PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



03 maja 2009

DŁUGI WEEKEND – NARTY W RUMUNII


KRÓTKI WSTĘP O UKOCHANEJ ORAZ DANE I FAKTY
Rumunia to kraj o wielu obliczach. Dla niektórych dziki i niedostępny, dla bardziej zainteresowanych piękny i cywilizowany - od 2007r. jest członkiem UE. Po raz nie wiem już który, przypominam, że Rumunia jest zamieszkiwana przez Rumunów, a nie Romów, czyli cyganów (wywodzących się nota bene z Indii), którzy kojarzą nam się z żebractwem na polskich ulicach. Pod względem fauny i flory, wg mojej opinii, Rumunia przewyższa każdą europejską krainę. 28% powierzchni tego kraju zajmują lasy, a aż 1/3 góry - Karpaty Wschodnie i Południowe ciągną się szerokim łukiem z północy na zachód na długości 800 km. O wyjątkowości Rumunii stanowi chyba ta świeża, oryginalna przyroda, niezmącona jeszcze cywilizacją - plagą turystów i ich śmieciami. Poza tym brak obostrzeń i wielu ograniczeń - można chodzić bezkarnie i bezpłatnie, spać w górach i cieszyć się bliskością dzikich zwierząt (byle nie za blisko - liczbę niedźwiedzi żyjących w Rumunii oszacowano na 6 tys. co stanowi połowę ich europejskiej populacji, wilków jest ok.3 tys. - co daje 1/3 populacji europejskiej i ok.2 tys. rysiów - poza tym w Rumunii doliczono się, aż 5 tys gatunków chrząszczy - jeden mieszkał z nami w pokoju i polubił Grześka).

Zobacz inne fotki Rumunia 2009 skitoury - Fogarasze

   
O SKITOUROWEJ WYPRAWIE - WIELKIEJ MAJOWEJ PRZYGODZIE
Na skitoury wybraliśmy Karpaty Południowe z najwyższym szczytem kraju - Moldoveanu (2543 m n.p.m.) - dla nas na razie niedostępny. Góry Fogaraskie lub jak kto woli Alpy Transylwańskie, to najwyższe pasmo w Rumunii (najdziksze, najbardziej skaliste i jak się okazało z najpiękniejszymi i najbardziej malowniczymi dolinkami jakie w życiu widziałam). Do schroniska przyjechaliśmy drogą nr 7c, tzw. szosą transfogaraską, zbudowaną w latach 1970-74, która jest przejezdna tylko kilka miesięcy w roku (próbowaliśmy ją zdobyć w 2006 na pieszo i w 2007 na rowerach z dwóch stron i się nie udało). Na budowę tej drogi Nicolae Ceauşescu wydał miliardowe sumy pieniędzy i zużył 6 milionów kilogramów dynamitu. 40 ludzi straciło życie przy budowie i sądząc po stanie barierek wielu w późniejszych latach. W najwyższym punkcie tej drogi znajduje się jezioro Bâlea (pow.4,65ha, głębokość 11m - największy polodowcowy staw w Fogaraszach) i najdłuższy tunel przecinający łańcuch górski w Rumunii (tunel ma 884 m) . Tam właśnie do Bâlea Lac i tunelu postanowiliśmy się przenieść, kiedy okazało się, że przy schronisku na 1600m nie ma śniegu. Wyjechaliśmy telecabiną na górę i ku naszej uciesze, z braku innych miejsc zostaliśmy zakwaterowani w budynku kolejki. Wspólny 30 osobowy pokój z pięknym widokiem na dolinę, prysznic, wc - ciepła woda, nas siedmioro i Grześka żuk (może były też inne robaki, ale nie zauważone). Ciorby (przepyszne rumuńskie zupy z "wkładką" jedzone z papryczką chili i gęstą śmietaną) i tak jedliśmy w schronisku na jeziorze, a śniadania i kolacje "u siebie" z widokiem.

Pierwszego dnia wybraliśmy się na "spacer" do pobliskiego żlebu, wyskrobaliśmy się na ok.2350m, zjechaliśmy jakieś 150m do jeziorka po drugiej stronie, wspięliśmy się z powrotem już bez fok i zjechaliśmy do schroniska. Zjazd był naprawdę stromy, śnieg trochę mokry, dość wąsko, wystające skały i świadomość, że Kopa Kondracka jednak nie była hardcorem. Wieczorem zrobiło się ciepło i zaczął padać deszcz ze śniegiem.

Kolejny dzień przywitał nas mgłą, ale niezrażeni wybraliśmy się na drugą stronę naszego kotła. Wspięliśmy się i na przekór mgle postanowiliśmy zjechać w dolinę. Taki zjazd w nieznane, kiedy niewiele się widzi też ma swoje uroki. Pomysł zjazdu okazał się świetny - jechaliśmy mniej więcej szlakiem i kiedy dotarliśmy do uroczej dolinki wyszło słońce. Dalej było płasko, więc urządziliśmy piknik, przykleiliśmy foki i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Na końcu znowu czekał nas świetny, stromy zjazd między skałkami, ale zepsuła się pogoda. Wprawieni w bojach do połowy kotła zjeżdżaliśmy we mgle, a później obejrzeliśmy tunel z bliska i udaliśmy się na zasłużoną ciorbę i palinkę (rumuński bimber) do schroniska.
I chyba wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda ;).
Tak się złożyło, że dosiedliśmy się do chłopaka z Salvamontu (rumuński Gopr - jak się wystuka na komórce klawisze odpowiadające za litery z nazwy "Salvamont" uzyska sie numer alarmowy ich telefonu - można sprawdzić podaję nr 725 82 66 68 kierunkowy +40). Chłopak pokazał nam na mapie fajną trasę na ostatni dzień. Uwzględniała dwa podejścia, dwa zjazdy i jeszcze przejście tunelem. Rozmawialiśmy w rumuńsko-francusko-angielsko-polskim, ale głównie po rumuńsku i udało nam się porozumieć, czyli nauka nie poszła w las - Lectorice byłyby z nas dumne!
Następnego dnia skorzystaliśmy z rady, ale że znowu była mgła zjechaliśmy nie w tą dolinkę i nie było wyjścia - najpierw przeciskaliśmy się między skałami po wodospadzie i było bardzo stromo (tak stromo, że mózg tego nawet rejestrować nie chciał), a jak skończył się śnieg (czego nie przewidzieliśmy) przyszło nam schodzić po śliskiej trawie, a najgorzej miał Felek, który był w butach narciarskich... Przeżyliśmy chwile grozy kiedy Bartek poślizgnął się, nabrał rozpędu i odbił się od trawiastej półki o mało co nie spadając dalej na skałki, ale na szczęście wszystkim udało się dojść do śniegu. Niestety było już popołudnie, stromizna i śnieg tak mokry, że zjeżdżał z nami. Powiedzmy tylko, że ten zjazd nie był komfortowy, a i znowu Bartek miał pecha, zrobił przewrotkę przez stromo wystającą skałę i mało mnie o zawał nie przyprawił. Skończyło się na siniaku i mocnym postanowieniu dokupienia niezbędnego sprzętu w postaci liny, harszli i raków. Potem było już tylko lepiej. Szliśmy po kilkumetrowych zwałach śniegu drogą transfogaraską w kierunku tunelu i okazało się, że przed tunelem jest budynek Salvamontu. Wcześniej poznany kolega już na nas czekał, zmartwiony, że nie trafiliśmy na właściwy zjazd. Zostaliśmy zaproszeni na herbatę, dostaliśmy nr telefonu i informację, że jak przyjedziemy następnym razem możemy zatrzymać się u nich i ktoś z nich może też być naszym górskim przewodnikiem. Chwilę później zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i ruszyliśmy do tunelu. W blasku czołówek podziwialiśmy przepiękne lodowe rzeźby, by chwilę później zjechać kolejką w dół i upalną wiosną wrócić do Polski i schować narty w piwnicy... 

Z Rumunia 2009 skitoury - Fogarasze


Anna Bucholc prosi o komentarze:

3 komentarze:

Nomad pisze...

Ładna opowieść. Planuję/marzę w te wakacje rowerem przez Karpaty. Ale te wilki i niedźwiedzie... Wprawdzie ja w te Ukraińskie. Ale tam też ponoć są.

Anna Bucholc pisze...

Hahaha - daj spokój - niezależnie od ilości to trzeba mieć wielkie szczęście, żeby zobaczyć zwierzaka - to będę trzymać kciuki ...

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.