Gdyby mi ktoś w niedzielę powiedział, że przez trzy dni będę chodzić w tym samym ubraniu po powrocie z kajaków i w dodatku w trzech różnych miastach to bym mu nie uwierzyła ;). Prosto z kajaków pojechaliśmy po odbiór zamówionej przyczepy do Lublina... Wszystko mieliśmy przemoczone, ale nie było się czym martwic, bo to przecież miała być formalność. Odbieramy, wracamy do Krakowa, przebieramy się, jemy obiad i po południu podpisanie umowy kredytowej... Wszystko pięknie zaplanowane. Ale w życiu nic nie jest proste. Na miejscu w poniedziałek okazało się, że przyczepa nie stoi w Lublinie tylko w Rykach - to jest jakieś 60km od Lublina w stronę Warszawy. To nic - tak czy owak zdążylibyśmy, gdyby nie to, że w Rykach o nas nie słyszeli i nic nie było zamówione!! Niestety tak czasami wygląda dogadywanie się za pośrednictwem Allegro. Można było kupić inną przyczepę, ale na następny dzień, a to i tak ekspresem. Zastanawialiśmy się co zrobić i wtedy zadzwonił Artur z zapytaniem kiedy będziemy w Warszawie, bo można już oglądać pomieszczenia. Był nieco zdziwiony, jak mu powiedziałam, że za godzinę ;). Tym sposobem będąc już drugi dzień w niezbyt czystym ubraniu i gumowych klapkach dokonaliśmy inspekcji pomieszczeń i przy okazji załatwiliśmy rejestrację przyczepy i homologację haka. Kolejny dzień miał być bez niespodzianek, ale z Warszawy przez Ryki nie jedzie się szybko. Tak więc nie tylko udało nam się zaspać, ale Pan od ubezpieczeń był opieszały, na drodze było tłoczno i Bartek przerysował auto ;). Zadzwoniliśmy do Banku żeby kolejny raz przełożyć podpisanie umowy. Jechaliśmy i jechaliśmy, ale przed Krakowem zrobiło się luźniej w mieście nie było korków, więc postanowiliśmy załatwić jeszcze ten kredyt. Udało się - choć w banku patrzyli dziwnie, bo może my już zaczęliśmy dziwnie pachnieć po trzech dniach ;)). Kredyt podpisany, ale na tym nie koniec. Po pierwsze przyczepa nie zmieściła się do garażu, ani u nas, ani u Grześka. W dodatku złapała gumę. A na domiar złego przyszedł czas na odbiór dowodu rejestracyjnego w Szczecinie i wpis do księgi wieczystej w Warszawie. Musieliśmy poprosić trzy osoby w dwóch różnych miastach do pomocy - dzięki wielkie za tak dobrych przyjaciół! Tym sposobem poszły dwie przesyłki konduktorskie jedna do odbioru w Warszawie o północy, a druga o 6:30 w Szczecinie. Konduktor nie miał drobnych i kosztowało nas to podwójnie ;). Dzisiaj papiery już wróciły i wszystko wróciło do normalności. Szkoda tylko, że spaliśmy tylko trzy godziny, ale wszyscy nam mówią, że budowa to straszna rzecz. Faktycznie czas się bać - jeszcze sie nie zaczęła,a my juz mamy urwanie głowy...
Anna Bucholc prosi o komentarze:
PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM
Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.
29 lipca 2009
25 lipca 2009
Solina w deszczu

Została nam ostatnia odnoga ale dzisiaj leje tak ze chyba sie nie wynurzymy z namiotu. Pozostała część ekipy zrezygnowała z wycieczki. Mam nadzieje ze jutro sie poprawi wciąż jeszcze mamy szansę zrealizować plan...
Pokaż Solina kajakiem na większej mapie
Plan został zrealizowany - Solina opłynięta, ale zlało nas tak przeraźliwie, że faktycznie sucha nitka na nas nie została ;). Poprzedniego dnia popłynęliśmy do Chrewtu, na obiad i 'zaliczyć' odnogę Chrewciańską. A powrót to pasmo niekończącego się wiatru w twarz, wielkich - jak na jezioro fal, siekącego deszczu i najpiękniejszych solińskich zatoczek. Na koniec nam trochę odpuściło - przez 30 minut w sam raz na pakowanie mieliśmy pełnię słońca, a potem znów tylko deszcz... Zrobiliśmy prawie 90km, z czego większość jednak przy ładnej pogodzie.
Zobacz inne fotki kajaki na solinie |
23 lipca 2009
22 lipca 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)