PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



18 grudnia 2013

Seyschelles - uśmiech Rasta, gigantyczne żółwie i 25kg pośladki z kokosa

4 stopnie od równika. Katamaran majestatycznie sunie po bezkresnych wodach oceanu indyjskiego. Ci, którzy akurat nie mają wachty leżą leniwie wsłuchani w ciszę, popijając miejscowe mini piwko Eku, przechodzące wieczorem w rum z drzewa Takamaka. Jasne promienie gorącego słońca prześwietlają błękitną wodę. Słychać tylko szum wiatru i skrzypienie masztów. W oddali majaczą granitowe, wulkaniczne wyspy porośnięte pradawnym lasem tropikalnym otoczone wspaniałymi, dziewiczymi plażami pilnie strzeżonymi falą przyboju. Raj? Jeśli tak upiornie gorąco jest w raju to ja się nie wybieram, ale na Seszelach było nieźle...
Archipelag Seszeli jest jednym z najstarszych rejonów świata, a ich geologiczne pochodzenie do dziś nie jest do końca wyjaśnione. Najbardziej przypadła mi do gustu historia łącząca powstanie Seszeli z ogromnym meteorytem, który ok 200 mln lat temu spowodował wyginięcie ponad 90% żyjących gatunków (wielkie wymieranie permskie) i przyczynił się do do pęknięcia subkontynentu indyjskiego. Obecny Madagaskar, Seszele i Indie oderwały się jako osobny blok lądu i wybrały sie w niecodzienną podróż. Nieco później, czyli jakieś 90 mln lat temu od całości odłączył się Madagaskar, a dopiero około 65 mln lat temu od zachodnich wybrzeży Indii oderwały się Seszele. Wówczas to ogromny fragment lądu o powierzchni nieco większej niż obszar współczesnej Polski, jako nowy mikrokontynent rozpoczął przemieszczanie na zachód. Potem większość zatonęła i to co obecnie nazywamy wyspami to jedynie wierzchołki najwyższych gór granitowego bloku o powierzchni ok.40tys km2 powstałego z materiału wyrzuconego z głębi ziemi ok. 750 mln lat temu, przypuszczalnie gdzieś w okolicach bieguna południowego. Zważywszy na obecny klimat historia potrafi być przewrotna... Za to ze względu na długą izolację (ludzka stopa, arabska zresztą, dotarła tam dopiero w Xw. n.e.) wyspiarze mogą pochwalić się kilkoma unikalnymi gatunkami fauny i flory. Cudem ocalałe od całkowitego wyginięcia w żołądkach pierwszych osadników - żółwie olbrzymie - traktowane dawniej jak żywe konserwy. Niesamowite stworzenia, niczym kanciaste pieski, wydaje się, że lubią towarzystwo ludzi, szczególnie kiedy gładzi się ich delikatne, długie na pół metra szyje, czarne papugi, niebieskie gołębie i w końcu godło seszeli - Coco de Mer kokosy w kształce pośladków :).  Całkiem zgrabne te pośladki - z resztą istnieje taka hmmm... legenda, że podczas sztormowych nocy palmy coco de mer- yyy... kopulują :) To ze względu na fakt, że nasiona (czyli pośladki właściwe) są zapylane kwiatami w kształcie... fallusa, które po zakwitnięciu mają zapach uryny, ale to już sobie obejrzycie na zdjęciach - znaczy kształty, a zapach - polecam wyobraźni :))
Seszele do tanich nie należą. nurkowanie jest drogie, a hotele drogie upiornie. Żywność w sklepach tak sobie, ale zdecydowanie brakuje warzyw. Po Mahe można się poruszać autobusami przejazd mniej więcej za jakieś 5 rupii seszelskich. Żeby zwiedzać wyspy trzeba płacić za możliwość zejścia na ląd ok.20-25 euro. Żeby popływać na rafie (a wizura raczej średnia z tendencją do mętnej i meduzowo-kwitnącej) trzeba zapłacić kolejne 15-20 euro, bo niemal wszędzie są parki narodowe. Spanie na dziko raczej odpada, ale poza ofertą Lonley na miejscu można też znaleźć ofertę agroturystyczną. La Digue - nasza ulubiona wyspę - należy zwiedzać na rowerze - wypożyczenie na cały dzień to 150 rupii - niewygórowana cena, za wspaniałą przygodę, a wieczorem koniecznie jakaś knajpka i pyszne kreolskie jedzenie. Najpiękniejsza i najbardziej dzika z wysp wewnętrznych jest Silhouette - z jedynym hotelem o cenach tak bajońskich, że już sam pobyt tam może onieśmielać. Najlepszą miejscówką jest jednak własny kawałek łajby i nocleg gdzieś pod niebem oświetlonym Pasem Oriona, przy kolejnej wyspie zamieszkałej jedynie przez dzikie ptactwo. Taki nasz załogowy Alcatraz...

Czas oczekiwania w Addis Abebie przekraczał 15 godzin i chociaż byliśmy w pełni przygotowani do spania na lotnisku to etiopskie linie lotnicze sprawiły nam niespodziankę w postaci voucherów na nocleg oraz posiłki w stolicy Etiopii - ech smak tej wspaniałej kawy...

4 komentarze:

Nomad pisze...

Coś tu chyba pomyliłaś z datami. Wielkie wymieranie dinozaurów to koniec kredy 65 mln, a 200 to chyba trias. Wtedy zaczynały dominować. Ale nic to, czekam na zdjęcia, no i zwiedzanie na rowerze, to lubię.

Anna Bucholc pisze...

Chodziło mi o katastrofę meteorytową z pogranicza permu i triasu, kiedy to wyginęło 90% ówcześnie żyjących gatunków - wielkie wymieranie permskie. To ja już szybko dopisuje, że permskie i nie będzie mylące z tą najbardziej znaną katastrofą :) zdjęcia się robią i filmik też - jak dobrze pójdzie to dzięki Twojej interwencji jest szansa na jutrzejsze ukończenie projektu!

Nomad pisze...

Dzięki, pooglądałem, aż mi się cieplej zrobiło. Czuję się jak katalizator. Przynajmniej wiesz też, że uważnie czytam :)

Anna Bucholc pisze...

Ja od dawna wiem, że czytasz uważnie i bardzo się cieszę - poza tym - bez kozery - gdyby nie ponaglenie, to na pewno materiał nie zrobiłby się do dziś - także masz dobry uczynek na koncie :) pozdrawiam serdecznie