PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



15 maja 2010

OPIUM W ZŁOTYM TRÓJKĄCIE

Wypożyczonym skuterkiem pognaliśmy do osławionego 'złotego trójkąta'. Nie spotkaliśmy nigdzie żadnego turysty i w końcu poczuliśmy się jak w prawdziwej Tajlandii. Miasteczko Sop Ruak na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym specjalnym. Jest położone nad brzegiem Mekongu i to właśnie tutaj dokonywano największych opiumowych transakcji. Graniczą tu ze sobą Tajlandia, Birma i Laos. Można popływać długoogonową łodzią i jak się okazało, nielegalnie przekroczyć granicę i zrobić zakupy w Laosie - ceny bardzo przystępne - nie muszę pisać, że zapłacić za wizytę trzeba, ale pieczątki w paszporcie nie stawiają. Tak na serio, to myślimy, że tam jest jakaś strefa - coś na kształt bezcłowej. Ale tutaj to nigdy nie wiadomo... grunt, że byliśmy dziś w Laosie ;) i wykąpaliśmy się w Mekongu, ale to polecam tylko bardzo dobrym pływakom ze względu na silne prądy.
Zobacz inne fotki z Opium w Złotym Trójkącie

W Złotym Trójkącie koniecznie trzeba odwiedzić 'Hall of Opium' założone przez (SPROSTOWANIE) Matkę Miłościwie Panującego Króla. (nawrócony boss kartelu narkotykowego otworzył kasyno i spa w Birmie). W muzeum opium stworzono 5600m2 powierzchni wystawienniczej - wszystko na najwyższym poziomie. Prace nad poszczególnymi strefami trwały aż 10 lat i pochłonęły mnóstwo bahtów (jak zajrzę do przewodnika to napiszę ile - doczytałam 300 milionów Bhatów!!). Muzeum/galeria ma na celu pokazanie czym opium było i jest dla mieszkańców Azji, ale również jakie żniwa zbiera na całym świecie. I tak od historii przechodzimy do współczesności. Zaskakują prezentacje multimedialne, galerie i pokazy wszystko w bardzo modernistycznej formie. Obsługa wewnątrz jest bez zarzutu. Każdy powinien zobaczyć 'hall od opium' żeby wiedzieć jak wielki jest przemysł narkotykowy i jakie szkody wyrządza na całym świecie.
Zobacz inne fotki z Opium w Złotym Trójkącie

wewnątrz nie można robić zdjęć więc zamieszczam link do strony HALL OF OPIUM

14 maja 2010

Z OSTATNIEJ CHWILI - W BANGKOKU STAN WYJĄTKOWY

Wczoraj wieczorem po kolejnych starciach z 'czerwonymi koszulami' ogłoszono stan wyjątkowy dla Bangkoku i okolic oraz piętnastu innych prowincji. Swoją ambasadę zamknęły Stany Zjednoczone. Do tej pory zginęło już 29 osób, a 900 zostało rannych. Dziś na targu ostrzegano nas przed powrotem w tamte strony. Napięta od kilku miesięcy sytuacja nie służy Tajlandii. Nie dość, że w tym roku jest susza i nieurodzaj, to jeszcze turyści nie przyjadą. Realnie zagrożone jest centrum Bangkoku okupowane przez demonstrantów i otoczone w tej chwili kordonem wojska i policji. Niestety wczoraj zastrzelono 33 - latka, który usiłował przejść przez ulicę. Strzelano także w okolicach parku Lumpini, a to już typowo turystyczne miejsce... czyżby wojna domowa faktycznie była nieunikniona? Nie chce się wierzyć...

WSZYSTKO Z GÓRY - MOTOREM I CESNĄ Z CHIANG MAI

Z samego rana wielkie przeżycie. Kiedy w Polsce wszyscy spali my wsiadaliśy do 12 miejscowej cesny, żeby przelecieć z Chiang Mai do Chiang Rai. Uwielbiam malutkie samolociki! Na początku trochę się bałam jak to będzie, wydawało mi się, że będzie głośno, że bedzie rzucać, a przy starcie będą jakieś niesamowite przeciążenia. A to przecież nie odrzutowiec!! Cyk – pyk i już byliśmy w powietrzu . Siedzieliśmy tuż za pilotami przypięci w pasach takich jak w samochodzie. Na pokładzie było nas pięcioro i dwóch pilotów. Uhhh.. jak ja bym chciała mieć własny samolotek... taki mały, maleńki np.4 osobowy... i mogłabym zostać drugim pilotem ;) bo stewardesą to nie chce – pasażerowie zwykle mają za dużo wymagań!
ZOBACZ INNE FOTKI Z motorem i cesną z Chiang Mai

Nareszcie jest chłodno... no może za dużo powiedziane, ale przynajmniej nie ma tego zapierającego dech w piersiach upału. Siedzę nad rzeką w Mae Sai jakieś 30m od Birmy, ale wioska po drugiej stronie rzeki nie różni się niczym od tej, w której jesteśmy. Nieturystyczna Tajlandia stylem niewiele różni się od nieturystycznych Indii. Ludzie są tu niezwykle mili i rozmowni choć nie mówią po angielsku to jednak nawiązują kontakt. O bliskości granicy świadczy tylko wzmożona kontrola dokumentów – w miejscowym autobusie sprawdzali dowody osobiste aż dwa razy. Nas tylko przywitano skinieniem głowy, żadne tam zaglądanie do paszportu – to już kolejny kraj, w którym nie jestem terrorystką.
Zobacz inne fotki z motorem i cesną z Chiang Mai

Wczoraj zdobyliśmy najwyższy szczyt Tajlandii – motorem. Według zasady Bartka nie ma sensu wychodzić tam gdzie da się wyjechać. Doi Inthanon ma 2565m n.p.m., ale widok z niego nie jest jakoś specjalnie oszałamiający. Droga kończy sie na szczycie tuż przed stacją radarową, dzięki której żołnierze patrolują przygraniczny teren z Birmą i Laosem. Jazda na motorze w upale nie jest bardzo zahwycająca. W mieście trzeba lawirować między samochodami i zatrważającą ilością innych motocykli i ciągle pilnować się w ruchu lewostronnym. Poza miastem z kolei, w terenie górzystym, nie rozwija się niesamowitych prędkości i w związku z tym doskwiera upał. Nikt o tym nie mówi, ale siodełka motocyklowe nie należą do najmiększych i po zrobieniu 200km tyłek naprawdę boli – i odparza się, bo jest gorąco ;). Na szczęście dzien wcześniej odkryliśmy uroki msażu. Całe ciało można wymasować za 15zł. (masaż trwa godzinę i jest boski). Usługi tego typu w ogóle są tanie np. manicure czy pedicure kosztuje 20zł. z malowaniem, a za obcięcie, farbowanie, masaż głowy i odżywkę do włosów zapłaciłam 50zł. Mam modny w Tajlandii kolor czekoladowy zmieszany z zielonym – było trochę strachu, ale wyszło nadspodziewanie dobrze.
Zobacz inne fotki z motorem i cesną z Chiang Mai

W Chiang Mai zamiast zwiedzać korzystaliśmy z dobrodziejstw taniej kuchni, pysznego piwa i znakomitych masaży. Ostatniego dnia obejrzeliśmy 3 z pośród ponad 150 buddyjskich świątyn tzw. Watów. Mury miejskie pominęliśmy z rozmyslem – widzieliśmy je wielokrotnie wyjeżdżając z miasta. Choć historię mają krwawą (składano ofiary z ludzi aż do drugiej połowy XIXw. - duchy miały ochronić miasto) to obecnie nie są wyjątkowe pod żadnym wzgledem.
Zobacz inne fotki z motorem i cesną z Chiang Mai

12 maja 2010

PAJ, JASKINIE I TAJLANDZKI GEJZER

Dostałam ponaglenia mailowe - to pisze - już pisze grzecznie... ale zdjęcia to będą jutro
Zobacz inne fotki z pai i jaskinia

JASKINIE TAM LOD
Parking pusty – turysty nie uświadczy tu o tej porze roku. Przy okienku wymieniamy grzecznościowe 'hello' i uśmiechy – tyle naszego z bezpośredniego konatku. Płacimy 450B i ruszamy do lasu za przewodnikiem. Nieodzowny upał, do którego zaczynamy się przyzwyczajać, wielka gazowa latarnia i dobrze utrzymana ścieżka spacerowa. Dochodzimy do strumienia. Na pobliskim polu pasą się krowy, z hamaka podnosi się jakiś facet a na horyzoncie pojawia się olbrzymia jaskinia i już od pierwszego spojrzenia przechodzą mi ciarki po plecach. Skała jest potężna, a w niej otwór o średnicy przynajmiej 25m, do środka leniwie wlewa się strumyk. Wnętrza strzegą olbrzymie stalagnaty. Wchodzimy, szczęka opadła mi przy wejściu i już się nie zamyka. Teraz wiadomo po co taka duża lampa – śmieszne chcieliśmy tu wejść z czołówką, ale nie udało nam się dogadać (na szczęście). Pierwsza jaskinia ma jakieś 40m wysokości. Otaczają nas kompletne ciemności rozpraszane blaskiem latarni. Z daleka dochodzi plusk wody. Oglądamy niezwykłe formy skalne – chodzimy po drabinkach i mostkach, przeciskamy się miedzy stalagmitami, a nad głowami piszczą nietoperze. Trochę tu jak w Morii. W końcu wsiadamy na bambusową tratwę i przeplywamy do kolejnej jaskini (sa trzy). Woda jest płytka, ale czujemy się niczym Indiana Jones odkrywający azteckie ruiny. Plusk wiosła odbija się echem od ścian – w tym miejscu jaskinia ma momentami tylko kilka metrów wysokości. Dopływamy do jeziorka dosłownie wypełnionego po brzegi rybami. Dlaczego jest ich tu tak dużo? Bo nad naszymi głowami od wewnątrz latają setki (dosłownie) nietoperzy, a od zewnątrz jaskółki – dokładnie jak w ptakach Hitchcocka. Jedne i drugie robią kupki i te ryby mają jak w raju. W jaskiniach jest szlak wyznaczony sznurkiem, ale lepiej iść z przewodnikiem. Dzięki niemu zobaczyliśmy gniazda nietoperzy i starożytną rycinę. Dawniej jaskinie służyły jako miejsca pochówku – mumie przeniesiono do muzeum, ale nienaturalnej wielkości trumny (ok.5m) można obejrzeć z bliska, a nawet dotknąć.
POWRÓT do CHIANG MAI, PAI I GEJZER
Zobacz inne fotki z pai i jaskinia

No dobra – wróciliśmy z trekkingu i w tym samym hotelu wynajęliśmy identyczny pokoj o 100B taniej. Niespodzianka! Pani w pobliskim barze ucieszyła się na nasz widok i zostaliśmy poczęstowani zielonym mangiem z sosem barbecue-chilli – to miejscowy przysmak. Dobrze jest tu zwiedzać poza sezonem. Normanie wszystko jest 2 lub 3 razy droższe i na pewno nie jest się tak rozpoznawalnym. Dla fanu wynajęliśmy sobie starego jeepa (ale z klimą – głupki nie jesteśmy) – w tym roku nawet miejscowi mówią, że gorąco... Wynajęcie samochodu to 700 do 1200B (czyli 70-120zł) dziennie, ale trzeba się targować. W planach mieliśmy zrobienie dużej – 600km pętli, ale nie byłoby fanu bez zmiany planu! W połowie drogi odpadło nam terenowe orurowanie (to takie z przodu) – tak po prostu, na prostej drodze, wzieło i odpadło. Dobrze, że nic się nie stało, bo po tym przejechaliśmy ;). Wsadziliśmy badziewie do środka przy okazji rozrywając skórzaną tapicerkę – nie ma jak to fun! Niedługo później wysiadła nam klima. Odechciało nam się wszystkiego, ale zatrzymaliśmy się u przemiłego Pana, który poprawił nam humor i skierował do cieplic – tak, tak – Tajlandzkie, wypasione na maxa gorące źródła! Na miejscu okazało się też, że na terenie parku jest gejzer – woda bucha niezbyt wysoko, ale ma temperaturę wrzenia. Gorący strumień płynie sobie elegancko przez las i jest doprowadzony bezposrednio do basenów, ale wodę muszą schładzać. Oczywiście w porze suchej źródła są nieczynne – tak czy owak zwiedzać można, a korzystać to jakoś nie bardzo, nawet w ichniejszej zimie, bo temperatura powietrza siega wtedy 28 stopni. Do Pai dotarliśmy wieczorem i przypadkiem udało nam się wynająć cudowny, luksusowy bungalow nad rzeką (wszystko przeszklone, weranda z widokiem). Wytargowaliśmy super cenę i postanowiliśmy nie jechać dalej ;). Pai kiedyś było malowniczo położoną wioską – teraz jest turystycznym centrum z dyskotekami, jazzklubami i centrami tatuażu. Poza tym jest drogo – w Chiang Mai za pokój z klimą płaciliśmy 290B (29zł). W nocy pobliska dyskoteka nie dawała nam spać (nie wiem jak można tańczyć w 30 stopniowym upale?!) i kolejny dzień zaczęliśmy późno, ale było świetnie.