PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



15 kwietnia 2011

WIOSNA NA BUDOWIE

Wiosna przyszła, ptaszki ćwierkają, kwiatki rosną - idą święta. U nas niby nic się nie dzieje, a życie pędzi jak szalone. Tygodnie mijają w zadziwiającym tempie i pewnie zanim się obejrzę będzie już lato. Wtedy może napiszę coś ciekawego, bo wybieramy się na rower do Toskanii. Do tego czasu mogę tu pisać tylko o jednym - budowa - niekończąca się opowieść (to mój ulubiony film z dzieciństwa...). Trasę z Krakowa do Warszawy znamy już na pamięć - krążymy tak co tydzień - cztery dni tu - trzy tam i z powrotem. Po zaznaczeniu kontaktów, gniazdek i światełek (co wcale łatwe nie było i dziwne, że się nie skończyło rozwodem), kupieniu setek metrów rozmaitych kabli, puszek i skrzynek, nasza praca polega na patrzeniu. Tak, tak. Kręcimy się po budowie i patrzymy jak Panowie pracują - fascynujące... Dobrze, że chociaż pracujemy na telefon, jak jest zasięg, bo czasami nie ma - nie wiadomo dlaczego. Ostatnio z nudów zaczęliśmy wypompowywać wodę z rowu, ale okazało się to zupełnie bez sensu, bo nie minęło 5 minut i rów się zapełnił... Podobno zdjęcie naszego domu trafiło do gazety Łomiankowskiej - z tytułem 'dom nad jeziorem' i pewnie nie muszę pisać, że w okolicy żadnej wody nie ma - poza gruntową...

Jak wracamy do Krakowa, to nie ma czasu na aktywności - chodzimy na imprezy ze znajomymi, robimy pranie ciuchów roboczych, pakujemy się i fiuu do Stolicy i nic się nie dzieje. Wiosna przyszła...

26 marca 2011

CORTINA D' AMPEZZO

Zamykam oczy i znika szarobura, mokra krakowska rzeczywistość. Zanurzam się w błękicie nieba i grzeję twarz w słońcu na tle malowniczych, aksamitnych dolomickich szczytów. Wróciliśmy przed chwilą z 'narciarskiego edenu'.

Sześć dni szaleństwa i jak okiem sięgnąć każdy płat śniegu pocięty tysiącami nart i desek, bo chociaż nie wolno zjeżdżać poza trasę to kto oparłby się białemu puchowi? ;) Cortina - modny, przedwojenny kurort, ale zgodnie z opisem - pozbawiony snobizmu. Szkoda, bo myślałam, że kupię czapkę z lisem ;)) Sześć osobnych terenów narciarskich, 37 wyciągów i 140km tras narciarskich z czego ja przejechałam 182km wyjeżdżając wyciągiem 125 razy z różnicą wzniesień 42.750m, a najwyższy zjazd był z Tofany z 2828m n.p.m. - wykresy są super, ale się nie ładują, więc wklejam kolażyk!

W 1956 roku w Cortinie odbyły się zimowe Igrzyska Olimpijskie.

p.s. swoje wyniki można sprawdzić wpisując numerki ze skipassu tutaj: www.dolomitisuperski.com - wpisujemy w pierwszej rubryce i trzeba koniecznie zaznaczyć ptaszka poniżej, że czytało się communication ;)

14 marca 2011

OSTATNI ODDECH

Kochała życie. Zawsze elegancka i dbająca o szczegóły. Śmiała się często i bez ogródek mówiła każdemu co o nim myśli. Uwielbiała podróżować i pragnęła jeszcze raz wrócić na wspaniałą Maderę. Poznałyśmy się na wycieczce w Egipcie 8 lat temu. Kiedy dowiedziała się, że jest chora powiedziała mi, że tak jest lepiej. Można się pożegnać i przygotować.

Nie można!

Chociaż wiesz, że dni są policzone, do końca masz nadzieję, że zdarzy się cud. Z bezradnością patrzysz na ukochaną osobę, której choroba niszczy ciało i z każdym kolejnym dniem odbiera resztki godności. W jej oczach wciąż jednak tli się dawny żar. Trzyma się tego pragnienia i walczy o każdy oddech, o każdą dodatkową chwilę na świecie, o życie, z którym żal się rozstawać.

Powiedziałaś mi, że cieszysz się ze swojego życia, z tego, że udało Ci się pożyć tak jak chciałaś. Że niczego nie żałujesz i jeszcze, że 'chujowo' jest musieć umrzeć, kiedy chce się jeszcze żyć. Zapamiętałam te słowa. Dzięki Tobie każdy mój dzień będzie pełny, dokładnie taki jak chcę - dobrze wykorzystany. Żeby potem nie żałować.

I Ciebie zapamiętam taką jak byłaś - piękna, prawdziwa Dama. Mama, byłaś zajebista!

13 marca 2011

DACHSTEIN

Śnieg, śnieg, śnieg. Wszędzie dookoła biało - tak biało jak to tylko możliwe o tej porze roku i przy takich marnych opadach. Odwiedziliśmy Królestwo Toniego Rosifki - Lorda Dachsteinu. 560ha skitourowego raju wpisanego na listę UNESCO.

Pierwszego dnia w gęstej mgle nie widzieliśmy nawet gdzie jest schronisko, drugiego zupełnie przypadkiem zrobiliśmy Rumpel (chyba tak to się pisze?) - najdłuższą dostępną wycieczkę dookoła lodowca (trasy 5 i 6). Przy pięknej pogodzie zajęło nam to 9 z przewidywanych przewodnikiem 7 godzin, a na koniec skatowaliśmy się 45minutową wspinaczką po trasie narciarskiej - mankament mieszkania na szczycie, ale widoki warte grzechu... Dzień trzeci miał być odpoczynkiem, więc... jak było do przewidzenia znów przypadkowo zjechaliśmy najtrudniejszą trasą nr 4. W lesie było ostro i brakowało śniegu. Wanda wypięła się z nart i runęła w dół. Wyglądało to przerażająco, ale na szczęście nic się nie stało. Sparaliżowani strachem zjeżdżaliśmy trzymając się liny (ja oczywiście zrezygnowałam z nart i zjeżdżałam na pupie, co po głębszym przemyśleniu nie wydaje mi się ani bezpieczne, ani rozsądne ;)). Potem w schronisku przeczytaliśmy, że lepiej tam się nie wybierać bez przewodnika ;). Kolejny dzień spędziliśmy dożynając się na stoku. Potem zrobiliśmy 7-ke i choć planowaliśmy zjechać tylko kawałek, tak dla rozeznania, zjechaliśmy aż do sąsiedniej wioski, gdzie zastaliśmy wiosnę i chcąc nie chcąc pomaszerowaliśmy na autobus. Pojazdu nie było o właściwej godzinie, ale przyjechała po nas taksówka i spokojnie zdążyliśmy na ostatnią kolejkę. Trasa ma 11km, więc powiedzmy sobie szczerze, że bardzo chcieliśmy wyjechać, a nie wychodzić...