PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



24 maja 2009

WŁADCA PIERŚCIENI, KOLIZJA I KAJAK

Koncert czy wielkie show, nie wiem jak to nazwać, ale obejrzenie II części 'Władcy Pierścieni' w plenerze przy akompaniamencie muzyki i chóru na żywo było niezwykłym przeżyciem. Kaitlyn Lusk - mezosopranistka - śpiewa tak pięknie, że aż serce się ściska. Przedsięwzięcie na wielką skalę - chór zespolony w jedną całość z 250-osobową orkiestrą i genialny dyrygent, który bezbłędnie poprowadził ponad trzy godzinny koncert. Z resztą, chociaż organizacja kompletnie zawiodła, muszę przyznać, że zobaczyć 23.000 krzeseł na Błoniach - bezcenne.
Cud Boski, że się ludzie nie pozabijali, projekcja była opóźniona prawie 3 godziny i trzymali tłum w kolejkach przed wejściem. Były tylko dwie bramki wejściowe i łącznie 8 osób sprawdzających bilety - problem z parkingiem, żadnych informacji o rozpoczęciu, wyjaśnień czy przeprosin. Poza tym błędne informacje na stronie internetowej, gdzie wyczytałam, że będzie 700 artystów, a było 300 i że projekcja będzie trwała godzinę, a film wyświetlany był w całości. Mimo wszystko jednak warto było... chociaż gdyby nie Piotrek, który pojechał do domu po swetry, kurtki i ciepłą herbatę, pewnie byśmy zamarzli - impreza skończyła się o 3 rano!

A po powrocie do auta za wycieraczką znaleźliśmy kartkę - proszę odebrać protokół pokolizyjny z komendy przy ul.Mogilskiej :) No i mamy tylni błotnik do wymiany.

W końcu dzisiaj udało się wypróbować kajak! Razem z Klaudyną połączyliśmy kajak z pontonem i spławiliśmy się Wisłą miedzy stopniami Kościuszko i Dąbie - całe 13km. Ładnie było i ciepło i grill był, tylko dość długo nam zeszło - skończyliśmy po 19.00 kiedy słonko już zachodziło. To pewnie przez to długie lansowanie się pod Wawelem ;) Faktycznie nasz dziwaczny tandem wzbudzał sensację - szczególnie 'Kaczucha' Klaudyny...
Podsumowując: Wisłą spływa się nieźle, ale nie można się kąpać - jeśli zdrowie i życie nam miłe i odcinka między mostem zwierzynieckim, a grunwaldzkim zdecydowanie nie polecam - zbyt duży ruch wodny i pieszy...
ZOBACZ INNE FOTKI Z KAJAK



Trasa rowerowa 191988 - powered by Bikemap 

Anna Bucholc prosi o komentarze:

23 maja 2009

WEEKEND LUZU, CHOROBA GAHANA I WŁADCA PIERŚCIENI

Wczoraj miałam pierwszy raz wyjechać motorem na miasto, ale oczywiście zaczęło padać i Andrzej stwierdził, że nie pojedziemy. Przy śliskiej nawierzchni nie ma co ryzykować upadku - to już wiem po ostatnim kontakcie z błotem ;). Trasę egzaminacyjną już znam i to jest faktycznie ogromne ułatwienie, chociaż trochę byłam zdziwiona, że ustalono tylko jedną trasę, ale może ktoś uznał, że motorem jeździ się trudniej niż samochodem i nie ma co wprowadzać zamieszania. W zasadzie nie jest bardzo skomplikowana, więc jak nie zdam to będzie trochę dziwnie, chociaż w zasadzie wiadomo, że zestresowani ludzie robią różne dziwne rzeczy...







Dowiedziałam się z radia, że Dave Gahan z Depeche Mode jest chory. Z tej przyczyny odwołano już dwa koncerty (w tym ten Warszawski) i rozpętało się piekło. Nie ustają spekulacje na temat choroby Dava - media i fani diagnozują go na odległość. Słyszałam już, że ma raka, marskość wątroby, grypę żołądka i wrzody. Sama nie wiem co lepsze - dobrze, że to jeszcze nie jest choroba filipińska, albo ptasia czy świńska grypa... chociaż takie podejrzenia pewnie prędzej czy później się pojawią. W każdym razie choroba Gahana bardzo mnie zasmuciła, kiedyś byłam najwierniejszą fanką DM (jeszcze w podstawówce), a dwa lata temu byliśmy na koncercie w Spodku. DM lubię bardzo i podziwiam, niewielu artystów przetrwało próbę czasu, a Depesze grają tak samo świetnie jak grali w czasach mojej młodości... ;)






Na dzisiaj mieliśmy zaplanowany spływ Popradem - kajak został przygotowany, ale znajomi odmówili z powodu pogody. Może i dobrze, bo jesteśmy strasznie zmęczeni - wczoraj naprawialiśmy motor 3 rano, biedna Ulka jest już cała wybebeszona - mam nadzieję, że jak skończymy będzie pracować jak nowa bez konieczności napraw w drodze do Gruzji. Myśleliśmy trochę o rowerach na dziś, ale nam się nie chce. Wieje strasznie i jest zimno, więc trochę posiedzimy w domu, potem pojedziemy kupić i odebrać części do motoru i chyba dzisiaj popracuję. Myślałam, że straciłam już serce do Firmy, ale ostatnio z Arturem zrobiliśmy absolutną rewolucję, całkowicie zmieniliśmy ofertę i wprowadzimy nowe usługi i na prawdę jestem bardzo zadowolona i co najdziwniejsze i najmniej normalne i niezdrowe - chce mi się pracować ;). Wyniki naszych działań będą na stronce internetowej pewnie za kilka dni, trochę czasu zajmie ich umieszczanie WWW.GLOKER.EDU.PL.

Wieczorem - przy okazji odbywającego się w Krakowie II Festiwalu Muzyki Filmowej - będziemy oglądać na błoniach Władcę Pierścieni - niestety Dwie Wierze - ja wolę Drużynę Pierścienia zarówno pod względem muzyki i/a może przede wszystkim ze względu na krajobrazy. Najwyraźniej się nie znam, bo Shore otrzymał Oscara za muzykę z Dwóch Wierz. No nieważne - w każdym razie liczę na wielkie wydarzenie. Na żywo wystąpi 700 artystów w tym ponad 250 osobowy skład orkiestry symfonicznej Sinfonietta Cracovia i projektowy chór Pro Musica Mundi pod kierownictwem Ludwiga Wickiego. Skrót filmu będzie wyświetlany w systemie high definition, na jednym z największym z ekranów dostępnych w Europie - nie podali niestety wymiarów, ale może się dowiem. Podobno projekcję ma obejrzeć 23 000 widzów - w czwartek kupiliśmy 5 z ostatnich 20 biletów ;)

21 maja 2009

PIERWSZY SZLIF

Wczoraj pierwszy raz jeździłam Yamaha - tą 250, i taka byłam zestresowana, już sama nie wiem czy wielkością motoru, czy ilością tirów i innych motocykli na placu, że po odpaleniu skręciłam w lewo, a że było mało miejsca pojechałam prosto w błoto i chciałam na nim zakręcić. I oczywiście zaliczyłam 'szlifa'. Od tamtej chwili już wiem, że na błocie i lodzie się nie skręca ;). Całe 2 godziny jazdy zaliczyłam z brudną ręką i pupą i wszyscy wiedzieli o mojej wywrotce. A najśmieszniejsze jest to, że w pracy wystąpiłam w stroju roboczym, który akurat był w samochodzie. Przynajmniej przestałam marudzić, że jest nudno - od wczoraj już nie jest - a będzie lepiej - jutro pierwsza jazda po mieście ;)). Biedny Andrzej...

Anna Bucholc prosi o komentarze:

17 maja 2009

ROWEROWY ZAKLICZYN

Życie jest dziwne i pełne niespodzianek. Mieliśmy zaplanowany weekend, ale Teściowej zepsuł się laptop i przyjechała z wizytą z samego Szczecina (ze złych wieści laptopa nie udało się uratować. Nasze weekendowo-wyjazdowe plany zostały zmienione i w końcu poznaliśmy internetową przyjaciółkę Mamy - Panią Majeczkę.
Zobacz inne fotki z zakliczyn
Cybernetyczna przyjaźń kwitnie także w 'realu', postanowiliśmy więc zabrać rowery, aby zbytnio nie przeszkadzać Paniom. Pani Majeczka mieszka w zaczarowanym miasteczku, w pięknym domu z cudownym ogrodem. Zakliczyn ma 1600 mieszkańców i pozornie nie jest dużym miastem (prawa miejskie odzyskał dopiero w 2006r.), ale posiada drugi co do wielkości rynek w małopolskim! Okolice Zakliczyna to doskonałe miejsce na rower, piękne widokowo z mnóstwem szlaków rowerowych i miejsc do zwiedzania. Pogórze Rożnowskie to zalesione górki od 300 do 500m, wszystkie szlaki są utwardzone, a ruch niewielki.

Trasa rowerowa 184280 - powered by Bikemap 

Trasa, którą sobie wyznaczyliśmy biegnie tuż nad brzegiem Dunajca, aż do przeprawy promowej. Po drodze można przejechać przez zaporę i zwiedzać ruiny romańskiej baszty wartowniczej w Czchowie (XIVw. - po rekonstrukcji, dobrze zachowana). Mieliśmy szczęście, że jest okres komunijny, bo prom nie pływa od 12 do 13 (przerwa na ładowanie akumulatorów). Z promu ładnie widać zamek w Tropsztyn - też z XIVw. - całkowicie odrestaurowany (a w podziemiach podobno zakopany skarb Inków), ale zwiedzanie zostało odpuszczone na rzecz pustelni św.Świerada i źródełka nazwanego jego imieniem (pyszna woda). Po drodze do pustelni minęliśmy kapliczkę poświęconą 510 mieszkańcom wioski, którzy umarli z powodu zarazy cholery w 1876r. Przed wjazdem do Rożnowa jest XIXw. dwór i ruiny zamku Tarnowskich z XVIw. - my z braku czasu obejrzeliśmy tylko wartownię, która służyła też za gorzelnię, ale ruiny wyglądały zachęcająco. Za to z XIIIw. zamku Gryfitów, który jest niedaleko, została tylko ruina... Obiadek zjedliśmy przy zaporze Rożnowskiej (zbudowana w latach 1935-41) z malowniczym widokiem na jezioro zaporowe i okoliczne górki, później trzeba już było wracać, bo czas naglił, a Panie zamówiły jeszcze podwózkę do Czarnego Lasu i ruin zamku w Melsztynie. Czarny Las to miejsce wyjątkowe - miejsce pamięci o ofiarach I wojny światowej. W 1914r. na wzgórzach wsi Gwoździec i Charzewice rozegrała się krwawa bitwa na białą broń. Tam gdzie polegli żołnierze wyrósł las, który został nazwany Czarnym.
Od zakliczyn

Zamek w Melsztynie w czasach świetności był jednym z największych nad Dunajcem. Doskonale umiejscowiony i ufortyfikowany, a z jego okien widok na całą dolinę. Z samego zamku zostały już tylko dwie ściany, ale dość dobrze zachowały się mury obronne. Do dziś widoczne jest także wejście do lochów, które wg. legendy ciągnęły się pod Dunajcem, aż do odległego o 3km klasztoru reformatorów w Zakliczynie. Podobno zakopane tam zostały ogromne skarby, ale tego nie da się na razie sprawdzić, bo wejście się zawaliło ;(. Jeszcze do niedawna osobliwością Melsztyna byli dwaj pustelnicy, którzy mieszkali obok siebie u podnóży wzgórza zamkowego. Utrapienie mieszkańców: pierwszy z nich przybył z północy Polski i osiedlił się w latach 80-tych, a drugi pochodzący ze Śląska (były zakonnik klasztoru w Zakliczynie) przybył w te tereny pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku. Podobno byli bardzo skłóceni, aż do czasu kiedy złamane drzewo spadło pomiędzy ich pustelnie. Rozejm nie trwał zbyt długo, po dwóch latach od pojednania jeden z pustelników zmarł...

Anna Bucholc prosi o komentarze:

15 maja 2009

SŁOWO DLA INSTRUKTORA - połowa kursu

Dzisiaj dobiłam do połowy kursu i... zaczęło mi się nudzić ;) No bo ile można jeździć w kółko, albo po 'ósemkach'. Szczęście, że na placu mamy aż cztery ósemki. Andrzej - mój instruktor - ciągle mnie na czymś zagina - a to pomylę światła, a to zapomnę powiedzieć o klaksonie, a to się nie obejrzę... ech ciężkie życie. A teraz egzamin nie tylko z jazdy, ale i teoria ważna, oprócz testów jeszcze się opowiada o motorze. Dzisiaj Andrzej mnie uprzedził, że w poniedziałek zmiana - z Gienka na Yamahę - no to będzie jazda! Ale z takim instruktorem to przeżyję, od razu widać, że fachowiec i z kobietami miał na kursie do czynienia. Powtarza mi wszystko tyle razy ile trzeba żeby zapamiętać i cierpliwie znosi wszystkie głupie błędy i jeszcze głupsze odpowiedzi. No a przede wszystkim ma sukcesy na koncie - pierwszy taki, że udało mu się nauczyć mnie jeździć ;), ale dzisiaj zobaczyłam też jego stronkę internetową (Panie Instruktorze - szacun!) i pomyślałam, że osoby, które mają wspólne zainteresowania zawsze się dogadają. Ale skoki spadochronowe?!! No to już naprawdę... z resztą polecam zobaczyć stronkę www.andrzej.krakow.pl i jeśli na kurs kat.A to tylko do Andrzeja w firmie Elita ;). Tak się ładnie podlizałam, bo wiadomo, że jak kursant miły to się oko przymknie na niedociągnięcia ... pozdrawiam ;)

10 maja 2009

PEDAŁOWANIA CIĄG DALSZY

Zobacz inne fotki z PILICA I OKOLICA

Na dziś była zaplanowana inna trasa, ale umówiliśmy się z Panami z ekipy budowlanej - i UWAGA! ... W KOŃCU MAMY ROZSĄDNĄ EKIPĘ!!! Nie będę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale po 1,5 roku szukania to naprawdę sukces. Wróćmy do roweru. Tak więc, Panowie z ekipy zgubili się na Śląsku, więc spotkanie z Krakowa zostało przesunięte do Olkusza. Rozmawialiśmy dość długo i zrobiła się godzina 13, więc szybko wyjęliśmy nasz nowo zakupiony przewodnik rowerowy i wybraliśmy trasę szlakiem Orlich Gniazd z opisem 'lajtowa przejażdżka' (pewnie byłaby 'mega lajtowa' gdyby nie to, że zgubiliśmy szlak ze cztery razy ;). Wystartowaliśmy spod ruin zamku w Smoleniu - jak ktoś nie był to warto zobaczyć - byle nie w niedzielę - za dużo ludzi. Potem jedzie się przyjemną dolinką, aż do czasu kiedy się nie zgubi szlaku :) - wracaliśmy do rozwidlenia dwa razy, ale nie wiemy, którędy powinno się jechać. W każdym razie tak jak mamy na mapie też wyszło dobrze, ładnie i malowniczo. Las Kleszczowski z oddali wygląda jak dzika knieja, ale droga leśna utrzymana jest jak marzenie. We wiosce Udórz za mostkiem trzeba pojechać prosto trawiastą ścieżką, żeby zobaczyć dworskie spichlerze. Warto! Jeden jest drewniany, a drugi kamienny i ten drugi właśnie bardzo godzien polecenia! Majstersztyk - piękna robota ufundowana zapewne przez udorzańskiego dziedzica. Kawałek dalej w lesie są ruiny zamku udorzańskiego, ale jak to powiedział Bartek: 'podejście nieadekwatnie strome jak na takie ruiny'. Dobrze, że tam rowerów nie wypchaliśmy. Podobno zresztą ten zamek nigdy nie został ukończony. Wróciliśmy do miejscowości Kąpiele Wielkie i tam już trzymaliśmy się czarnego szlaku - pieszego. W drodze do wsi Strzegowej jedzie się po trawie małym wąwozem i tam prawie spod kół wystrzeliła nam sarenka. Wyjeżdża się prosto na kościół, przed którym stoi kapliczka św.Jerzego z 1700r. - ładna, ale wejść się nie da. Dalej jest już tylko lepiej - skręca się w wąską asfaltówkę, która zmienia się później w szutrówkę i jedzie się doliną Wodącej. Tutaj widać dobrze wydane pieniądze z UE. Szlak jest świetnie utrzymany i opisany. Warto zatrzymać się przy skale Biśnik. W jaskini odkryto ślady obozowiska łowców niedźwiedzi - najstarsze sprzed 150 tys. lat! Według opisu w namulisku odnaleziono namiot obciągnięty skórami, narzędzia i kości zwierząt, podobno są to najstarsze ślady bytności człowieka na ziemiach polskich. W drodze powrotnej do zamku Smoleń można zobaczyć ogrodzone mrowiska - do mrowiska jest znoszonych prawie 25 tys. owadów dziennie, a mrówki mogą przenieść ciężar 20-krotnie przewyższający wagę ich ciała. Podobno gdyby zsumować wagę wszystkich mrówek żyjących na świecie byłaby ona wyższa niż waga wszystkich ludzi, ale ile waży przeciętna mrówka?!

Trasa rowerowa 177577 - powered by Bikemap 

Anna Bucholc prosi o komentarze:

09 maja 2009

NA ROWERZE ŚLADEM FORTÓW

Jestem taka zmęczona, że napiszę jutro. Chyba za gorąco było, albo za często gubiliśmy drogę ;). Ale traska godna polecenia!
Zobacz inne fotki z KRAKÓW ŚLADAMI FORTÓW

Zaczęliśmy szlak z ul.Drukarskiej, ale równie dobrze można wybrać inne miejsce na Ruczaju. 'Fajna' droga zaczyna się dopiero w lesie za restauracją Maestro. Lasem dojechaliśmy do rezerwatu Bonarka. My znamy go już od dawna (przez przypadek), ale niewiele osób wie, że w Krakowie można sobie zrobić spacer po dnie morza jurajskiego sprzed 140mln lat! Skały dna morskiego - wapienno-ilaste - zawierają różne skamieniałości: jeżowce, małże, ramienionogi, gąbki, a także szczątki ryb. Na tym terenie można na własne oczy zobaczyć uskoki powstałe po zderzeniu płyt tektonicznych afrykańskiej z euroazjatycką. Oczywiście efektem tej kolizji są także znane wszystkim - Tatry, Pieniny i Beskidy.
Z Bonarki cofnęliśmy się do kamieniołomu Liban - założony u schyłku XIX w. na potrzeby drogownictwa, w czasie II wojny światowej posłużył za 'karny obóz służby budowlanej'. W kamieniołomie były kręcone sceny do 'Listy Schindlera' elementy scenografii pozostały tam do dziś. Dalej wąską ścieżką pojechaliśmy w kierunku kopca Kraka - prawdopodobnie jest to grób założyciela Krakowa - ale o to naukowcy ciągle się spierają. Polecam święto 'Rękawki' odbywające się corocznie we wtorek po Wielkanocy, gdzie można się dowiedzieć więcej na temat tego miejsca, a nawet zobaczyć bitwę wojów i dziewki gotujące strawę! Z kopca zjechaliśmy w dół i dalej przez kładkę nad ul.Powstańców Śląskich i po prawej stronie za szkołą odkryliśmy kościół i fort Św.Benedykta. Uroczy kościółek ma mroczną historię. Według legendy pod stopniami mieszka czarnowłosa dziewczyna - pilnuje skarbu zakopanego pod ołtarzem - skarb jest dla tego młodzieńca, który się z nią ożeni. Chętni powinni udać się na randkę o północy, proponuję przedtem przeczytać ostrzeżenie na tablicy informacyjnej - inaczej można stracić głowę...
FORT Św. BENEDYKTA to unikat w skali europy. Wznieśli go Austriacy po pierwszym rozbiorze Polski, chcąc zabezpieczyć swoją nową granicę na Wiśle. We wnętrzu jest most na rolkach - ale fortu nie wolno zwiedzać :(. Po lewej stronie jest dziura w siatce...
Dalej kolejne odkrycie - absolutnie rewelacyjny i kameralny park Bednarskiego, z którego wyjazd jest prosto na rynek podgórski. Przez rynek przejechaliśmy na wprost w kierunku Wisły, dalej przez most i trasą rowerową przy Wawelu i smoczej Jamie, a potem na Skałki Twardowskiego, które kochamy miłością absolutną i bezkarnie kąpiemy się tam latem - z pontonu i niczego nie zaśmiecamy. Ze Skałek jechaliśmy kawałek trasą rowerową w kierunku Tyńca i przy cegielni odbiliśmy w leśną drogę (w lewo). I kolejne odkrycie - wyrobisko w Bodzowie. Raj dla motorów terenowych i quadów - udręka dla rowerzystów - ale warto było odkryć to miejsce. Drogi tam nie różnią się niczym od pustyni. Jeden wielki piach i pod górę - ostatni odcinek tak stromy, że nawet najtwardsi pchają rower (mam na myśli np.Bartka). Kiedy w końcu dotarliśmy na szczyt i obejrzeliśmy widok na dolinę rozpoczęły się nasze 40 min. poszukiwania wejścia do Fortu Bodzów. Fort był - a jakże - widoczny, ale wejścia ani widu, ani słychu - a zjeździliśmy całą okolicę, bo fortyfikacja ogromna. W przewodniku napisali, że jest mnóstwo wejść i nie można się zgubić, więc z nami chyba coś jest nie tak - szkoda, bo mieliśmy latarkę ;(. Z Bodzowa do Tyńca było już niedaleko, w Tyńcu zasłużone lody i jazda do Fortów Skotniki. Fort Skotniki N - po lewej jest zamknięty, ale Skotniki S - po prawej można zwiedzać - jest super zachowany i można zejść do piwnic i wyjść na górę, ale trzeba być przed 18. My zwiedziliśmy połowę, kiedy przyjechali Panowie opiekujący się fortem i nas wyprosili. Ale do Skotnik jeszcze pojedziemy - z domu to rzut beretem, natomiast na Bodzów jestem na razie obrażona!

Trasa rowerowa 177549 - powered by Bikemap 
Anna Bucholc prosi o komentarze:

08 maja 2009

MOTOR - JAZDY DZIEŃ PIERWSZY

Dzisiaj w samo południe miałam pierwsze spotkanie "na placu". Nie powiem, żeby było super łatwo. Motor jest zadziwiająco ciężki, ale jeździ się pierwsza klasa. Na razie miałam odłączony gaz i "gienka" nr1 i nr2, także tylko takie tam tyr tyr: 1 - 2 - luz, hamowanie i pod górkę, ale na początek to wystarczyło, żeby bolały mnie ręce i plecy. Poza tym nie przejechałam nikogo, nie potrąciłam, nie rozbiłam motocykla, nic nie zepsułam, nie przejechałam pachołków i nawet mieściłam się (mniej więcej) w slalomie (bo tych magicznych "ósemek" jeszcze mi nie pozwolili), a motor upadł mi tylko jeden raz i to przez zagapienie się wyśliznął :) - więc chyba dobrze mi idzie?

p.s. a stres ma wielkie oczy...

03 maja 2009

DŁUGI WEEKEND – NARTY W RUMUNII


KRÓTKI WSTĘP O UKOCHANEJ ORAZ DANE I FAKTY
Rumunia to kraj o wielu obliczach. Dla niektórych dziki i niedostępny, dla bardziej zainteresowanych piękny i cywilizowany - od 2007r. jest członkiem UE. Po raz nie wiem już który, przypominam, że Rumunia jest zamieszkiwana przez Rumunów, a nie Romów, czyli cyganów (wywodzących się nota bene z Indii), którzy kojarzą nam się z żebractwem na polskich ulicach. Pod względem fauny i flory, wg mojej opinii, Rumunia przewyższa każdą europejską krainę. 28% powierzchni tego kraju zajmują lasy, a aż 1/3 góry - Karpaty Wschodnie i Południowe ciągną się szerokim łukiem z północy na zachód na długości 800 km. O wyjątkowości Rumunii stanowi chyba ta świeża, oryginalna przyroda, niezmącona jeszcze cywilizacją - plagą turystów i ich śmieciami. Poza tym brak obostrzeń i wielu ograniczeń - można chodzić bezkarnie i bezpłatnie, spać w górach i cieszyć się bliskością dzikich zwierząt (byle nie za blisko - liczbę niedźwiedzi żyjących w Rumunii oszacowano na 6 tys. co stanowi połowę ich europejskiej populacji, wilków jest ok.3 tys. - co daje 1/3 populacji europejskiej i ok.2 tys. rysiów - poza tym w Rumunii doliczono się, aż 5 tys gatunków chrząszczy - jeden mieszkał z nami w pokoju i polubił Grześka).

Zobacz inne fotki Rumunia 2009 skitoury - Fogarasze

   
O SKITOUROWEJ WYPRAWIE - WIELKIEJ MAJOWEJ PRZYGODZIE
Na skitoury wybraliśmy Karpaty Południowe z najwyższym szczytem kraju - Moldoveanu (2543 m n.p.m.) - dla nas na razie niedostępny. Góry Fogaraskie lub jak kto woli Alpy Transylwańskie, to najwyższe pasmo w Rumunii (najdziksze, najbardziej skaliste i jak się okazało z najpiękniejszymi i najbardziej malowniczymi dolinkami jakie w życiu widziałam). Do schroniska przyjechaliśmy drogą nr 7c, tzw. szosą transfogaraską, zbudowaną w latach 1970-74, która jest przejezdna tylko kilka miesięcy w roku (próbowaliśmy ją zdobyć w 2006 na pieszo i w 2007 na rowerach z dwóch stron i się nie udało). Na budowę tej drogi Nicolae Ceauşescu wydał miliardowe sumy pieniędzy i zużył 6 milionów kilogramów dynamitu. 40 ludzi straciło życie przy budowie i sądząc po stanie barierek wielu w późniejszych latach. W najwyższym punkcie tej drogi znajduje się jezioro Bâlea (pow.4,65ha, głębokość 11m - największy polodowcowy staw w Fogaraszach) i najdłuższy tunel przecinający łańcuch górski w Rumunii (tunel ma 884 m) . Tam właśnie do Bâlea Lac i tunelu postanowiliśmy się przenieść, kiedy okazało się, że przy schronisku na 1600m nie ma śniegu. Wyjechaliśmy telecabiną na górę i ku naszej uciesze, z braku innych miejsc zostaliśmy zakwaterowani w budynku kolejki. Wspólny 30 osobowy pokój z pięknym widokiem na dolinę, prysznic, wc - ciepła woda, nas siedmioro i Grześka żuk (może były też inne robaki, ale nie zauważone). Ciorby (przepyszne rumuńskie zupy z "wkładką" jedzone z papryczką chili i gęstą śmietaną) i tak jedliśmy w schronisku na jeziorze, a śniadania i kolacje "u siebie" z widokiem.

Pierwszego dnia wybraliśmy się na "spacer" do pobliskiego żlebu, wyskrobaliśmy się na ok.2350m, zjechaliśmy jakieś 150m do jeziorka po drugiej stronie, wspięliśmy się z powrotem już bez fok i zjechaliśmy do schroniska. Zjazd był naprawdę stromy, śnieg trochę mokry, dość wąsko, wystające skały i świadomość, że Kopa Kondracka jednak nie była hardcorem. Wieczorem zrobiło się ciepło i zaczął padać deszcz ze śniegiem.

Kolejny dzień przywitał nas mgłą, ale niezrażeni wybraliśmy się na drugą stronę naszego kotła. Wspięliśmy się i na przekór mgle postanowiliśmy zjechać w dolinę. Taki zjazd w nieznane, kiedy niewiele się widzi też ma swoje uroki. Pomysł zjazdu okazał się świetny - jechaliśmy mniej więcej szlakiem i kiedy dotarliśmy do uroczej dolinki wyszło słońce. Dalej było płasko, więc urządziliśmy piknik, przykleiliśmy foki i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Na końcu znowu czekał nas świetny, stromy zjazd między skałkami, ale zepsuła się pogoda. Wprawieni w bojach do połowy kotła zjeżdżaliśmy we mgle, a później obejrzeliśmy tunel z bliska i udaliśmy się na zasłużoną ciorbę i palinkę (rumuński bimber) do schroniska.
I chyba wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda ;).
Tak się złożyło, że dosiedliśmy się do chłopaka z Salvamontu (rumuński Gopr - jak się wystuka na komórce klawisze odpowiadające za litery z nazwy "Salvamont" uzyska sie numer alarmowy ich telefonu - można sprawdzić podaję nr 725 82 66 68 kierunkowy +40). Chłopak pokazał nam na mapie fajną trasę na ostatni dzień. Uwzględniała dwa podejścia, dwa zjazdy i jeszcze przejście tunelem. Rozmawialiśmy w rumuńsko-francusko-angielsko-polskim, ale głównie po rumuńsku i udało nam się porozumieć, czyli nauka nie poszła w las - Lectorice byłyby z nas dumne!
Następnego dnia skorzystaliśmy z rady, ale że znowu była mgła zjechaliśmy nie w tą dolinkę i nie było wyjścia - najpierw przeciskaliśmy się między skałami po wodospadzie i było bardzo stromo (tak stromo, że mózg tego nawet rejestrować nie chciał), a jak skończył się śnieg (czego nie przewidzieliśmy) przyszło nam schodzić po śliskiej trawie, a najgorzej miał Felek, który był w butach narciarskich... Przeżyliśmy chwile grozy kiedy Bartek poślizgnął się, nabrał rozpędu i odbił się od trawiastej półki o mało co nie spadając dalej na skałki, ale na szczęście wszystkim udało się dojść do śniegu. Niestety było już popołudnie, stromizna i śnieg tak mokry, że zjeżdżał z nami. Powiedzmy tylko, że ten zjazd nie był komfortowy, a i znowu Bartek miał pecha, zrobił przewrotkę przez stromo wystającą skałę i mało mnie o zawał nie przyprawił. Skończyło się na siniaku i mocnym postanowieniu dokupienia niezbędnego sprzętu w postaci liny, harszli i raków. Potem było już tylko lepiej. Szliśmy po kilkumetrowych zwałach śniegu drogą transfogaraską w kierunku tunelu i okazało się, że przed tunelem jest budynek Salvamontu. Wcześniej poznany kolega już na nas czekał, zmartwiony, że nie trafiliśmy na właściwy zjazd. Zostaliśmy zaproszeni na herbatę, dostaliśmy nr telefonu i informację, że jak przyjedziemy następnym razem możemy zatrzymać się u nich i ktoś z nich może też być naszym górskim przewodnikiem. Chwilę później zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i ruszyliśmy do tunelu. W blasku czołówek podziwialiśmy przepiękne lodowe rzeźby, by chwilę później zjechać kolejką w dół i upalną wiosną wrócić do Polski i schować narty w piwnicy... 

Z Rumunia 2009 skitoury - Fogarasze


Anna Bucholc prosi o komentarze: