Hotel w Chitwan jest bardzo ładny, jedzenie pyszne i mamy pełny catering – zupełnie jak na zorganizowanej wycieczce. Po obiedzie (i to jakim!) idziemy do fermy… słoni. Śmiesznie taka stadnina tylko zwierzęta większe. Słonie indyjskie są olbrzymie. I bardzo ciekawskie, mądre i wspaniałe. Poszliśmy też do miejscowej odmiany muzeum – makabra – w formalinie płody i fallusy słoni, nosorożców, małp i niedźwiedzi. Mają też martwe krokodyle, tygrysy i mnóstwo robali – teraz już wiemy ile tu tego paskudztwa, więc jutro wszystko z długim rękawem. Idziemy też na skraj dżungli – trochę nieswojo, ale odgłosy jak w TV, wiec to chyba naprawdę dżungla. Na razie żadnych zwierząt – tylko ptaszki. Za to oglądamy wspaniały zachód słońca nad rzeką – jest bardzo romantycznie. Wszyscy pod wrażeniem.
Zobacz inne fotki NEPAL - CHITW... |
Po kolacji idziemy na występy miejscowej ludności Tharu. Jak to powiedział Sławek: ”ożywiło się jak ktoś wypuścił pawia na scenę”. Później było już tylko lepiej – a już całkiem dobrze kiedy zaprosili nas do tego tańca połamańca. Na koniec udaje nam się wcisnąć jeep safari, które się pierwotnie nie mieściło i idziemy spać, bo jutro 5.00 rano. W pokoju coś dziwnie skrzeczy – to chyba nie ten gekon, który po południu nam skoczył na łóżko?
Zobacz inne fotki NEPAL - CHITW... |
Anna Bucholc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz