Po 18 godzinach dojechaliśmy do stolicy Rumunii lżejsi o 50 euro słowackiego mandatu. Przestrzegam przed przekraczaniem prędkości, bo po wprowadzeniu euro to już nie żarty. Podróż do Bukaresztu może byłaby krótsza gdyby nie to, że jechaliśmy z dwoma motorami na przyczepie i razem stanowiliśmy pojazd długości 8m! To już prawie jak tir ;). Wracając do Bukaresztu... przede wszystkim zaskoczył nas totalny upał. Kiedy wystawiłam nogi na zewnątrz, przenosząc się brutalnie z 22 do 35 stopni, byłam nieco skołowana, ale można to zrzucić na niezwykle długą podróż. Miasto samo w sobie robi wrażenie. W zasadzie jest dość niezwykłe - pod względem zabudowy centrum miasta podobne do Londynu - neoklasycystyczne kamienice przemieszane z nowoczesnymi biurowcami, przedmieścia natomiast to taka stara Warszawa strasząca betonowymi postkomunistycznymi blokowiskami. Ale oczywiście to tylko moje chwilowe odczucie. Trudno oceniać kiedy zwiedza się w przelocie - w centrum byliśmy raz wieczorem na spacerze - z rewelacyjnym przewodnikiem - koleżanką, która wolałaby się nie ujawniać ;) - i drugi raz przejazdem w ciągu dnia, kiedy odkryliśmy wszędobylskie kable. W nocy nie zwraca się na nie uwagi, ale w dzień trudno byłoby je przeoczyć. Gęstwina kłębiących się kabli trolejbusowych, prądu, telefonu i sama nie wiem czego jeszcze, ku naszemu zdziwieniu niektóre z nich wiszą na wyciągnięcie ręki - widocznie w Rumunii nie ma wandali... W każdym razie w Bukareszcie nie można się nudzić. Spacerując po mieście można przysiąść w eleganckiej kawiarni z widokiem na pięknie iluminowane, odrestaurowane kamienice, lub zaraz za rogiem wypić piwko w klimatycznej knajpie usytuowanej na drewnianych podestach tuż nad rozkopaną od lat jezdnią i przenieść się w świat zrujnowanych, opuszczonych bloków zamieszkanych nielegalnie przez Romów.
Wróćmy jednak do zwiedzania. Można powiedzieć, że Ceausescu nie robił sobie żadnych ograniczeń w zabudowie Bukaresztu. I tak powstał Pałac Parlamentu, będący druga co do wielkości budowlą na świecie (Pentagon jest pierwszy). Budowało go 70 tys. robotników i podobno do budowy używano wyłącznie rumuńskich surowców. Pałac liczy aż 1100 komnat, pewnie dlatego wnętrza nie zostały jeszcze ukończone. Wiem, że nie powinnam tego pisać, ale pierwsze skojarzenie było takie, że z zewnątrz wygląda jak... żaba ;(. Ojej już Sąsiad mi mówił, że się na sztuce nie znam... (jego rzeźba też mi się nie podoba, ale ona nie podoba się nikomu...) 90m pod pałacem jest schron przeciwatomowy. Najważniejsze punkty miasta łączy tajna 10km linia metra, która nie do końca się przydała - kiedy musiał uciekać, nie skorzystał z metra tylko z helikoptera. W 2007 w Bukareszcie mieszkało prawie 2 miliony ludzi, czyli 1/10 mieszkańców Rumunii. W 1977 roku duża część miasta została zniszczona przez trzęsienie ziemi - 7,4 w skali Richtera. Podobno drobne trzęsienia są tam na porządku dziennym i zapobiegliwi Rumunii wyznaczyli budynki, które na pewno ulegną zniszczeniu podczas kolejnego dużego wstrząsu. Nikomu to jednak nie szkodzi i po dziś dzień w tych budynkach mieszkają ludzie, a jak ktoś lubi dreszczyk emocji może tam nawet wynająć mieszkanie. Bardzo ciekawa i zaskakująca jest stolica Rumunii - zupełnie inna niż pozostała część kraju - i co zaciekawi sknerusów - taksówki są niezwykle tanie - ok. 1,4zł za km.
Anna Bucholc prosi o komentarze:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz