Dawno, dawno temu wyobrażałam sobie ten dzień. Od rana miały być fanfary. Pierwsze promienie paryskiego słońca miały oświetlić nasze twarze. Pyszne śniadanie w hotelu na zaciszu i my dwoje wspominający wczorajszą imprezę dla rodziny i znajomych. Miało być jak w filmach. Przyjęcie w ogrodzie oświetlonym lampionami, muzyka na żywo, wspaniałe dania (świniak opiekany nad ogniskiem) i my w strojach ślubnych (martwiłam się tylko czy się w nie zmieścimy :)). Chwilę później wylatujemy do wymarzonego Paryża – teraz można już powiedzieć, że latami odmawiałam wyjazdu do Paryża czekając na ten dzisiejszy dzień. Jeśli ktoś jeszcze tego nie wie, Paryż jest zbudowany na takim samym planie architektonicznym co Szczecin, a największe ronda są ułożone względem siebie z zachowaniem odległości do delty Odry dokładnie tak jak piramidy w Gizie względem Nilu (z zachowaną proporcją rozmiaru!). Po wspaniale spędzonym dniu mieliśmy pójść na rewię w Moulin Rouge. Tam zjedlibyśmy kolację i przy lampce szampana wspominali dawne dzieje patrząc sobie głęboko w oczy. Tak... wyobrażenia młodego człowieka są – no cóż – nie wypada napisać inaczej niż: są jakie są... Wtedy myślałam jaki to odległy czas te 10 lat, aż tu nagle życie rozpędziło się i nabrało takiego tempa, że przystanek z 10-leciem śmignie mi tylko w oknie na chwilę i popędzi we wspomnieniach do późnej starości.
Obudził mnie metaliczny głos faceta sprzedającego ryby. Spojrzałam na uśpionego męża i wygrzebałam się z namiotu. Lekko niewyspana pomyślałam tylko, że delikatny chłód minionej nocy ulotni się za chwilę i będziemy pakować sprzęt w piekącym upale. Jesteśmy na Lemnos lub Limnos jak kto woli i po 10 ślizgowych dniach bolą nas ręce. Windsurfing od połowy sierpnia to już tradycja – jak narty w lutym z tą samą ekipą. Dzień nie zapowiada się imponująco. Dwa dni temu przestało wiać, więc z barku innych zajęć zwiedzamy okolicę. Wieczorem szybki grill (jak co dzień od trzech tygodni) ze stałym menu: souvlaki, kurczak, sałatka grecka i piwo Amstel lub (pyszniejsza grecka Alfa). Na deser zwykłe oliwki lub arbuz/melon i słodki miejscowy Muscat z lodem – bo inaczej pić się go nie da. Z hucznej imprezy nici, bo jutro rano mamy prom.
A TU SIĘ POJAWI NASZ SKRÓT ZE ŚLUBU - JAK TYLKO UDA MI SIĘ GO ZAMIEŚCIĆ ;))
Kiedy się poznaliśmy mając po zaledwie 20 lat wszystko wyglądało inaczej. Ku przerażeniu rodziców (a tym bardziej znajomych!) mając 23 lata i kredyt mieszkaniowy z drakońskim oprocentowaniem (19,8 w złotówce) wstąpiliśmy na wspólną drogę ściskając w ręku jedyną wskazówkę od Hanki i Jurka – iść prosto przed siebie patrząc w tym samym kierunku. Wszystko dookoła nas się zmieniało, niepostrzeżenie zmienialiśmy się i my sami. Już teraz jesteśmy zupełnie innymi ludźmi niż tamci sprzed dekady, ale wciąż patrzymy w te samą stronę i już nie oglądamy się za siebie, nie liczymy porażek i nie żałujemy błędów – czasu cofnąć się nie da – tego nauczyło nas życie. Teraz przemy do przodu i z prędkością pocisku rakietowego realizujemy swoje marzenia jakby miało nam zabraknąć czasu. Co będzie za kolejnych 10 lat nie wiem, ale już się nie mogę doczekać ;)
PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM
Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Gratulacje. Nie liczy się nic ponad bycie razem.
prawda! Pozdrowienia dla Basi ;)
Prześlij komentarz