Gdyby mi ktoś w niedzielę powiedział, że przez trzy dni będę chodzić w tym samym ubraniu po powrocie z kajaków i w dodatku w trzech różnych miastach to bym mu nie uwierzyła ;). Prosto z kajaków pojechaliśmy po odbiór zamówionej przyczepy do Lublina... Wszystko mieliśmy przemoczone, ale nie było się czym martwic, bo to przecież miała być formalność. Odbieramy, wracamy do Krakowa, przebieramy się, jemy obiad i po południu podpisanie umowy kredytowej... Wszystko pięknie zaplanowane. Ale w życiu nic nie jest proste. Na miejscu w poniedziałek okazało się, że przyczepa nie stoi w Lublinie tylko w Rykach - to jest jakieś 60km od Lublina w stronę Warszawy. To nic - tak czy owak zdążylibyśmy, gdyby nie to, że w Rykach o nas nie słyszeli i nic nie było zamówione!! Niestety tak czasami wygląda dogadywanie się za pośrednictwem Allegro. Można było kupić inną przyczepę, ale na następny dzień, a to i tak ekspresem. Zastanawialiśmy się co zrobić i wtedy zadzwonił Artur z zapytaniem kiedy będziemy w Warszawie, bo można już oglądać pomieszczenia. Był nieco zdziwiony, jak mu powiedziałam, że za godzinę ;). Tym sposobem będąc już drugi dzień w niezbyt czystym ubraniu i gumowych klapkach dokonaliśmy inspekcji pomieszczeń i przy okazji załatwiliśmy rejestrację przyczepy i homologację haka. Kolejny dzień miał być bez niespodzianek, ale z Warszawy przez Ryki nie jedzie się szybko. Tak więc nie tylko udało nam się zaspać, ale Pan od ubezpieczeń był opieszały, na drodze było tłoczno i Bartek przerysował auto ;). Zadzwoniliśmy do Banku żeby kolejny raz przełożyć podpisanie umowy. Jechaliśmy i jechaliśmy, ale przed Krakowem zrobiło się luźniej w mieście nie było korków, więc postanowiliśmy załatwić jeszcze ten kredyt. Udało się - choć w banku patrzyli dziwnie, bo może my już zaczęliśmy dziwnie pachnieć po trzech dniach ;)). Kredyt podpisany, ale na tym nie koniec. Po pierwsze przyczepa nie zmieściła się do garażu, ani u nas, ani u Grześka. W dodatku złapała gumę. A na domiar złego przyszedł czas na odbiór dowodu rejestracyjnego w Szczecinie i wpis do księgi wieczystej w Warszawie. Musieliśmy poprosić trzy osoby w dwóch różnych miastach do pomocy - dzięki wielkie za tak dobrych przyjaciół! Tym sposobem poszły dwie przesyłki konduktorskie jedna do odbioru w Warszawie o północy, a druga o 6:30 w Szczecinie. Konduktor nie miał drobnych i kosztowało nas to podwójnie ;). Dzisiaj papiery już wróciły i wszystko wróciło do normalności. Szkoda tylko, że spaliśmy tylko trzy godziny, ale wszyscy nam mówią, że budowa to straszna rzecz. Faktycznie czas się bać - jeszcze sie nie zaczęła,a my juz mamy urwanie głowy...
Anna Bucholc prosi o komentarze:
PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM
Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.
29 lipca 2009
25 lipca 2009
Solina w deszczu
Została nam ostatnia odnoga ale dzisiaj leje tak ze chyba sie nie wynurzymy z namiotu. Pozostała część ekipy zrezygnowała z wycieczki. Mam nadzieje ze jutro sie poprawi wciąż jeszcze mamy szansę zrealizować plan...
Pokaż Solina kajakiem na większej mapie
Plan został zrealizowany - Solina opłynięta, ale zlało nas tak przeraźliwie, że faktycznie sucha nitka na nas nie została ;). Poprzedniego dnia popłynęliśmy do Chrewtu, na obiad i 'zaliczyć' odnogę Chrewciańską. A powrót to pasmo niekończącego się wiatru w twarz, wielkich - jak na jezioro fal, siekącego deszczu i najpiękniejszych solińskich zatoczek. Na koniec nam trochę odpuściło - przez 30 minut w sam raz na pakowanie mieliśmy pełnię słońca, a potem znów tylko deszcz... Zrobiliśmy prawie 90km, z czego większość jednak przy ładnej pogodzie.
Zobacz inne fotki kajaki na solinie |
23 lipca 2009
22 lipca 2009
17 lipca 2009
MAMY GO!
Wygląda na to, że czasem warto ponarzekać. Dziś 17 lipca 2009 o godzinie 14 otrzymaliśmy decyzję kredytową! Niestety nie jest, aż tak pięknie, bo chociaż oferta w sensie wysokości kredytu jest lepsza, to jednak jest to Bank z raczej średnią opinią (w kierunku do złej), no ale zawsze to coś. Poza tym nasze motto życiowe brzmi przecież "kto nie ryzykuje - ten nie je!" WIĘC WITAJ BUDOWO!! :)
Teraz mogę odetchnąć z ulgą i zaraz zacznę uzupełniać zaległości na blogu... a jest tego sporo!
Teraz mogę odetchnąć z ulgą i zaraz zacznę uzupełniać zaległości na blogu... a jest tego sporo!
16 lipca 2009
KREDYT JAK W BANKU
Właśnie wróciliśmy do Krakowa. Skończyły się urlopy i obowiązkowe szkolenie w Warszawie.
Szkolenie okazało się bardzo owocne i mam wrażenie, że wszyscy byli bardzo zadowoleni (i zmęczeni), a hotel no cóż wystarczy powiedzieć, że na pewno robi wrażenie - z resztą bez marudzenia nadaje się na konferencje i na... wesela. Dziewczyny popływały na gratisowych łabędziach i było śmiesznie, a wieczorem pożarły nas komary. Powrót do rzeczywistości był powalający. W środę po szkoleniu masę spotkań, oglądanie warszawskich lokali i javascript:void(0)wszystko w biegu i na czas, bo po południu musieliśmy być w Krakowie. I w trakcie tego wszystkiego telefon z banku. Trzeba donieść kolejne potwierdzenia.
Okazuje się, że według banku Nordea mogę przesłać do urzędu skarbowego każdy Pit za pośrednictwem poczty, ale bank uzna w takim przypadku, że taki Pit nie został złożony! Jakby tego było mało okazało się, że potwierdzenie przychodu wystawione przez urząd za rok 2008 też nie jest wystarczającym dowodem na to, że płacę podatek od wynajmu! Pani analityczka zażyczyła sobie pieczątki na druku Pit, chociaż już wcześniej była mowa o tym, że Urząd Skarbowy w Szczecinie nie pieczętuje Pit-ów, tylko daje osobną karteczkę, że Pit wpłynął. Poza tym nawet gdyby dawał to i tak nie wstecznie. Prawdę mówiąc można dostać apopleksji - załatwianie kredytu w banku Nordea trwa już prawie cztery miesiące i ciągle czegoś brakuje. W końcu sama już nie wiem, czym się ten bank zajmuje, ale raczej kredytów na budowę domu nie udzielają - zamiast tego pastwią sie nad klientem i wodzą go za nos! Załatwianie kredytu trwa obecnie dłużej niż budowa domu - to przechodzi ludzkie pojęcie. A wracając do Nordei to po zrobieniu awantury okazało się, że już nie trzeba kolejnych potwierdzeń za złożenie Pitu, teraz chcą potwierdzenie zapłaty podatku za ostatnie 4 miesiące, chociaż otrzymali potwierdzenie o niezaleganiu, wszystkie umowy najmu oraz wpłaty tych kwot od najemców na moje konto. Mam wrażenie, że ten dom nigdy nie zostanie wybudowany, albo że skończę co najmniej siwa jeśli nie w domu wariatów. Bank sprawdza też moją firmę - komplet dokumentów za dwa lata! W końcu zostałam zapytana, czy to ja biorę kredyt, czy firma? BANKU NORDEA ZDECYDOWANIE NIE POLECAM - W KRAKOWSKIM ODDZIALE ZATRUDNIAJĄ NIEKOMPETENTNYCH PRACOWNIKÓW, KTÓRZY NIE POTRAFIĄ NAWET CZYTAĆ ZE ZROZUMIENIEM TREŚCI I NIE ODRÓŻNIAJĄ POSZCZEGÓLNYCH DOKUMENTÓW.
Zobacz pozostałe fotki SZKOLENIE |
Szkolenie okazało się bardzo owocne i mam wrażenie, że wszyscy byli bardzo zadowoleni (i zmęczeni), a hotel no cóż wystarczy powiedzieć, że na pewno robi wrażenie - z resztą bez marudzenia nadaje się na konferencje i na... wesela. Dziewczyny popływały na gratisowych łabędziach i było śmiesznie, a wieczorem pożarły nas komary. Powrót do rzeczywistości był powalający. W środę po szkoleniu masę spotkań, oglądanie warszawskich lokali i javascript:void(0)wszystko w biegu i na czas, bo po południu musieliśmy być w Krakowie. I w trakcie tego wszystkiego telefon z banku. Trzeba donieść kolejne potwierdzenia.
Okazuje się, że według banku Nordea mogę przesłać do urzędu skarbowego każdy Pit za pośrednictwem poczty, ale bank uzna w takim przypadku, że taki Pit nie został złożony! Jakby tego było mało okazało się, że potwierdzenie przychodu wystawione przez urząd za rok 2008 też nie jest wystarczającym dowodem na to, że płacę podatek od wynajmu! Pani analityczka zażyczyła sobie pieczątki na druku Pit, chociaż już wcześniej była mowa o tym, że Urząd Skarbowy w Szczecinie nie pieczętuje Pit-ów, tylko daje osobną karteczkę, że Pit wpłynął. Poza tym nawet gdyby dawał to i tak nie wstecznie. Prawdę mówiąc można dostać apopleksji - załatwianie kredytu w banku Nordea trwa już prawie cztery miesiące i ciągle czegoś brakuje. W końcu sama już nie wiem, czym się ten bank zajmuje, ale raczej kredytów na budowę domu nie udzielają - zamiast tego pastwią sie nad klientem i wodzą go za nos! Załatwianie kredytu trwa obecnie dłużej niż budowa domu - to przechodzi ludzkie pojęcie. A wracając do Nordei to po zrobieniu awantury okazało się, że już nie trzeba kolejnych potwierdzeń za złożenie Pitu, teraz chcą potwierdzenie zapłaty podatku za ostatnie 4 miesiące, chociaż otrzymali potwierdzenie o niezaleganiu, wszystkie umowy najmu oraz wpłaty tych kwot od najemców na moje konto. Mam wrażenie, że ten dom nigdy nie zostanie wybudowany, albo że skończę co najmniej siwa jeśli nie w domu wariatów. Bank sprawdza też moją firmę - komplet dokumentów za dwa lata! W końcu zostałam zapytana, czy to ja biorę kredyt, czy firma? BANKU NORDEA ZDECYDOWANIE NIE POLECAM - W KRAKOWSKIM ODDZIALE ZATRUDNIAJĄ NIEKOMPETENTNYCH PRACOWNIKÓW, KTÓRZY NIE POTRAFIĄ NAWET CZYTAĆ ZE ZROZUMIENIEM TREŚCI I NIE ODRÓŻNIAJĄ POSZCZEGÓLNYCH DOKUMENTÓW.
09 lipca 2009
Z DZIECIAKAMI CIĄG DALSZY
Właśnie wróciliśmy od Ali i Piotra z wieczoru filmowego. Oglądaliśmy 'Havana - miasto utracone' piękny film gorąco polecam. Tytuł wybieraliśmy pod kątem dzieci, ale wyszło tak, że wybraliśmy dla nas. Dzieciom się podobało - piękna kubańska muzyka, kolorowe stroje, a reżim to dla nich na razie obce pojęcie, kiedyś jeszcze zrozumieją o czym był ten film.
Dzisiaj jeszcze nie śpimy, a czeka nas dno morskie (Bonarka) i kino 3D 'Pod taflą oceanu', a potem już do domu i koniec przygody...
Anna Bucholc prosi o komentarze:
Dzisiaj jeszcze nie śpimy, a czeka nas dno morskie (Bonarka) i kino 3D 'Pod taflą oceanu', a potem już do domu i koniec przygody...
Anna Bucholc prosi o komentarze:
08 lipca 2009
Z DZIECIAKAMI NA SZLAKU
DZIEŃ PIERWSZY
Dzieciaki - Ola i Marek przyjechali z Dziadkiem w piątek 03 lipca. Niestety my byliśmy w pracy, więc do popołudnia zwiedzali Kraków. Marek mówi, że Wawel obkrążyli raz i weszli do środka - na rynek Wawelu :) i potem udali się na lody. Po lodach poszli na Sukiennice, a potem razem zjedliśmy obiad i wieczorem graliśmy w UNO - ograliśmy Dziadka! Wyekspediowaliśmy Dziadka na pociąg i zaczęła się przygoda!
PIENINY
Rozbiliśmy namioty w Sromowcach Niżnych (nazwa podobno pochodzi od wypasu owiec - tak mówią Flisacy - że jednemu góralowi ciągle ktoś kradł owce z wypasu, aż się w końcu zdenerwował i mówi: 'Srom te owce' i stąd nazwa Srom - owce ;)).
ZWIEDZANIE ZAMKU W NIEDZICY
Zamek powstał w XIIw. dla ochrony szlaku handlowego. Jest bardzo dobrze zachowany i wiąże sie z nim całe mnóstwo legend. Podobno więziony w nim był Janosik! Jak głosi legenda tak tęsknił za Maryną, że wyrwał łańcuch, wybił dębowe drzwi i uciekł z zamku przez okienko w kaplicy. Po łańcuchu została dziura i jak się wsadzi do niej palec i pokręci to może się spełnić każde życzenie. Problem w tym, że nie odkryto którym palcem i w którą stronę trzeba kręcić. Nikt z nas nie odważył się włożyć palucha, ale Marek do dziś zamęcza nas kolejnymi wersjami który to będzie palec, w którą stronę i dlaczego! W lochach zamku oprócz Janosika przetrzymywano chłopów pańszczyźnianych. Podobno jak się chłop do odrobienia pańszczyzny nie stawił to go zamykano, jak przysłał w zastępstwie żonę to musiała pracować dwa razy dłużej, a jak dziecko to cztery razy. Studnia na zamku w Niedzicy według pamięci Oli ma ok.60m głębokości i dzięki niej można sprawdzić wierność małżonka. Musi krzyknąć imię ukochanej do studni i jak się nie obudzi łysy to znaczy, że nie zdradza ;). Bartek krzyczał i włosy ma, ale podobno w okolicy jest źródełko, po którym włosy odrastają, więc nie ma 100% gwarancji. Zamek nam się podobał, ale największą atrakcją było pływanie kajakami po zalewie Czorsztyńskim.
ZALEW CZORSZTYŃSKI
Budowa zapory wzbudzała protesty ekologów i mieszkańców wioski Czorsztyn, ale zdążyła się sprawdzić zaledwie po jednym dniu od otwarcia. Zbiornik miał się zapełniać latami, ale w 1997r. przyszła ogromna powódź i zapełnił się w ciągu trzech dni ratując mieszkańców całej doliny Dunajca, aż po ujście Wisły. Teraz turyści mają podwójną atrakcję: wspaniałe jezioro i kąpiel nad zalanymi domostwami wsi Czorsztyn. Zalew ma 1,7km szerokości i 12,5km długości. My przepłynęliśmy z Niedzicy do Czorsztyna żeby z bliska przyjrzeć się ruinom Zamku Czorsztyn. Ale była zabawa - mieliśmy dwa kajaki - dzieciaki pierwszy raz kąpały sie w kapokach i tak się skończyło, że za pierwszym razem Olka mało nie wyskoczyła z kapoka, a Marek tak się zanurzył, że aż wody się napił. Potem uczyli się wiosłować i to dopiero była jazda. Dobrze, że mieliśmy linę, bo płynęli zygzakiem. Ola już się nauczyła, a Marek... no musi jeszcze poćwiczyć. Marek miałczy, że już nie musi się uczyć, bo on ma taka chorobę, że mu się lewa myli z prawą - Ola nie protestuje, że już umie... Wieczorem zrobiliśmy grilla i oglądaliśmy film na laptopie. Ola musiała bronić Marka przed robalami, które odkrył na kempingu :). Podobno w domu takich nie ma - no nie wiem... W każdym razie dzielnie sobie poradzili z wielonogami, ale spać poszli o 1 w nocy, wstali o 4 rano, bo im zeszło powietrze z materaca. Spacerowali nad rzeczką i po lesie. Przed 6 na szczęście się obudziłam i zagoniliśmy ich do spania zamieniając się na namioty...
SZCZYT SZCZYTÓW CZYLI MOGIELICA 1171m n.p.m.
Dzieciaki po raz pierwszy wybrały się w góry i to od razu, żeby zdobyć najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Spotkaliśmy się w Jurkowie z Alą, Piotrem i ich znajomymi i wyruszyliśmy zielonym szlakiem. Na początku było super, ale pierwsze podejście okazało się baaaardzo męczące - na szczęście wzdłuż szlaku rosły borówki, bo inaczej byłoby bardzo ciężko. Jak się zapytałam czy się wycieczka podobała Ola zamuczała: noooo, a Marek dodał: 'najfajniejsze były jagody'. No tak, najważniejsze, że szczyt zdobyto. A Ola całą drogę marudziła, że ma lęk wysokości, po czym na szczycie zdobyła wieżę na którą wszyscy baliśmy się wyjść. Marek wyszedł tylko na drugie piętro z pięciu, bo co prawda nie ma lęku wysokości, ale ma lęk 'szerokości', a przestrzeń zaczynała się nad lasem, czyli właśnie na drugim piętrze ;). W dół wcale nie szło się lepiej, bo nóżki już bolały i jak w Shreku cały czas osiołki pytały: 'daleko jeszcze?!' Na szczęście borówki podtrzymywały funkcje życiowe i szczęśliwie dotarliśmy do celu i już o 17 dzieci smacznie spały w samochodzie. nie mogłam się powstrzymać i wysłałam zdjęcie 'aniołków' do rodziców. Otrzymałam odpowiedzi: od Agi: 'O tej godzinie ich uśpiliście?!!' i od Sławki: 'To nie nasze. Jakieś podmienione'. I tak zakończył się kolejny dzień, a w nocy znowu padało.
ROWERY I Červený Kláštor
W Szczawnicy wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy na Słowację, aż do Czerwonego Klasztoru. Klasztor powstał w 1320r. i nazwę zawdzięcza czerwonej dachówce, którą jest pokryty. Podobno w klasztorze mieszkał latający mnich brat Cyprian - nie wiemy - nie widzieliśmy, dla nas zasłynął z pysznych zapiekanek i słowackich lodów. Dzieciaki bez szemrania przejechały 24 km - mówią, że było trochę męcząco, ale ścieżka ładna - nad brzegiem Dunajca. Po południu poszliśmy na kajaki, ale nie pływaliśmy za długo, bo zanosiło się na burzę. W nagrodę poszliśmy na pizzę do podzamkowej karczmy. A wieczorem było ognisko i kiełbaski - całe szczęście, że zdążyliśmy zjeść i uciec do namiotów, bo burza w końcu przyszła i lało przez całą noc.
SPŁYW DUNAJCEM, TRZY KORONY I ZŁOTE MEDALE
Rano wybraliśmy się na spływ przełomem Dunajca. To chyba największa atrakcja turystyczna Pienin. Popłynęliśmy do Krościenka (na lody;)). Trasa spływu ma ok.24km, a różnica poziomów wynosi 36m. Spływ trwa w zależności od poziomu Dunajca od 2 do 3 godzin. Dla nas to była super atrakcja, bo wcześniej widzieliśmy część trasy z rowerów i z drogi, którą jeździliśmy codziennie. No i przepływaliśmy niedaleko naszego kempingu. Tratwa składa się z 4 wąskich, drewnianych łódek i zabiera do 12 pasażerów. Siedzieliśmy w trzech rzędach - pierwszy musiał wybierać wodę z łódki, drugi pięknie śpiewać, a nasz trzeci w razie zatrzymania na mieliźnie - pchać łódkę. Flisacy opowiadali nam historie jak to z Trzech Koron spadł przewodnik i turyści musieli sami zejść na dół i.... kupić następny. Płynęło się fantastycznie, piękne krajobrazy, ptaki, słonko, strome skały i wielkie góry. Nawet fale były i zalało Marka. Flisak zadawał nam zagadki, ale nie wszystkie udało nam się rozwiązać. Z Krościenka po obiedzie wyruszyliśmy zdobyć najbardziej znany szczyt Pienin - Trzy Korony 982m n.p.m. Ola z Markiem robili wszystko żeby nie iść, ale w końcu się zmusili i choć pod górę wszystkim nam było ciężko - widok ze szczytu wynagrodził wszystkie trudy. Było fantastycznie, pogoda dopisała, a ponieważ wyszliśmy późno nie było tłoku i na szczycie byliśmy sami. Marek trochę się bał, ale był twardzielem i nawet uśmiechał się do zdjęć, a Olka pozbyła się wszystkich lęków i w nagrodę za zdobycie szczytu dostali złote medale! Najśmieszniejsze było schodzenie w dół - błoto przez cały czas. Poszliśmy trudniejszym szlakiem szczytowym, żeby zrobić pętle do samochodu. Czyli przeszliśmy górami tą samą drogę, którą przepłynęliśmy wcześniej łodzią. Ubabraliśmy się w błocku po pachy i każdy zaliczył przynajmniej jedną wywrotkę, ale było śmiechu. Do samochodu wsiadaliśmy bez spodni i z butami w ręku ;). Potem musieliśmy szybko składać obóz, żeby zdążyć przed burzą i zanim zaczęło padać jeszcze zaliczyliśmy ostatnią kąpiel w zalewie. Było pięknie - dwa zamki i zachód słońca...
PODSUMOWANIE
Z 32 najwyższych szczytów Polski Dzieciaki zdobyły już 2 i to w ciągu trzech dni!
'To są najfajniejsze wakacje - męczymy się przez zabawę'. A najważniejsze, że codziennie jedliśmy najlepsze lody na świecie - te z Krościenka od Pana z okienka na rynku. A w drodze powrotnej do domu Marek nagle krzyknął: 'O Jezu! Ja teraz myślę ile mam surowców!' No i wyszło na to, że człowiek się uczy całe życie. Dzieciaki jeszcze naucza nas jak się robi biznes. Oboje grają w gry strategiczne on-line i w samochodzie już im się przypomniało, że trzeba nadrobić stracony czas. Natychmiast po wejściu do domu został odpalony internet i chyba najlepiej dla nas wapniaków przytoczę fragment rozmowy:
Ola: 'Patrz jak mnie Mama wyprowadziła! Będę miała nowego kreta!'
Marek: 'Ale będzie kasy!'
Ola: 'Kurde nie mam brokułów i ziemniaków'; 'Ja nie wiem co moja Mama tu robiła...'
Marek: 'Olu, pomyśl jak ja będę miał. Ile będę miał kasy jak mi przychodzą tylko tacy klienci, którzy mi płacą powyżej stówy...'
No i co ktoś rozumie o co chodzi? Ubaw po pachy dla ułatwienia podpowiem, że dzieci kręcą interesy w tysiącach krasnotalarów. Jedna działka 90.000... no nie byle jaki biznesik nie? A ubaw po pachy...
Anna Bucholc prosi o komentarze:
Dzieciaki - Ola i Marek przyjechali z Dziadkiem w piątek 03 lipca. Niestety my byliśmy w pracy, więc do popołudnia zwiedzali Kraków. Marek mówi, że Wawel obkrążyli raz i weszli do środka - na rynek Wawelu :) i potem udali się na lody. Po lodach poszli na Sukiennice, a potem razem zjedliśmy obiad i wieczorem graliśmy w UNO - ograliśmy Dziadka! Wyekspediowaliśmy Dziadka na pociąg i zaczęła się przygoda!
Zobacz inne fotki pieniny |
PIENINY
Rozbiliśmy namioty w Sromowcach Niżnych (nazwa podobno pochodzi od wypasu owiec - tak mówią Flisacy - że jednemu góralowi ciągle ktoś kradł owce z wypasu, aż się w końcu zdenerwował i mówi: 'Srom te owce' i stąd nazwa Srom - owce ;)).
Od pieniny |
ZWIEDZANIE ZAMKU W NIEDZICY
Zamek powstał w XIIw. dla ochrony szlaku handlowego. Jest bardzo dobrze zachowany i wiąże sie z nim całe mnóstwo legend. Podobno więziony w nim był Janosik! Jak głosi legenda tak tęsknił za Maryną, że wyrwał łańcuch, wybił dębowe drzwi i uciekł z zamku przez okienko w kaplicy. Po łańcuchu została dziura i jak się wsadzi do niej palec i pokręci to może się spełnić każde życzenie. Problem w tym, że nie odkryto którym palcem i w którą stronę trzeba kręcić. Nikt z nas nie odważył się włożyć palucha, ale Marek do dziś zamęcza nas kolejnymi wersjami który to będzie palec, w którą stronę i dlaczego! W lochach zamku oprócz Janosika przetrzymywano chłopów pańszczyźnianych. Podobno jak się chłop do odrobienia pańszczyzny nie stawił to go zamykano, jak przysłał w zastępstwie żonę to musiała pracować dwa razy dłużej, a jak dziecko to cztery razy. Studnia na zamku w Niedzicy według pamięci Oli ma ok.60m głębokości i dzięki niej można sprawdzić wierność małżonka. Musi krzyknąć imię ukochanej do studni i jak się nie obudzi łysy to znaczy, że nie zdradza ;). Bartek krzyczał i włosy ma, ale podobno w okolicy jest źródełko, po którym włosy odrastają, więc nie ma 100% gwarancji. Zamek nam się podobał, ale największą atrakcją było pływanie kajakami po zalewie Czorsztyńskim.
Od pieniny |
ZALEW CZORSZTYŃSKI
Budowa zapory wzbudzała protesty ekologów i mieszkańców wioski Czorsztyn, ale zdążyła się sprawdzić zaledwie po jednym dniu od otwarcia. Zbiornik miał się zapełniać latami, ale w 1997r. przyszła ogromna powódź i zapełnił się w ciągu trzech dni ratując mieszkańców całej doliny Dunajca, aż po ujście Wisły. Teraz turyści mają podwójną atrakcję: wspaniałe jezioro i kąpiel nad zalanymi domostwami wsi Czorsztyn. Zalew ma 1,7km szerokości i 12,5km długości. My przepłynęliśmy z Niedzicy do Czorsztyna żeby z bliska przyjrzeć się ruinom Zamku Czorsztyn. Ale była zabawa - mieliśmy dwa kajaki - dzieciaki pierwszy raz kąpały sie w kapokach i tak się skończyło, że za pierwszym razem Olka mało nie wyskoczyła z kapoka, a Marek tak się zanurzył, że aż wody się napił. Potem uczyli się wiosłować i to dopiero była jazda. Dobrze, że mieliśmy linę, bo płynęli zygzakiem. Ola już się nauczyła, a Marek... no musi jeszcze poćwiczyć. Marek miałczy, że już nie musi się uczyć, bo on ma taka chorobę, że mu się lewa myli z prawą - Ola nie protestuje, że już umie... Wieczorem zrobiliśmy grilla i oglądaliśmy film na laptopie. Ola musiała bronić Marka przed robalami, które odkrył na kempingu :). Podobno w domu takich nie ma - no nie wiem... W każdym razie dzielnie sobie poradzili z wielonogami, ale spać poszli o 1 w nocy, wstali o 4 rano, bo im zeszło powietrze z materaca. Spacerowali nad rzeczką i po lesie. Przed 6 na szczęście się obudziłam i zagoniliśmy ich do spania zamieniając się na namioty...
Od pieniny |
SZCZYT SZCZYTÓW CZYLI MOGIELICA 1171m n.p.m.
Dzieciaki po raz pierwszy wybrały się w góry i to od razu, żeby zdobyć najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Spotkaliśmy się w Jurkowie z Alą, Piotrem i ich znajomymi i wyruszyliśmy zielonym szlakiem. Na początku było super, ale pierwsze podejście okazało się baaaardzo męczące - na szczęście wzdłuż szlaku rosły borówki, bo inaczej byłoby bardzo ciężko. Jak się zapytałam czy się wycieczka podobała Ola zamuczała: noooo, a Marek dodał: 'najfajniejsze były jagody'. No tak, najważniejsze, że szczyt zdobyto. A Ola całą drogę marudziła, że ma lęk wysokości, po czym na szczycie zdobyła wieżę na którą wszyscy baliśmy się wyjść. Marek wyszedł tylko na drugie piętro z pięciu, bo co prawda nie ma lęku wysokości, ale ma lęk 'szerokości', a przestrzeń zaczynała się nad lasem, czyli właśnie na drugim piętrze ;). W dół wcale nie szło się lepiej, bo nóżki już bolały i jak w Shreku cały czas osiołki pytały: 'daleko jeszcze?!' Na szczęście borówki podtrzymywały funkcje życiowe i szczęśliwie dotarliśmy do celu i już o 17 dzieci smacznie spały w samochodzie. nie mogłam się powstrzymać i wysłałam zdjęcie 'aniołków' do rodziców. Otrzymałam odpowiedzi: od Agi: 'O tej godzinie ich uśpiliście?!!' i od Sławki: 'To nie nasze. Jakieś podmienione'. I tak zakończył się kolejny dzień, a w nocy znowu padało.
Od pieniny |
ROWERY I Červený Kláštor
W Szczawnicy wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy na Słowację, aż do Czerwonego Klasztoru. Klasztor powstał w 1320r. i nazwę zawdzięcza czerwonej dachówce, którą jest pokryty. Podobno w klasztorze mieszkał latający mnich brat Cyprian - nie wiemy - nie widzieliśmy, dla nas zasłynął z pysznych zapiekanek i słowackich lodów. Dzieciaki bez szemrania przejechały 24 km - mówią, że było trochę męcząco, ale ścieżka ładna - nad brzegiem Dunajca. Po południu poszliśmy na kajaki, ale nie pływaliśmy za długo, bo zanosiło się na burzę. W nagrodę poszliśmy na pizzę do podzamkowej karczmy. A wieczorem było ognisko i kiełbaski - całe szczęście, że zdążyliśmy zjeść i uciec do namiotów, bo burza w końcu przyszła i lało przez całą noc.
Od pieniny |
SPŁYW DUNAJCEM, TRZY KORONY I ZŁOTE MEDALE
Rano wybraliśmy się na spływ przełomem Dunajca. To chyba największa atrakcja turystyczna Pienin. Popłynęliśmy do Krościenka (na lody;)). Trasa spływu ma ok.24km, a różnica poziomów wynosi 36m. Spływ trwa w zależności od poziomu Dunajca od 2 do 3 godzin. Dla nas to była super atrakcja, bo wcześniej widzieliśmy część trasy z rowerów i z drogi, którą jeździliśmy codziennie. No i przepływaliśmy niedaleko naszego kempingu. Tratwa składa się z 4 wąskich, drewnianych łódek i zabiera do 12 pasażerów. Siedzieliśmy w trzech rzędach - pierwszy musiał wybierać wodę z łódki, drugi pięknie śpiewać, a nasz trzeci w razie zatrzymania na mieliźnie - pchać łódkę. Flisacy opowiadali nam historie jak to z Trzech Koron spadł przewodnik i turyści musieli sami zejść na dół i.... kupić następny. Płynęło się fantastycznie, piękne krajobrazy, ptaki, słonko, strome skały i wielkie góry. Nawet fale były i zalało Marka. Flisak zadawał nam zagadki, ale nie wszystkie udało nam się rozwiązać. Z Krościenka po obiedzie wyruszyliśmy zdobyć najbardziej znany szczyt Pienin - Trzy Korony 982m n.p.m. Ola z Markiem robili wszystko żeby nie iść, ale w końcu się zmusili i choć pod górę wszystkim nam było ciężko - widok ze szczytu wynagrodził wszystkie trudy. Było fantastycznie, pogoda dopisała, a ponieważ wyszliśmy późno nie było tłoku i na szczycie byliśmy sami. Marek trochę się bał, ale był twardzielem i nawet uśmiechał się do zdjęć, a Olka pozbyła się wszystkich lęków i w nagrodę za zdobycie szczytu dostali złote medale! Najśmieszniejsze było schodzenie w dół - błoto przez cały czas. Poszliśmy trudniejszym szlakiem szczytowym, żeby zrobić pętle do samochodu. Czyli przeszliśmy górami tą samą drogę, którą przepłynęliśmy wcześniej łodzią. Ubabraliśmy się w błocku po pachy i każdy zaliczył przynajmniej jedną wywrotkę, ale było śmiechu. Do samochodu wsiadaliśmy bez spodni i z butami w ręku ;). Potem musieliśmy szybko składać obóz, żeby zdążyć przed burzą i zanim zaczęło padać jeszcze zaliczyliśmy ostatnią kąpiel w zalewie. Było pięknie - dwa zamki i zachód słońca...
Od pieniny |
PODSUMOWANIE
Z 32 najwyższych szczytów Polski Dzieciaki zdobyły już 2 i to w ciągu trzech dni!
'To są najfajniejsze wakacje - męczymy się przez zabawę'. A najważniejsze, że codziennie jedliśmy najlepsze lody na świecie - te z Krościenka od Pana z okienka na rynku. A w drodze powrotnej do domu Marek nagle krzyknął: 'O Jezu! Ja teraz myślę ile mam surowców!' No i wyszło na to, że człowiek się uczy całe życie. Dzieciaki jeszcze naucza nas jak się robi biznes. Oboje grają w gry strategiczne on-line i w samochodzie już im się przypomniało, że trzeba nadrobić stracony czas. Natychmiast po wejściu do domu został odpalony internet i chyba najlepiej dla nas wapniaków przytoczę fragment rozmowy:
Ola: 'Patrz jak mnie Mama wyprowadziła! Będę miała nowego kreta!'
Marek: 'Ale będzie kasy!'
Ola: 'Kurde nie mam brokułów i ziemniaków'; 'Ja nie wiem co moja Mama tu robiła...'
Marek: 'Olu, pomyśl jak ja będę miał. Ile będę miał kasy jak mi przychodzą tylko tacy klienci, którzy mi płacą powyżej stówy...'
No i co ktoś rozumie o co chodzi? Ubaw po pachy dla ułatwienia podpowiem, że dzieci kręcą interesy w tysiącach krasnotalarów. Jedna działka 90.000... no nie byle jaki biznesik nie? A ubaw po pachy...
Anna Bucholc prosi o komentarze:
Subskrybuj:
Posty (Atom)