PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



11 sierpnia 2009

BUŁGARIA

Postanowiliśmy wypróbować sprawność motorów nad morzem i prosto z Bukaresztu pojechaliśmy do Bułgarii. Z braku czasu motorki pojechały na przyczepie ;). Pierwszy zgrzyt pojawił się już na granicy kiedy usiłowano nam wcisnąć winietę oraz wlepić mandat za jej brak, ale koleżanka świetnie mówi po rumuńsku i dała Panu do zrozumienia, że wiemy gdzie nas winiety obowiązują, a gdzie nie. Co z resztą nie było do końca prawdą, bo wiedzieliśmy, że nie obowiązują w Rumunii, ale w Bułgarii tak. Kolejny zgrzyt był na stacji benzynowej, bo Pani chciała nam sprzedać winietę po nieco zawyżonej cenie. Po tych dwóch incydentach spokojnie zajechaliśmy do Balchik - czyli im dalej od granicy tym lepiej. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy eleganckie pokoje z widokiem na morze i miejscem na nasz wehikuł i poszliśmy na elegancką kolację 'do miasta'. Dania były wykwintne, a wódka zimna ;). Następnego dnia wyruszyliśmy w trasę - motory hulają bez zarzutu w każdych warunkach. Pojechaliśmy wybrzeżem, widoki piękne, pogoda fantastyczna, kąpiel w morzu zaliczona ;). Zwiedziliśmy przylądek Kaliakra - naturalny rezerwat z ruinami ogromnej twierdzy (ruiny to właściwa nazwa - dodam, że całkowicie oszpecone słupami elektrycznymi) i udało nam się zobaczyć delfiny.
Od bukareszt

Co prawda ze sporej odległości i wysokości, ale było ich kilka i widzieliśmy je całkiem wyraźnie - w każdym razie nie ma pomyłki i nie były to tylko plamy na wodzie ;). W drodze powrotnej zlało nas okrutnie - nie mieliśmy wiatrówek, bo przecież miało być gorąco - ale trudne chwile osłodziła nam przemiła Pani z obsługi stacji benzynowej i kiedy zrozumiała, że nie mamy bułgarskich pieniążków poczęstowała zmokłe kurki darmową kawą i gorącą czekoladą. Przemili Ci Bułgarzy, ale nie wszyscy. Kiedy późnym wieczorem dotarliśmy na miejsce próbowaliśmy zjeść kolację w Steak Housie, po pół godzinie oczekiwania i wybierania z menu okazało się, że nie możemy zapłacić kartą, ani inną walutą, więc zdecydowaliśmy się poszukać innego miejsca. Wściekli, przemoczeni i głodni próbowaliśmy kupić coś w sklepie i znów porażka. Pojechaliśmy dalej i po jakiś 15km zawróciliśmy, bo w knajpie została moja kurtka. Doszliśmy do wniosku, że musimy zjeść jednak tam i że w związku z tym dziewczyny wysiądą i zamówią, a Panowie pojadą po kasę do miasta. I tak się stało z tym, że przed nami zamówienie złożyła 14 osobowa grupa i czekaliśmy 2 godziny na posiłek, a chłopcy, na odcinku 3 km zostali dwa razy zatrzymani przez policję do kontroli - na szczęście bez mandatu. Następnego dnia podczas podróży do Polski pech wciąż nas prześladował. Zdecydowaliśmy się pojechać przez góry, żeby było ładnie i trafiliśmy na takie drogi, że nam urwało kabel od świateł przyczepy. Przez 1,5 godziny trwały próby naprawy, aż w końcu trafiliśmy do elektryka - magika, gdzieś na głębokiej wsi, zawiezieni tam przez bardzo sprytnego i mądrego rumuńskiego chłopca ze stacji wulkanizacyjnej. Elektryk wziął 50zł za naprawę - w tym wliczona nowa końcówka - chłopak dostał 10zł., a po negocjacjach z Bartkiem podwoił tę stawkę ;). Należało mu się, bo zdołał negocjować bez znajomości języka, a nawet sam próbował początkowo naprawić te światła. Pojechaliśmy dalej nie odpuszczając trasy przez góry i było warto - bo widoki przepiękne i ciorba w cabanie pyszna, ale po 30km wspinaczce po niewiarygodnych serpentynach przyszło nam zawracać - cud, że się Bartkowi udało tym 8m składem - bo skończyła się droga :). Po przejechaniu 12 godzin i 600km padliśmy w jakimś przydrożnym penzionie. Kolejny dzień był piękny i jechało się szybko, aż do incydentu ze stacją benzynową. Gdzieś w miejscowości, której nazwy nie pamiętam, odebrałam telefon od Teściowej i usłyszałam :'Bartek zostawił portfel i dokumenty na stacji benzynowej w Nowym Sączu'. I tak oto kolejny raz zawróciliśmy. To już chyba tradycja, że gubimy dokumenty na dwa dni przed wyjazdem do Gruzji - w zeszłym roku też tak było. Podróż do Rumunii - Bułgarii i z powrotem zajęła nam 5 dni - pokonaliśmy prawie 4.000km w tym 200km na motorach. A jutro wyjeżdżamy do Gruzji ;) Hurra, Hurra, Hurra!
Od RUMUNIA

p.s. żeby nie było, że się tak dobrze powodzi i wszystko elegancko udaje - mieliśmy dzisiaj podpisywać umowę o rozpoczęcie budowy i... ekipa wystawiła nas do wiatru. Teraz kasa na koncie jest - odsetki spłacamy, a budowy nie ma i nie wiadomo czy będzie ;( Ech takie dziwne to życie - nigdy nie wiadomo czego się spodziewać, a my to już wyjątkowego pecha mamy z tą działką...

Anna Bucholc prosi o komentarze:

Brak komentarzy: