśmy do Odessy. Lansowaliśmy się na mieście w poszukiwaniu noclegu poleconego przez Madzie
i Lucka. Po drodze zakotwiczyliśmy na wystawny obiad w restauracji z widokiem na morze. Pożarliśmy szaszłyki
z baraniny i cielęce oraz 5 kurczaków. Na szczęście rachunek dodał nam lekkości i popołudniu szczęśliwie dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Cel naszej wyprawy został zrealizowany. Po rozpakowaniu team Uaza wyruszył na miasto, a nasza trójka postanowiła zbadać ciepłotę morskiej wody. Wieczorem 100 lat śpiewaliśmy Felkowi
z okazji urodzin i kolejny raz raczyliśmy się winem
z Krikowej.
------------
ODESSA I 7 ROCZNICA
Od Kraków 2 Odessa

01 września 2008r. spędziliśmy na zwiedzaniu Odessy. Rozpoczęcie roku szkolnego uświetniło zdjęcia – tradycyjne stroje galowe w nowoczesnym wydaniu były naprawdę niesamowite – szczególnie dziewczęce i nie chodzi tu bynajmniej o kokardy :). Po południu uświetniliśmy sobie zwiedzanie kawką w bardzo klimatycznej knajpce. W cieniu drzew można cudownie odpocząć od zgiełku miasta. Nasza 7 rocznicowa impreza rozpoczęła się już w samochodzie, do którego jednak trafiliśmy. Później było mięsko z grilla, „gorzko” i mnóstwo pysznego krymskiego i mołdawskiego wina. Jak najdzielniejsi bohaterowie zakończyliśmy imprezę nocną kąpielą w Morzu Czarnym.
------------
Historia Odessy:
Wszystko zaczęło się od greckiej osady, która od 337r. należała do Gotów, a później do Hunów. W 520r. znalazła się pod panowaniem Awarów, później Bułgarów
i Madziarów. Przez ponad trzy stulecia była pod panowaniem tureckim. Miasto zostało oficjalnie założone w 1794r. przez Rosję. W XIX wieku stało się głównym portem obsługującym eksport rosyjskiego zboża. W 1795r. Odessa liczyła 2250 mieszkańców, w 1814r. - 25 tys., a w 1900r., aż 450 tys. Przed I wojną światową Odessa była czwartym najważniejszym miastem Rosji, po Petersburgu, Moskwie
i Warszawie. Po rewolucji w 1917r. miasto straciło swoją wyjątkową rolę i nigdy nie odzyskało poprzedniej świetności.
------------
Obecnie Odessa jest największym portem na Morzu Czarnym. Powierzchnia miasta wynosi 160 km2. W Odessie mieszka 1,122 tys mieszkańców. Większość stanowią Rosjanie, Ukraińcy znajdują się na drugim miejscu, a na trzecim Żydzi.
------------
Odeskie zabytki:
Od Kraków 2 Odessa

Schody Potiomkinowskie są symbolicznym wejściem do miasta i chyba najbardziej rozpoznawalnym symbolem Odessy (liczba stopni: 192). Zostały zbudowane ze względu na wysokie położenie Odessy względem portu, z którym miasto łączyły wcześniej schody drewniane. W 1925 Siergiej Eisenstein rozsławił schody na cały świat filmem "Pancernik Potiomkin".
------------
Primorskij Bulwar - klimatyczna aleja spacerowa, gdzie
1 września można podziwiać „szkolne panienki”.
------------
Opera – przepiękny budynek w stylu barokowym, całkowicie odrestaurowany, a za nim w parku fantastyczna knajpka w sam raz na popołudniową kawkę.

Pomnik Aleksandra Puszkina – każdy turysta robi tutaj zdjęcia – zrobiliśmy i my! Ciekawostka: Puszkin jest wymieniany jako najwybitniejszy mieszkaniec Odessy, ale zamieszkał w niej nie ze względu na piękno miasta - został zesłany z powodów politycznych.
------------
Pomnik Richelieu u szcytu Schodów Potiomkinowskich. Richelieu był pierwszym burmistrzem Odessy i jemu miasto zawdzięcza swój rozwój.
------------
Widzieliśmy port, ale nie dotarliśmy do latarni.
Port wygląda imponująco.
------------
Od Kraków 2 Odessa

Żal było wyjeżdżać. Ach ta Odessa, klimat miasta portowego, słońce i błękitne niebo.
Cudownie spędzony czas w absolutnie luksusowych warunkach. A na koniec Pani dała nam „jupkę” dla Madzi. Wszyscy mamy nadzieję, że Magda tę jupkę przymierzy, no zobaczymy...
------------
Zaczęła się nasza podróż do domu.
------------
Zmierzamy do Akermanu, ale po drodze jest postój na ostatnią kąpiel w morzu. Laba na plaży, a upał jest straszny. Tak miało być – plan został zrealizowany – maszyny jadą bezawaryjnie, a nawet można powiedzieć, że się rozkręcają. Kierownik się spisał na medal ;).
GITARA Panie Kierownik!
AKERMAN
Od Kraków 2 Odessa

Białogród jest położony 100km od Odessy. Przy wejściu do twierdzy oglądamy wykopaliska archeologiczne starożytnego miasta Tyras. Twierdza Akerman (XIIIw.) została zdobyta przez Turków w XVw. To niesamowicie rozległy teren, otoczony imponującymi murami obronnymi, po których można chodzić :). Wewnątrz twierdzy oglądamy bramę, resztki minaretu i główną cytadelę. Szaszłyki na terenie twierdzy miały smakować wybornie, ale każdy
z nas dostał porcję świeżych i porcję mniej świeżych niestety...
Od Kraków 2 Odessa

------------
Tego dnia mieliśmy zajechać o wiele dalej, ale w Ulce zepsuło się koło od wózka. Szlag trafił 5 szprych (na szczęście właśnie tyle mieliśmy zapasowych) i trzeba było przełożyć oponę, bo z jednej strony zmienił jej się profil. Noc spędziliśmy na poletku pod lasem, w Arcyzie 64km od granicy. Piliśmy wino z 1984r. (dziwnie gęste o bukiecie grzybowym) i znów śpiewaliśmy 100 lat – tym razem Felkowi z okazji imienin.

------------
UAZ W NAPRAWIE
W tym dniu mieliśmy pokonać oszałamiającą ilość km, ale rano zepsuł się Uazik. Początkowo Krzysztof z Protem stawiali na zepsutą prądnicę, a okazało się, że to regler.
W drodze do mechanika rozdzielamy się na chwilę i poznajemy starszego Pana, który od kilkudziesięciu lat jeździ zaporożcem. Pan jest zachwycony motorami. Opowiada nam o swoich podróżach – podobno przejechał 1,5 mln km
i 9 razy okrążył Morze Czarne. Mówi, że koniecznie musimy jeszcze przyjechać
i on z nami pojedzie na Krym, bo to niedopuszczalne, że tam jeszcze nie dojechaliśmy. Zaprasza do siebie, ale na nas już czas. Musimy dołączyć do pozostałych.
Od Kraków 2 Odessa

U mechanika spędzamy 3 godziny. Na szczęście miał regler na wymianę, ale mówił, że takie uazy już nie są u nich zbyt popularne. Po cichu myślę, że pech opuścił nas na zawsze :). Podczas postoju Uazik zostaje ozdobiony pamiątkowym wierszykiem: ”Jeśli uaz nie pojedzie to będziemy w strasznej biedzie, lecz motory poczekają, bo ogromne serca mają.”

GRANICA UKRAIŃSKO – MOŁDAWSKA I NIEZWYKŁE SPOTKANIE
Granicę przekraczaliśmy w Basarabeasce. Droga wyglądała tak, że Bartek trzy razy pytał czy to na pewno tędy. Szczerze mówiąc pod koniec już sama zwątpiłam. Upał, droga raczej polna, jak okiem sięgnąć pustka, choć w oddali chyba majaczy się jakaś wioska. Dojeżdżamy do małego mostku, jeszcze górka i naszym oczom ukazują się baraki, kształtem przypominające szamba ekologiczne. Jest znak graniczny, szlaban i ludzie w mundurach, na których nie robimy żadnego wrażenia. Czekamy przed szlabanem, pocimy się niemiłosiernie i szczerze mówiąc, każdy z nas już wie, że długość oczekiwania to jedna wielka niewiadoma. W końcu nas wołają i zaczyna się jazda. Sprawdzanie wiz, paszportów, numerów i tych wszystkich karteczek. Oni to dopiero mają biurokrację na tej Ukrainie. Uaza nie chcą wypuścić, bo nie ma numerów na ramie. Zaczyna się szukanie. Przynoszą coraz to nowe przedmioty, a to lusterko mniejsze i większe, a to skrobaczka jakaś, a numerów jak nie było tak nie ma, bo i co się czepiać – tyle już granic przejechanych, a czas leci. Podchodzi do nas para „obserwatorów z UE” i dziewczyna odzywa się do nas po polsku! Jesteśmy w szoku. Okazuje się, że przeczytała wierszyk i chciała chwile porozmawiać. Pochodzi z Niemiec, ale w urodziła się w Polsce. Teraz jest na misji w funkcji obserwatora i będzie tu, aż dwa lata. Zapytana przez Grześka co można w takiej dziurze robić odpowiada, że pić tylko, bo jak zaczęła biegać to ludzie przed domy wychodzili, żeby zobaczyć co się dzieje :). Miło porozmawialiśmy i godzinka zleciała, ale w końcu nas wypuścili. Na granicy mołdawsko – rumuńskiej kolejna niespodzianka. Trzeba zrobić opłatę weterynaryjną? Nie była to jakaś oszałamiająca kwota, ale mimo wszystko. Co to za wymysł jakiś?! A jak kilka dni wcześniej wjeżdżaliśmy i wyjeżdżaliśmy z Mołdawii to takiej opłaty nie było. Pani jest nieubłagana – za to Uaz miał możliwość negocjacji i opłatę zmniejszył, bo już raz wcześniej zapłacili.
------------
Wjeżdżamy do Unii Europejskiej. Tutaj nie ma już granic – tu zaczyna się wolność. Już jesteśmy u siebie i czujemy się absolutnie swobodnie. Krajobraz od razu się zmienia. Jest ładniej i bardziej górzyście. Ja Rumunię kocham miłością bezwarunkową i od pierwszego wejrzenia. Jedziemy tak długo, aż się ściemnia, więc za Husi zaczynamy szukać noclegu. I po raz pierwszy na tej wycieczce nie jest to taka łatwa sprawa.
Kempingi są zamknięte, a w winnicy spać nie możemy, bo nie mamy pozwolenia policji. Jedziemy kawałek dalej
i znajdujemy rozległą polanę z fantastycznym widokiem na dolinę. W nocy okazało się, że droga przez to wzgórze była całkiem ruchliwa. Obudziły nas krzyki kibiców, a rankiem Grześkowi furmanka mało namiotu nie rozjechała. Za to śniadanko z takim widokiem smakowało nam wyśmienicie.
Od Kraków 2 Odessa

RUMUNIA I LACUL IZVORUL MUNTELUI
Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Żeby się nie cofać postanowiliśmy jechać na azymut. To był wspaniały pomysł. Jechaliśmy takimi drogami, których nawet na mapie nie było. Sami się dziwiliśmy, że można przez takie pola, ale tubylcy pytani o docelową miejscowość kiwali głowami i pokazywali palcem przed siebie. Szutrem dotarliśmy nad wielkie jezioro.

Krajobraz przepiękny, dziko pasące się konie, wzgórza
i droga coraz trudniejsza... Pod niektóre górki nie dało się wyjechać... ale co tam, Polak potrafi! Górę można wziąć bokiem, ale z motoru i uaza amfibii się nie zrobi. Zjechaliśmy w dół do jeziora i dawaliśmy radę tak długo, aż Ulka się zakopała... Cofnęliśmy się tylko kawałek
i znowu pod górę :). Wszystko skończyło się szczęśliwie
i wprost z tego szutru wyjechaliśmy na międzynarodową E581. Taka właśnie jest Rumunia!
------------
Na nocleg udało nam się dotrzeć do jeziora Izvorul Muntelui, gdzie wynajęliśmy drewniane domki
i urządziliśmy imprezkę grillową na tarasie. Rumuńskie jeziorka, zazwyczaj otoczone wzgórzami są naprawdę godne polecenia. Często w takich miejscach można spać na barkach na wodzie. Klimat jest naprawdę niesamowity.
------------
Rumunia to kraj wielkich niespodzianek. Jeszcze w 2006 roku nie było tu porządnych dróg i autostrad. Kobiety chodziły w tradycyjnych spódnicach, walonkach i chustach na głowie. Po ulicach śmigały furmanki z rejestracją, lub wozy drabiniaste ciągnione przez woły lub (!) bawoły afrykańskie. Chałupy były głównie drewniane i raczej niezbyt zadbane. Wioski zasiedlone były głównie przez Romów. Biorąc pod uwagę ujemny przyrost naturalny Rumunów, cyganie romscy do 2035 mogli bezkrwawo przejąć państwo, bo osiągnęliby ponad 50% liczby ludności. Na szczęście po wejściu Rumunii do UE, cyganie rozproszyli się i nie będziemy zmieniać nazwy z Rumunii na Romanie. Rumunia to piękna i dzika kraina. Pokochałam ją właśnie za tę dzikość, za ośnieżone szczyty gór, za piękne doliny. Niestety postępu i rozwoju nie da się zatrzymać. Rumunia buduje drogi, a ludzie zmieniają światopogląd. W rejonie marmaroskim stare, rzeźbione tradycyjne bramy są wypierane przez faliste ohydy, furmanki zostały zastąpione bm-kami, a drewniane domki, wielkimi willami z elementami nowoczesnej architektury.

Przyrody tak szybko nie zniszczą, ale zbrzydzą sobie krajobraz zanim zrozumieją, że zachowanie własnej tożsamości narodowej jest ważne i podoba się turystom.

BICAZ, KOŁACZ I PODWÓJNE SZCZYTOWANIE
Ten niesamowicie upalny dzień zaczynamy od wyruszenia na przełęcz Bicaz. Szczerze mówiąc gdyby Prot nie „znalazł” nam dodatkowego dnia nie moglibyśmy zobaczyć Bicazu. Błąd w obliczeniach bardzo zubożyłby nasze wrażenia z Rumunii. Najpierw zatrzymaliśmy się na chwilę .... i zrobiliśmy krotką wycieczkę w góry. Obejrzeliśmy też rumuńską pralkę z wykorzystaniem strumienia. Upał jednak dawał się we znaki, więc po szybkim ochłodzeniu w strumieniu pojechaliśmy do kanionu.
Było chłodno, ciemnawo, wilgotno i raczej tłoczno. I tak wysoko, że nie dało się zrobić dobrych zdjęć, a w górze czasem nie było widać nieba. Droga, jest częściowo wykuta w litej skale i biegnie dnem wąskiej szczeliny o pionowych ścianach dochodzących do 800m wysokości. Jest to najgłębszy kanion Europy. Drogi wspinaczkowe na ścianach Bicazu należą do najtrudniejszych w kraju.
Wspinamy się ostro pod górę do przełęczy Pangarapi (1256) i robimy krótką przerwę na zjedzenie kołacza nad jeziorem Rosu. Smak kołacza pamiętamy jeszcze z 2006 roku. Taki wynalazek udało nam się spotkać jeszcze na Słowacji i nawet nad polskim morzem. Ale smak rumuńskiego kołacza jest niepowtarzalny.
------------
KOŁACZ
Na grubym wałku, rozszerzanym do dołu zawijane jest cienko ciasto drożdżowe. Całość jest pieczona na wolno obracającym się ruszcie. Kiedy się zarumieni kołacz jest smarowany karmelem i posypywany orzeszkami lub cukrem, lub w najlepszej wersji orzeszkami i cukrem :)). Pachnie obłędnie i cudnie smakuje. Od samego patrzenia robi się dobrze. Kołacz jest jednocześnie kruchy i miękki i niesamowicie słodki, ale nie mdły, bo orzeszki podkręcają smak. Raz spróbujesz na zawsze zapamiętasz :).
------------
Wpałaszowaliśmy solidną porcję kołaczy i energicznie ruszyliśmy dalej. Na kolejną przełęcz. Postanowiliśmy znowu spróbować szutru. Na przełęczy Pangarapi odbiliśmy w prawo i ruszyliśmy leśną drogą do Tulghes. Widoki fantastyczne i nareszcie sprzęt sprawdził się w terenie. Ta droga była przeznaczona dla wozów konnych, rowerów i pieszych, ale skoro przejechaliśmy, to również droga wymarzona dla motorów i uazów. Osiągnęliśmy pierwszy najwyższy szczyt 1380m. Nie zgubiliśmy drogi, nie spadliśmy w dolinę, nikt się nie połamał i nie było w ogóle żadnych awarii. W dodatku pogoda śliczna, widoki fantastyczne i świetne humory. Czegóż chcieć więcej? No tak więcej szczytowań! Zachęceni pierwszym sukcesem postanowiliśmy dotrzeć na przełęcz Prislop (1416). Jedziemy do oporu i o 20 udaje się osiągnąć cel. To najwyższe miejsce jakie udało nam się zdobyć. Co dziwne – może to z powodu późnej pory – jechaliśmy bez przerw i żaden pojazd się nie zagotował. Na Prislopie było mnóstwo ludzi, jakiś zjazd rowerzystów i wielu polskich turystów, ale udało nam się dostać pokoje w chacie i jeszcze załapać na pyszną „ciorbę”.
------------
Ciorba (zupa po rumuńsku) to kulinarna pamiątka po tureckim panowaniu. W zależności od rodzaju w rosołowym wywarze mogą pływać kawałki mięsa lub ryby, może też być w wydaniu zabielane flaczki (ciorba de burta). W osobnej miseczce podaje się kwaśną śmietanę, a na talerzyku papryczki chili. Zupę je się z chlebem i czasami chleb można posmarować specjalnym soskiem czosnkowym. Mniam mniam.
------------
Rano poznaliśmy przemiłego Pana z Francji. Na uralu przejechał pustynię Gobi i nie trudno się domyślić, że został naszym idolem :). Jedliśmy śniadanie podziwiając panoramę gór Rodniańskich. Nacieszyliśmy się górskim krajobrazem i ruszyliśmy w dalszą drogę – serpentynami w dół na podbój drewnianych monastyrów. W rejonie marmaroskim jest wiele drewnianych cerkiewek. Większość z nich została wpisana na listę UNESCO, ze względu na ich wyjątkową bryłę i kunszt wykonania. Po drodze zwiedziliśmy najstarszą z marmaroskich cerkwii w Ieud (1364r.). W tym miejscu, gdyby nie tłumy głośnych turystów, można było poczuć moc upływającego czasu. Piękna mała cerkiewka otoczona starym cmentarzem i niezwykłą atmosferą. W miejscowości Bogdan Voda obejrzeliśmy cerkiew z 1718r., a następnie udaliśmy się do kopleksu klasztornego Barsana – z jedną z najwyższych budowli drewnianych na świecie.
W Barsanie spędziliśmy trochę więcej czasu niż było planowane, bo Grzśkowi znowu zepsuła się linka. Nocleg został zaplanowany na przełęczy Huta (587), ale na miejscu okazało się, że hotel jest ekstremalnie drogi, więc dogadaliśmy się z przemiłym Panem i za 50 RON mogliśmy się przespać na przyhotelowym polu. Pana trzeba było podrapać po plecach :) i chciał od nas 50 euro, ale potem dał za wygraną i poczęstował nas palinką własnej roboty. Zaliczyliśmy kolejny udany wieczór pod gwiazdami.
------------
TOKAJ
Wyruszyliśmy z Rumunii w kierunku Węgier. Brak granic bardzo przyspieszył naszą podróż i wczesnym wieczorem znaleźliśmy się na polu namiotowym w Tokaju. Tokaj leży u południowych podnóży wulkanicznej góry (Tokaj 515m n.p.m.) i jest stolicą tokajskiego regionu winiarskiego. Śliczne małe kamieniczki, słodkie i pięknie oświetlone uliczki sprawiły, że poczuliśmy się jakby przeniesieni w czasie do innego świata. A może sprawił to wcześniej wzięty prysznic?Spędziliśmy upojny wieczór w klimatycznej knajpce, chłodząc się Spritzerem (białym winem z wodą gazowaną – w naszym przypadku taką z butelki z nabojami!) i jedząc gołąbki zawijane w liście winorośli. Przez cały dzień jechaliśmy w ponad 30 stopniowym upale i dziwiliśmy się, że taka pogoda we wrześniu. I pewnie dlatego w nocy zerwała się wichura i ranek przywitał nas deszczem. Zrobiło się zimno i mokro, a w dodatku zgubiłam rękawiczki.
------------
LEVOCA
Przez cały dzień padało, na szczęście z przerwami, chyba specjalnie dla nas, żebyśmy mogli wyschnąć. Jedną z takich przerw wykorzystaliśmy na zwiedzanie ruin zamku. Na dziedzińcu, w polowej kuchni urządziliśmy sobie posiłek
i było świetnie dopóki nie zaczęło padać.
Jak dzielni rycerze dosiedliśmy naszych rumaków, nie zważając na czarne chmury i pojechaliśmy dalej. Celem miała być Levoca i cel został osiągnięty. Zarezerwowaliśmy nocleg w słowackich chatkach na kurzej łapce
i pojechaliśmy zwiedzać miasto. Lewocza jest otoczona murami i usytuowana na lekkim wzniesieniu. Wąskie uliczki przy starych miejskich murach, gdzie przypadkowo zbłądziliśmy, są przepojone fascynującą atmosferą średniowiecza. Samo miasto wieczorem, niestety nie robi dobrego wrażenia. Jest jak wymarłe.
Zabytki niezłe, ale atmosfera zerowa. Knajpki puste i mało klimatyczne, więc po herbatce przenosimy się do naszych domków. To nasz ostatni wieczór, ale jest fajnie, bo już umawiamy się na kolejne spotkanie i robimy bilans naszej wyprawy:

POLSKA – UKRAINA – MOŁDAWIA – UKRAINA – MOŁDAWIA – RUMUNIA – WĘGRY – SŁOWACJA - POLSKA

PODRÓŻ TRWAŁA 17 DNI
PRZEJECHANYCH KILOMETRÓW PRAWIE 3000
ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ 42KM/H
NAJWYŻSZY ZDOBYTA PRZEŁĘCZ 1416 M
SUMA WZNIESIEŃ 15 649 M
ILOŚĆ DNI ROZŁĄKI MOTORÓW Z UAZEM 1
ILOŚĆ NAPRAW 6
REMONT KAPITALNY 1
ILOŚĆ POCHMURNYCH DNI 1
ILOŚĆ DESZCZOWYCH DNI 1
ILOŚĆ POGODNYCH DNI 15
KĄPIELI W MORZU 3
------------
Ostatni dzień był bardzo przyjemny. Zrobiło się zimno, ale przynajmniej słonko wyszło. Miło było znowu wjechać do Polski. Kierownik kupił wszystkim najlepsze lody, te na wagę od starszego Pana z Krościeńskiego rynku. Bartek był zachwycony. Zatrzymaliśmy się na obiad w Kamiennej i Grześkowi zeszło powietrze z koła od wózka. Dało się jednak napompować i ku wielkiej radości po południu wjechaliśmy do Krakowa. O godzinie 18.00 pod blokiem Grześka oficjalnie zakończyliśmy naszą wyprawę. Jeszcze tylko przymiarka do Madziowej jupki, zgranie zdjęć
i nadszedł czas pożegnania.

Wyjechaliśmy latem, wróciliśmy jesienią...

Było świetnie – do następnego razu!

26 września 2008

IMPREZA SUSHI

Bartek (po wielu próbach i testach) nauczył się przygotowywać doskonałe sushi i z tej okazji postanowiliśmy zorganizować imprezkę sushi. Główną nagrodę w kategorii przebranie otrzymali Magda i Lucek.

Zobacz wszystkie fotki z IMPREZA SUSHI

09 września 2008

Węgry i Słowacja


Wczoraj spędziliśmy upojny wieczór w Tokaju. Chłodzilismy sie winem w klimatycznej knajpce. Przez caly dzien jechaliśmy w ponad 30 stopniowym upale i dziwiliśmy sie ze taka pogoda we wrześniu. I pewnie dlatego Słowacja przywitała nas deszczem. Zrobiło sie zimno i mokro a w dodatku zgubiłam rękawiczki.

06 września 2008

Rumunia


Wczorajszy dzien byl super. Byliśmy w wąwozie Bikaz-największy w Europie-jeździliśmy szutrem przez gory przełęcz na wysokości 1380 a teraz śpimy w schronisku na Przysłopie na wysokości 1416. Motory i uaz tymczasem bezawaryjne-pogoda dopisuje. Jest 2:40 obudził mnie głód, nie ma światła i właśnie wcinam płatki owsiane na herbacie niezbyt smaczne ale syte :) Jest Super!

04 września 2008

Nareszcie w UE


Udalo nam sie dotrzeć do Rumunii. Nareszcie jak w domu. :)

02 września 2008

Odessa i 7 rocznica


Wczoraj spędziliśmy caly dzien na zwiedzaniu kąpieli i przyjemnościach. Mamy pokój z widokiem na morze i 100m do plaży. Wieczorem zrobilismy imprezę grillowa z okazji 7 rocznicy ślubu zakończona nocna kąpielą. Dzisiaj jedziemy do Akermanu zaczyna sie powrot do Polski-Krym bedzie nastepnym razem.

30 sierpnia 2008

Mołdawia, winnica i pech


5-go dnia pożegnaliśmy Mietka i Dorotke-po wypadku kolana zepsute i zawrócili do Polski.jeszc ze przed granicą zepsuł sie ural a w trakcie regulacji policja straszyła nas konfiskatą. Mołdawia jest Super. Ludzie bardzo mili i pomocni. Na granicy motocyklista dał nam nr do kolegów w Kiszyniowie, ale niestety w Balti zepsuła sie Kaska. Poznaliśmy Iwana znalazł mechaników i nocleg. Musielismy sie rozdzielić i uaz pojechał do Orcheii, a my zostaliśmy w Balti. Dogoniliśmy sie dzis w winnicy i próbowaliśmy przejechać przez naddniestrze, ale mandaty wysokie i teraz jedziemy do Odessy. "Zmandowali" nas na 30 euro przy pierwszym posterunku :).

27 sierpnia 2008

Kamieniec Podolski


Odległość: niecałe 200km prędkość: niecałe 40km/h Kamieniec Podolski piękny. śpimy na terenie twierdzy w Chocimiu ;) a zdjecie jest z poprzedniego noclegu w przydroznym sadzie

26 sierpnia 2008

Ukraina dzien drugi


Przejechane 200km średnia prędkość 35 i ciagle spada :) jedziemy w strone Kamieńca i moze uda sie przekroczyć granicę.

25 sierpnia 2008

Pierwszy nocleg na Ukrainie


Na granicy staliśmy 3 godziny bo Mietek byl w szpitalu. Na szczęście wszystko skończyło sie dobrze i jedziemy w pełnym składzie. Idzie nam strasznie wolno dzis zrobilismy tylko 97km ze średnia prędkością ok40km/h jechaliśmy tylko 3 godz no ale w koncu sa wakacje i obiad byl super :)

24 sierpnia 2008

Wypadek


No to mamy pierwszy wypadek. Mietek wjechał do rowu ale nikomu nic sie nie stalo.

Drezyny Wujka Grześka


60 km do granicy i odpukać caly czas do przodu musimy tylko zamienić koła miejscami bo piszczy. Na zdjęciu drezyny w Bachórzu-zrobione przez Grześka :)

24 godziny po czasie


Nareszcie ruszamy motory sprawne - mam nadzieję :)

23 sierpnia 2008

5 godzin po czasie


No nie do wiary jeszcze nie wyjechaliśmy z Krakowa a juz kolejna awaria i w dodatku przyjechali wybierać szambo - co za pech ;)

4 godziny do wyjazdu


Ulka nareszcie odpalila ale i tak nie wyjedziemy o czasie bo Mietkowi zepsuła sie prądnica :)

22 sierpnia 2008

10 godzin przed wyjazdem


Jestesmy w garazu u Grześka nasz motor nie dziala ale Resor juz jedzie i moze cos zaradzi. Chyba nie wyjedziemy o czasie...

21 sierpnia 2008

Testy sprzętu


Testujemy maszyny przed wyjazdem wtedy myśleliśmy jeszcze o Gruzji

20 sierpnia 2008

HEL I DESKI

Teraz to już tradycja - kolejny rok spędzony z Wojtkiem, Sylwią i Maćkiem w Jastarni. Przyjechał Leszek z Aską, były tańce i imreza w stylu meksykańskim i nawet pogoda dopisała. Hitem wyjazdu był turbot - tak nam ta rybka zasmakowała, że przez cały pobyt jadłam tylko turbota. Z resztą wystarczy pomyleć - słoneczko - ale nie jest gorąco - zamawiamy 1,5kg turbota na trzech. Jestesmy w porcie na Helu, w tle francuska muzyczka i wszędobylskie koty czekające na resztki po turystach, a my sączymy zimne miejscowe piweczko.... mhmmmm szkoda, że to już było... Troche się podciągnelimy na deskach. Robimy juz wszystkie zwroty i może w przyszłym roku zaczniemy się uczyć na slizgowych :). Oby :). Fotki nawet oddają klimat. Gorąco polecam na pochmurne dni. Ale w tej Polsce mamy pięknie - a! a propo pieknie - widzielimy Panią Prezydentową - znaczy się obecną - w fokarium - no pieknie - na zdjęciu też jest, a że nowe są czasy, to nawet klisza nie pękła :).

teraz czas na zdjęcia:
zobacz inne fotki HEL I DESKI 2008

zobacz inne fotki HEL I DESKI 2008

a jak mi czasu wystarczy to i prezentację zrobię i o tu będzie:

Anna Bucholc prosi o komentarze:

GRUZJI NIE BĘDZIE - BĘDZIE ODESSA I KRYM

Od roku przygotowujemy się do wyprawy, niestety dwa tygodnie temu w Gruzji wybuchła wojna. Aż trudno w to uwierzyć, że we współczesnym swiecie dalej w taki sposób rozwiązuje się spory. Niedawno bylismy w Bosni i Chercegowinie i pomimo wielu lat po konflikcie ten piekny kraj jest bardzo zniszczony działaniami wojennymi, a wielu jego mieszkańców nigdy nie wróci do domu.

Nam pozostaje mieć nadzieję, że Gruzja poradzi sobie z reżimem.

Zmienilismy trasę i w sobote wyjeżdżamy z Krakowa. Pierwsza częsć wyprawy zostaje bez zmian - a więc do Odessy - tylko nieco wolniej niż mialo byc i ze zwiedzaniem. Potem bedzie Krym. Motory naprawiają się już po nocach, a w pracy urwanie głowy. Ale damy rade. Bedziemy testowac pisanie przez komorke zobaczymy jak wyjdzie.

do Gruzji udało się dotrzeć rok później - szczegóły na www.ruskiem.blogspot.com

ŚLUB ANI I RADKA

Wspaniała organizacja i swietna impreza - nawet pogoda nie dała im rady :)
I od razu wiadomo, że dadzą sobie radę w każdej sytuacji - 200 LAT i zawsze takiego "gorzko" :)

Anno Domini 15.08.2008 godz.15.30

W oczekiwaniu na prezentację...

Anna Bucholc prosi o komentarze:

ŚLUB GRACKA I KAROLKI

Impreza do 6 rano! Gracek dałes czadu jak Elvis, Karola w roli Panny Młodej byłas jeszcze piękniejsza niż zwykle - buziaki :))
- 200 lat życzymy młodej parze - a jak mi pary starczy to tutaj pojawi się filmik :)

Anno Domini 08.08.2008 - to 8 musi byc waszą szczesliwą cyfrą :)

Anna Bucholc prosi o komentarze:

RODZINNA IMPREZKA - 70's z okazji stulecia Hanki i Jurka

Co tu dużo pisać - TAK SIĘ BAWIMY - RODZINNIE - A CO! :))

Zobacz więcej zdjęć RODZINNA IMPR...


Anna Bucholc prosi o komentarze:

TADŹ MAHAL


AGRA – TADŹ MAHAL – pierwsze spojrzenie na jeden z cudów świata.



AGRA – TADŹ MAHAL – w oczekiwaniu na zachód słońca.



AGRA – TADŹ MAHAL – w brzasku poranka.



AGRA – TADŹ MAHAL – w pełnej krasie.



AGRA – TADŹ MAHAL – w promieniach zachodzącego słońca.

Anna Bucholc prosi o komentarze: