PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



08 lipca 2009

Z DZIECIAKAMI NA SZLAKU

DZIEŃ PIERWSZY

Dzieciaki - Ola i Marek przyjechali z Dziadkiem w piątek 03 lipca. Niestety my byliśmy w pracy, więc do popołudnia zwiedzali Kraków. Marek mówi, że Wawel obkrążyli raz i weszli do środka - na rynek Wawelu :) i potem udali się na lody. Po lodach poszli na Sukiennice, a potem razem zjedliśmy obiad i wieczorem graliśmy w UNO - ograliśmy Dziadka! Wyekspediowaliśmy Dziadka na pociąg i zaczęła się przygoda!
Zobacz inne fotki pieniny

PIENINY

Rozbiliśmy namioty w Sromowcach Niżnych (nazwa podobno pochodzi od wypasu owiec - tak mówią Flisacy - że jednemu góralowi ciągle ktoś kradł owce z wypasu, aż się w końcu zdenerwował i mówi: 'Srom te owce' i stąd nazwa Srom - owce ;)).
Od pieniny

ZWIEDZANIE ZAMKU W NIEDZICY
Zamek powstał w XIIw. dla ochrony szlaku handlowego. Jest bardzo dobrze zachowany i wiąże sie z nim całe mnóstwo legend. Podobno więziony w nim był Janosik! Jak głosi legenda tak tęsknił za Maryną, że wyrwał łańcuch, wybił dębowe drzwi i uciekł z zamku przez okienko w kaplicy. Po łańcuchu została dziura i jak się wsadzi do niej palec i pokręci to może się spełnić każde życzenie. Problem w tym, że nie odkryto którym palcem i w którą stronę trzeba kręcić. Nikt z nas nie odważył się włożyć palucha, ale Marek do dziś zamęcza nas kolejnymi wersjami który to będzie palec, w którą stronę i dlaczego! W lochach zamku oprócz Janosika przetrzymywano chłopów pańszczyźnianych. Podobno jak się chłop do odrobienia pańszczyzny nie stawił to go zamykano, jak przysłał w zastępstwie żonę to musiała pracować dwa razy dłużej, a jak dziecko to cztery razy. Studnia na zamku w Niedzicy według pamięci Oli ma ok.60m głębokości i dzięki niej można sprawdzić wierność małżonka. Musi krzyknąć imię ukochanej do studni i jak się nie obudzi łysy to znaczy, że nie zdradza ;). Bartek krzyczał i włosy ma, ale podobno w okolicy jest źródełko, po którym włosy odrastają, więc nie ma 100% gwarancji. Zamek nam się podobał, ale największą atrakcją było pływanie kajakami po zalewie Czorsztyńskim.
Od pieniny

ZALEW CZORSZTYŃSKI
Budowa zapory wzbudzała protesty ekologów i mieszkańców wioski Czorsztyn, ale zdążyła się sprawdzić zaledwie po jednym dniu od otwarcia. Zbiornik miał się zapełniać latami, ale w 1997r. przyszła ogromna powódź i zapełnił się w ciągu trzech dni ratując mieszkańców całej doliny Dunajca, aż po ujście Wisły. Teraz turyści mają podwójną atrakcję: wspaniałe jezioro i kąpiel nad zalanymi domostwami wsi Czorsztyn. Zalew ma 1,7km szerokości i 12,5km długości. My przepłynęliśmy z Niedzicy do Czorsztyna żeby z bliska przyjrzeć się ruinom Zamku Czorsztyn. Ale była zabawa - mieliśmy dwa kajaki - dzieciaki pierwszy raz kąpały sie w kapokach i tak się skończyło, że za pierwszym razem Olka mało nie wyskoczyła z kapoka, a Marek tak się zanurzył, że aż wody się napił. Potem uczyli się wiosłować i to dopiero była jazda. Dobrze, że mieliśmy linę, bo płynęli zygzakiem. Ola już się nauczyła, a Marek... no musi jeszcze poćwiczyć. Marek miałczy, że już nie musi się uczyć, bo on ma taka chorobę, że mu się lewa myli z prawą - Ola nie protestuje, że już umie... Wieczorem zrobiliśmy grilla i oglądaliśmy film na laptopie. Ola musiała bronić Marka przed robalami, które odkrył na kempingu :). Podobno w domu takich nie ma - no nie wiem... W każdym razie dzielnie sobie poradzili z wielonogami, ale spać poszli o 1 w nocy, wstali o 4 rano, bo im zeszło powietrze z materaca. Spacerowali nad rzeczką i po lesie. Przed 6 na szczęście się obudziłam i zagoniliśmy ich do spania zamieniając się na namioty...
Od pieniny

SZCZYT SZCZYTÓW CZYLI MOGIELICA 1171m n.p.m.
Dzieciaki po raz pierwszy wybrały się w góry i to od razu, żeby zdobyć najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Spotkaliśmy się w Jurkowie z Alą, Piotrem i ich znajomymi i wyruszyliśmy zielonym szlakiem. Na początku było super, ale pierwsze podejście okazało się baaaardzo męczące - na szczęście wzdłuż szlaku rosły borówki, bo inaczej byłoby bardzo ciężko. Jak się zapytałam czy się wycieczka podobała Ola zamuczała: noooo, a Marek dodał: 'najfajniejsze były jagody'. No tak, najważniejsze, że szczyt zdobyto. A Ola całą drogę marudziła, że ma lęk wysokości, po czym na szczycie zdobyła wieżę na którą wszyscy baliśmy się wyjść. Marek wyszedł tylko na drugie piętro z pięciu, bo co prawda nie ma lęku wysokości, ale ma lęk 'szerokości', a przestrzeń zaczynała się nad lasem, czyli właśnie na drugim piętrze ;). W dół wcale nie szło się lepiej, bo nóżki już bolały i jak w Shreku cały czas osiołki pytały: 'daleko jeszcze?!' Na szczęście borówki podtrzymywały funkcje życiowe i szczęśliwie dotarliśmy do celu i już o 17 dzieci smacznie spały w samochodzie. nie mogłam się powstrzymać i wysłałam zdjęcie 'aniołków' do rodziców. Otrzymałam odpowiedzi: od Agi: 'O tej godzinie ich uśpiliście?!!' i od Sławki: 'To nie nasze. Jakieś podmienione'. I tak zakończył się kolejny dzień, a w nocy znowu padało.
Od pieniny

ROWERY I Červený Kláštor

W Szczawnicy wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy na Słowację, aż do Czerwonego Klasztoru. Klasztor powstał w 1320r. i nazwę zawdzięcza czerwonej dachówce, którą jest pokryty. Podobno w klasztorze mieszkał latający mnich brat Cyprian - nie wiemy - nie widzieliśmy, dla nas zasłynął z pysznych zapiekanek i słowackich lodów. Dzieciaki bez szemrania przejechały 24 km - mówią, że było trochę męcząco, ale ścieżka ładna - nad brzegiem Dunajca. Po południu poszliśmy na kajaki, ale nie pływaliśmy za długo, bo zanosiło się na burzę. W nagrodę poszliśmy na pizzę do podzamkowej karczmy. A wieczorem było ognisko i kiełbaski - całe szczęście, że zdążyliśmy zjeść i uciec do namiotów, bo burza w końcu przyszła i lało przez całą noc.
Od pieniny

SPŁYW DUNAJCEM, TRZY KORONY I ZŁOTE MEDALE
Rano wybraliśmy się na spływ przełomem Dunajca. To chyba największa atrakcja turystyczna Pienin. Popłynęliśmy do Krościenka (na lody;)). Trasa spływu ma ok.24km, a różnica poziomów wynosi 36m. Spływ trwa w zależności od poziomu Dunajca od 2 do 3 godzin. Dla nas to była super atrakcja, bo wcześniej widzieliśmy część trasy z rowerów i z drogi, którą jeździliśmy codziennie. No i przepływaliśmy niedaleko naszego kempingu. Tratwa składa się z 4 wąskich, drewnianych łódek i zabiera do 12 pasażerów. Siedzieliśmy w trzech rzędach - pierwszy musiał wybierać wodę z łódki, drugi pięknie śpiewać, a nasz trzeci w razie zatrzymania na mieliźnie - pchać łódkę. Flisacy opowiadali nam historie jak to z Trzech Koron spadł przewodnik i turyści musieli sami zejść na dół i.... kupić następny. Płynęło się fantastycznie, piękne krajobrazy, ptaki, słonko, strome skały i wielkie góry. Nawet fale były i zalało Marka. Flisak zadawał nam zagadki, ale nie wszystkie udało nam się rozwiązać. Z Krościenka po obiedzie wyruszyliśmy zdobyć najbardziej znany szczyt Pienin - Trzy Korony 982m n.p.m. Ola z Markiem robili wszystko żeby nie iść, ale w końcu się zmusili i choć pod górę wszystkim nam było ciężko - widok ze szczytu wynagrodził wszystkie trudy. Było fantastycznie, pogoda dopisała, a ponieważ wyszliśmy późno nie było tłoku i na szczycie byliśmy sami. Marek trochę się bał, ale był twardzielem i nawet uśmiechał się do zdjęć, a Olka pozbyła się wszystkich lęków i w nagrodę za zdobycie szczytu dostali złote medale! Najśmieszniejsze było schodzenie w dół - błoto przez cały czas. Poszliśmy trudniejszym szlakiem szczytowym, żeby zrobić pętle do samochodu. Czyli przeszliśmy górami tą samą drogę, którą przepłynęliśmy wcześniej łodzią. Ubabraliśmy się w błocku po pachy i każdy zaliczył przynajmniej jedną wywrotkę, ale było śmiechu. Do samochodu wsiadaliśmy bez spodni i z butami w ręku ;). Potem musieliśmy szybko składać obóz, żeby zdążyć przed burzą i zanim zaczęło padać jeszcze zaliczyliśmy ostatnią kąpiel w zalewie. Było pięknie - dwa zamki i zachód słońca...
Od pieniny

PODSUMOWANIE
Z 32 najwyższych szczytów Polski Dzieciaki zdobyły już 2 i to w ciągu trzech dni!
'To są najfajniejsze wakacje - męczymy się przez zabawę'. A najważniejsze, że codziennie jedliśmy najlepsze lody na świecie - te z Krościenka od Pana z okienka na rynku. A w drodze powrotnej do domu Marek nagle krzyknął: 'O Jezu! Ja teraz myślę ile mam surowców!' No i wyszło na to, że człowiek się uczy całe życie. Dzieciaki jeszcze naucza nas jak się robi biznes. Oboje grają w gry strategiczne on-line i w samochodzie już im się przypomniało, że trzeba nadrobić stracony czas. Natychmiast po wejściu do domu został odpalony internet i chyba najlepiej dla nas wapniaków przytoczę fragment rozmowy:
Ola: 'Patrz jak mnie Mama wyprowadziła! Będę miała nowego kreta!'
Marek: 'Ale będzie kasy!'
Ola: 'Kurde nie mam brokułów i ziemniaków'; 'Ja nie wiem co moja Mama tu robiła...'
Marek: 'Olu, pomyśl jak ja będę miał. Ile będę miał kasy jak mi przychodzą tylko tacy klienci, którzy mi płacą powyżej stówy...'
No i co ktoś rozumie o co chodzi? Ubaw po pachy dla ułatwienia podpowiem, że dzieci kręcą interesy w tysiącach krasnotalarów. Jedna działka 90.000... no nie byle jaki biznesik nie? A ubaw po pachy...

Anna Bucholc prosi o komentarze:

1 komentarz:

J.K. pisze...

Ale mieliście tempo! W jedzeniu lodów też:))))
A przede wszystkim szczęście ,że nie lało po Was.....