PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



17 stycznia 2010

DHANUSHKODI - KONIEC INDII

Danushkodi – jedyne takie miejsce w Indiach, koniec subkontynentu – koniec świata. Cypel z trzech stron otoczony wodą, a żeby się tam dostać pieszo trzebaby pokonać 10km w jedną stronę.
Zobacz wszystkie zdjęcia z Dhanushkodi - koniec Indii

Lonely Planet znów wyprowadził nas w pole, a konkretnie w plażę ;). Wyczytawszy, że będzie to 2km spacer plażą umówiliśmy się z Rykszarzem za 2 godziny. Nie muszę mówić, że już go więcej nie zobaczyliśmy i upiekło się nam płacenie w jedną stronę... szliśmy i szliśmy w piekącym słoncu, wioska za nami zniknęła, a końca nie było i nie było. Wydawało się nam, że to już będzie zaraz za kolejnym zakrętem, ale za każdym razem okazywało się, że to jeszcze ze trzy km. W końcu doszliśmy do ruin miasta przysypanych piaskiem pustyni. Dowiedzieliśmy się, że w 1964r. tajfun zmiótł je z powierzchni ziemi i teraz tylko samotne świątynie świadczą o jego dawnej śwetności. Lonely zapomniał o tym napisać, a może to nie jest takie ważne... Dzieci z wioski powstałej wśród ruin dlugo biegly za nami zawodząc: 'pen! – you have a pen?!', aż w końcu i one się zmęczyły. Zostaliśmy sami brodząc przez wydmy i wtedy zaczęłam zawodzić ja. Przeszliśmy na drugą stronę wydm, bo zobaczyliśmy ciężarowki i usiłowaliśmy zatrzymać jakiś pojazd. Pierwsze dwa jeepy przejechaly obojętnie, bo im się wydawało, że machamy – w Indiach nie znają chyba 'stopa' i kiedy już myślałam o położeniu się na drodze zatrzymał się autobus, a w środku nasza rescue team – wesoła rodzina z samego Rameshwaram! Nie tylko podrzucili nas na koniec konców, ale poczekali, aż się wykąpiemy, zabrali nas z powrotem do miasta i zaprosili do domu na herbatę. Wspaniali ludzie, gdyby nie oni nasze szczątki mogłyby zostać nieodnalezione, bo na piechotę nikt się tam nie wybiera. Swoją drogą to ciekawe co Lonely pisze o Polsce – chyba kupię, bo jak już będę skladać skargę, to napiszę też o naszym kraju – pewnie znajdzie się parę kwiatków...
Teraz jesteśmy na dworcu w Madurai – bilety szczęśliwie potwierdzone, zaliczone city tour by riksza, a po lunchu poziom zmęczenia sięga zenitu, czyli zrównał się z poziomem upału ;). Zaraz idziemy do świątyni, a potem chyba utniemy sobie drzemkę gdzieś na dworcu. Rano spaliśmy w pociągu osobowym na szerokich półkach bagażowych – na karimacie było całkiem wygodnie.
Zobacz wszystkie fotki z madurai
Pożegnaliśmy się z Wojtkiem – do wieczoram będzie w Rameshwaram, a później jeśli nic się nie zmieni pojedzie do Sikhimi. Zazdrościmy i już się umówiliśmy, że nie powinno tak być, że się rozdzielamy – może w większej grupie bywa męcząco, zwłaszcza kiedy każdy chce co innego, ale pożegnania są smutne...a teraz to już lecimy na pociąg do Banglore - będziemy tam o 6 rano...

2 komentarze:

Nomad pisze...

Kolega kiedyś na swojej stronie krytykował firmę która wydała mapę. Może faktycznie przesadził, bo napisał to w formie ostrzeżenia dla innych. Firma ta zagroziła sprawą sądową. Zasięgnął jednak rady prawnika i ten stwierdził, że nie mają szans na wygrany proces i żeby się tym nie przejmować.

Anna Bucholc pisze...

Och, gdyby tak chcieli wytoczyć mi sprawę... już raz chcieli wytoczyć nam sprawę o swastykę z wystawy indyjskiej, a Lonely zasłużył na obsmarowanie, na Elefancie też nie byli, a chwalą się, że są najlepsi, bo byli wszędzie. Rozżaleni jesteśmy strasznie, bo specjalnie czekaliśmy na nowe wydanie z 2009 i kicha - połowa to jakieś info nie wiadomo skąd! Mam nadzieję, że się wypozycjonuję na hasło Lonely Indie - mało prawdopodobne, ale gdyby chcieli coś wytoczyć to sprawę by się elegancko nagłośniło i może inni nie dali by się tak w trąbę zrobić jak my - a przewodnik niemało kosztował i sporo ważył w plecaku!