PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



05 lutego 2011

IN THE MIDDLE OF NOWHERE - RORAIMA

Dzien pierwszy
Zapach ziemi zmoczonej przelotnym deszczem. Wiatr we włosach na ogromnym niezamieszkałym plaskowyżu wielkości Polski. Przed nami i za nami jedyna droga wydeptana przez turystów, prowadząca do majaczącego w oddali masywu Roraima. W takich chwilach liczy się tylko tu i teraz. W głowie pustka, po raz pierwszy od wielu dni nie myślę o niczym – wszystkie problemy zostają na granicy Parku Narodowego Canaima.

Dzien drugi

Przed nami 5 dni marszu. Mamy szczęście i słońce chowa się za chmurami, pada przelotnie, ale intenswnie, a my spokojnie idziemy przed siebie. Bez telefonu, bez zegarka – cywilizacja została 600km za nami, a czas biegie własnym rytmem wyznaczany wschodem i zachodem słońca. Ciekawe czy tak się czują prawdziwi Indianie? Nieznający lub niechcący poznać tempa życia współczesnego świata? Kiedy tak idziesz przed siebie i nic już nie możesz zmienić, niczego więcej zabrać, ani niczego zostawić – przestajesz planować. Przed tobą tylko cel – wspiąć się na górę. I są też muszki puri – puri. Maleńkie wścibskie stworzonka pozostawiające krwawe bardzo swędzące plamki na każdym nieosłoniętym fragmencie ciała.

Dzień trzeci

Jest środek nocy. Śpimy w jaskini na szczycie Roraimy (2810m n.p.m.). Obudziłam się za potrzebą i teraz swędzące ranki po muszkach puri-puri nie pozwalają mi zasnąć. Roraima jest niesamowita 44km2 powierzchni, która mogłaby posłużyć za scenerię do każdego filmu science fiction. Wszystko tu wygląda jak ruiny jakiegoś starożytnego miasta owianego mgiełką tajemnicy i magią indiańskich wierzeń. Endemiczne rośliny, niesamowite formy skalne, mniejsze i większe jeziora z wodą deszczową, kryształy i gruboziarnisty różowy piasek – Roraima jest jak zaginiony świat.

Dzień czwarty

Wstaliśmy o świcie, ale niestety niebo zasnuło się mgłą i z widoków nici. Po śniadaniu pakujemy manatki i postanawiamy jednak spróbować szczęścia. Wychodzimy na najwyższy punkt Roraimy i przez okienka we mgle podziwiamy widoki. Już sama wysokość i przestrzeń robią wrażenie. Po kilkunastu minutach mgła szczelnie okrywa najwyższe skały i zaczyna siąpić. Niechętnie schodzimy na dół, ale za to z mocnym postanowieniem, że jeszcze tu wrócimy. Podczas lunchu w base campie u podnóża Roraimy brazylijczycy pytają nas czy w Polsce mamy Tepui – czyli góry stołowe. No mamy – pewnie! W Polsce mamy wszystko – tylko o połowę mniejsze ;).

Dzień piąty

Ale abstrakcja. Siedzimy od dwóch godzin w San Francisco czekając na autobus i nie wiedząc jeszcze wtedy, że się spónia, bo mają 40 minutową kontrolę bagażu. Jakiś pijany facet gada do nas po hiszpansku i wcale mu nie przeszkadza, że nic nie rozumiemy, ani że nawet nie chcemy się dogadać. On sam ledwo mówi, a nawet ledwo stoi. Ten trekking chyba nie był taki łatwy jak nam się zdawało. Nogi bolą tak bardzo, że samo wstawanie jest cierpieniem. Przejście Gran Sabana to 100km w obie strony – nie w kij dmuchał. I tak mieliśmy szczęście, że nie było słońca, bo wczoraj na ostatnim podejściu tak nas dopiekło, że czuliśmy się jak na Sacharze. A jak autobus nie przyjedzie zostaniemy w San Francisco na zawsze...

p.s. W barze w San Francisco poznaliśmy chopaka z Mieszkowa pod Szczecinem (nie mamy pojęcia gdzie ten Mieszków, ale trzeba będzie sprawdzić na mapie). W każdym razie gość ma niezwykłe hobby – łowi ryby akwariowe! Tak, tak takie do akwarium – mają specjalne sieci, pojemniki do samolotu i tlen. Myślę, że to super potem patrzeć na te ryby i myśleć: 'Tę złowilem w Wenezueli w 2011, tę w Maroko w 1994, a tę w Egipcie w 2007...”

2 komentarze:

Danuta Olchowska-Kubik pisze...

Aniu masz dar przekazania to co najwspanialsze.z przyjemnością oglądam ,widoki jak z innej planety
i dla duszy i dla oka cos wspanialego, takie widoki daja duzo do myslenia irefleksji,podziwiam was wszystkich za takie pasje.pozdrawiam wszystkich i caluje,
czekam na nastepne ujecia cudów natury z Wami stapającymi po sladach historii ludzkiej

Nomad pisze...

Czytałem i oglądałem zdjęcia już z rana. Coś niesamowitego. Zdjęcia przepiękne. I ta wędrówka, wspinanie się. Nieziemska wprost przygoda. Kiedyś oglądałem film z tego płaskowyżu. Oczywiście to 44km2 rozumiem, że zgubiłaś "k" Jak tak dalej pójdzie, to mogę się spodziewać relacji z K2, everestu lub bieguna :)