Z samego rana wielkie przeżycie. Kiedy w Polsce wszyscy spali my wsiadaliśy do 12 miejscowej cesny, żeby przelecieć z Chiang Mai do Chiang Rai. Uwielbiam malutkie samolociki! Na początku trochę się bałam jak to będzie, wydawało mi się, że będzie głośno, że bedzie rzucać, a przy starcie będą jakieś niesamowite przeciążenia. A to przecież nie odrzutowiec!! Cyk – pyk i już byliśmy w powietrzu . Siedzieliśmy tuż za pilotami przypięci w pasach takich jak w samochodzie. Na pokładzie było nas pięcioro i dwóch pilotów. Uhhh.. jak ja bym chciała mieć własny samolotek... taki mały, maleńki np.4 osobowy... i mogłabym zostać drugim pilotem ;) bo stewardesą to nie chce – pasażerowie zwykle mają za dużo wymagań!
Nareszcie jest chłodno... no może za dużo powiedziane, ale przynajmniej nie ma tego zapierającego dech w piersiach upału. Siedzę nad rzeką w Mae Sai jakieś 30m od Birmy, ale wioska po drugiej stronie rzeki nie różni się niczym od tej, w której jesteśmy. Nieturystyczna Tajlandia stylem niewiele różni się od nieturystycznych Indii. Ludzie są tu niezwykle mili i rozmowni choć nie mówią po angielsku to jednak nawiązują kontakt. O bliskości granicy świadczy tylko wzmożona kontrola dokumentów – w miejscowym autobusie sprawdzali dowody osobiste aż dwa razy. Nas tylko przywitano skinieniem głowy, żadne tam zaglądanie do paszportu – to już kolejny kraj, w którym nie jestem terrorystką.
Wczoraj zdobyliśmy najwyższy szczyt Tajlandii – motorem. Według zasady Bartka nie ma sensu wychodzić tam gdzie da się wyjechać. Doi Inthanon ma 2565m n.p.m., ale widok z niego nie jest jakoś specjalnie oszałamiający. Droga kończy sie na szczycie tuż przed stacją radarową, dzięki której żołnierze patrolują przygraniczny teren z Birmą i Laosem. Jazda na motorze w upale nie jest bardzo zahwycająca. W mieście trzeba lawirować między samochodami i zatrważającą ilością innych motocykli i ciągle pilnować się w ruchu lewostronnym. Poza miastem z kolei, w terenie górzystym, nie rozwija się niesamowitych prędkości i w związku z tym doskwiera upał. Nikt o tym nie mówi, ale siodełka motocyklowe nie należą do najmiększych i po zrobieniu 200km tyłek naprawdę boli – i odparza się, bo jest gorąco ;). Na szczęście dzien wcześniej odkryliśmy uroki msażu. Całe ciało można wymasować za 15zł. (masaż trwa godzinę i jest boski). Usługi tego typu w ogóle są tanie np. manicure czy pedicure kosztuje 20zł. z malowaniem, a za obcięcie, farbowanie, masaż głowy i odżywkę do włosów zapłaciłam 50zł. Mam modny w Tajlandii kolor czekoladowy zmieszany z zielonym – było trochę strachu, ale wyszło nadspodziewanie dobrze.
W Chiang Mai zamiast zwiedzać korzystaliśmy z dobrodziejstw taniej kuchni, pysznego piwa i znakomitych masaży. Ostatniego dnia obejrzeliśmy 3 z pośród ponad 150 buddyjskich świątyn tzw. Watów. Mury miejskie pominęliśmy z rozmyslem – widzieliśmy je wielokrotnie wyjeżdżając z miasta. Choć historię mają krwawą (składano ofiary z ludzi aż do drugiej połowy XIXw. - duchy miały ochronić miasto) to obecnie nie są wyjątkowe pod żadnym wzgledem.
2 komentarze:
fajne te ceny za uslugi, chodzilbym zamiast na piwo czy do kina na glupoty... na masaze bym chodzil a nie farbowanie hehe ;)
a do fryzjera też byś chciał - na masaż głowy - zapewniam! ;)
Prześlij komentarz