PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



05 maja 2010

LOT GIBBONA

Od 6 rano (1 w nocy w Polsce) lataliśmy jak Gibbony. Był las deszczowy, drzewa wysokie na 50m, stalowe liny i drewniane platformy. Pnierwszy raz byliśmy w parku linowym. Dbają tutaj o środowisko – było czysto, liny zawieszone na specjalnych kołkach żeby nie niszczyć drzew i przy okazji świetnej zabawy ścieżka przyrodnicza z naciskiem na ochronę przyrody. Największy fun to 80m długości, super szybki przelot nad koronami drzew. Najbardziej przerażający skok w dół (lina przyczepiona do pleców), choć spada się tylko kilka metrów to i tak ciężko zrobić ten pierwszy krok, potem już po strachu niezłe przyspieszenie i lądowanie na siatce zawieszonej w powietrzu ;). Na koniec super-fajny zjazd w dół na 40m linie – parami. Można robić powietrzne ewolucje – do zdjęć oczywiście.
Zobacz inne fotki z Lot Gibbona

Poznajemy świat. Wczoraj nauczyliśmy się jeść po tajlandzku widelcem i łyżką ;). Nie jest bardzo trudno, ale ktoś musi pokazać – widelec trzymamy lewą ręką i słuzy on zamiast noża – do nakładania pokarmu na łyżkę. Ryż zawsze jest podawany osobno, więc łyżką nakładamy trochę głównej potrawy na ryż, mieszamy, zagarniamy widelcem na łyżkę i jemy. Makaron je się pałeczkami, ale tutaj trzyma się je inaczej niż nas uczono – jeszcze podpytamy – nas uczono po wietnamsku ;). Wczoraj poszliśmy na nocny targ – mydło i powidło. Upał wieczorem jest uciążliwy, ale wiadmo – koniec pory suchej. Tutaj można się obkupić za grosze – koszule i bluzki po 5zł., buty po 20zł!! I choć naszym zdaniem Tajlandia do najtańszych nie należy (ceny usług zbliżone do polskich) to jedzenie i ubrania są doprawdy megatanie. Tymczasem ze względu na ciężkie plecaki nic nie kupujemy, ale jemy co się da ;). Boczki, mięska i kurczaczki z rusztu, owoce w kawałkach – wszystko przygotowywane na oczach klienta, krojone i wsypywane do woreczka. Do tego patyczek i gotowe. Nastawiłam się psychicznie na zjedzenie pieczonej szarańczy, ale tu nigdzie nie ma – może to jednak nie tutaj? Na targu widzieliśmy żywe króliczki na wagę i stoisko z małymi pieskami i króliczkami – wciąż mam nadzieję, że one nie były na obiad tylko do kochania...

5 komentarzy:

Nomad pisze...

Ale jazda z tymi linami! W Złotym Stoku przy kopalni złota też jest coś podobnego. Są tyrolki kilkusetmetrowe. Niestety nie było już czasu. Reklamują się, że jest tam 1600 m lin. A widelcem i łyżką, to chyba spaghetti się jada. Tak nakręcając w łyżce widelcem. Albo mi się coś pomyliło.

Wojciech Olchowski pisze...

napewno tylko do kochania, one sa przeciez takie slodkie ;), mniam, mniam :)

Anna Bucholc pisze...

Mniam, mniam - spagheti też łyżką i widelcem, ale oni tu ryż jedzą głównie - jeśli w grę wchodzi zupa, albo makaron - to tylko pałeczki... a w Polsce koniecznie trzeba odwiedzić park linowy - to jest naprawdę niezły fun!

Nomad pisze...

Ale zupy chyba nie jedzą pałeczkami :)

Anna Bucholc pisze...

no wlasnie, ze jedza! ;) a plyn wypijaja albo wylewaja