Scooby Doo i Gringo de la Montana to miejscowi dziwacy – jeden bardziej pijący, drugi ekscentryczny. Obu już poznaliśmy chociaż jesteśmy tu dopiero od wczoraj. Siedzimy w Cafe del Mar pełni owoców morza i piwa Polar Bear. Sylwia śmieje się, że jest godzina 20 – Karaiby – ciemno i cisza – a najliczniejsze i najbardziej egzotyczne na tej plaży są psy (jeden z rozdartym uchem, drugi bez sierści, trzeci kostropaty). Powietrze pachnie krewetkami w sosie czosnkowym...
Wojtek chce być więcej wzmiankowany w moim blogu – nie ma sprawy – więc piszę – naturalnie... Czasami jak czyta to mu miło jak się pojawia jako postać drugoplanowa – tak mi tu mówi, więc oddaje mu cześć za poduczenie się hiszpańskiego co niezykle ułatwia pobyt w Wenezueli. Czasami niewielkim utrudnieniem jest fakt, że miejscowi udają, że go nie rozumieją, ale w większości przypadków udaje się dogadać. Sylwia mówi, że Wojtek wygląda jak różowy delfin ;0. Faktycznie pięknie się opalił – po wenezuelsku, ale nic go nie boli i nie jest poparzony.
Jesteśmy tu od wczoraj – dotarliśmy z przygodami – taksówkarz wysadził nas na dworcu, skąd ruszyliśmy w miasto jak objuczone osły. Tu było inaczej – każdy nas zaczepiał, uliczki jakieś takie podejrzane, daleko w pierniki i przede wszystkim ciężko. W końcu dotarliśmy na plażę z zamiarem zatrzymania się w polecanych 7 delfinach, aż tu w pierwszej kafejce widzimy Sylwię i Radka z Wrocławia. Ledwie ich pożegnaliśmy trzy dni wcześniej w Ciudad Boliwar, a tu siedzą na plaży i czekają na nas ;). Świat jest mały, a plaża w Santa Fe jedna...
Piaszczyste plaże, malownicze zatoczki, kryształowa woda, niezamieszkałe wyspy porośnięte gigantycznymi kaktusami – dokładnie tak wyobrażalismy sobie Karaiby. Jest po sezonie – cisza i spokój – troche wieje nudą, ale my chcemy się nudzić i leżeć, i nic nie robić – pić piwo, jeść rybki... Sylwia i Radek polecają łódkę, więc kupujemy pływanie łodzią za niecałe 20zł dziennie (z wliczonym lunchem). W wypożyczonych maskach oglądamy rafę i plażujemy wciaż zmieniając miejsce – laba. Delfinów tu tyle, że aż piszczymy z uciechy. Co kawałek zwalniamy żeby zmienić się w szalonych paparazzi, a mnie z podniecenia nie udaje się nagrać filmu. W pewnym momencie Sergio zatrzymuje łódź i krzyczy – do wody! Bez namysłu wskakujemy (trochę się boję, ale ciekawość silniejsza...). delfiny niestety nie chcą się z nami bawić, ale pod wodą słyszymy jak gadają do siebie – wrażenie piorunujące – zupełnie jak w filmie – adrenalina niemal paraliżuje ruchy. W pewnym momencie cała grupa wyskakuje tuż przy nas – Sergio, jedyny przytomny, który wychował się w Santa Fe – robi zdjęcie. My absolutnie zauroczeni – to nie wyreżyserowany scenariusz – to prawdziwe morze i najprawdziwsze na świecie delfiny – nie dają się pogłaskać, ale można je z bliska podglądać i usłyszeć, a to rozbudza apetyt, że aż strach...
PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM
Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
boskie fotki..ach ! pierwsze co zrobiłam po powrocie do domu / po kąpieli oczywiście:)/ -tylko się nie śmiejcie!!! sprawdziłam czy Lufthansa nie przysłała linka z nowymi promocjami:):):)
ostatni raz wracam wcześniej z takiej wyprawy!!!-buzia mi się śmieje od ucha do ucha jak to wszystko czytam , ale strasznie mi żal ,że musiałam wyjechać w połowie tej przygody...:(
Mam nadzieje ,że Wojtek ucieszył się z ogóreczka i cebulki:)
ps. zostawcie sobie po 170 boliwarów na opłatę lotniskową , bo w dolarach drożej / 40 dolców/ i jak będziecie coś kupować na lotnisku / duży rum 30 bol:)to musi być specjalnie opieczętowane , bo zabiorą we Frankfurcie.
sylwia
ooooo - bardzo dziękujemy za pożyteczne informacje i żal nam rumu... nasza wycieczka na Pico Bolivar właśnie oddala się w zastraszającym tempie - przewodnicy nie chcą iść - jakiś taki dużo gadający się wymądrza i cena rośnie w takim tempie, że na 99% nic z tego nie będzie. Kombinują żeby nam dać liny do wspinaczki i kaski do niesienia, a to przy plecaku pełnym jedzenia + namiot i karimaty nie jest zachęcającą propozycją ;)
Naczytałem się i naoglądałem z rana w pracy i teraz mi się nijak nie chce pracować!
jak Twój szef się dowie to dopiero będzie draka ;) a my wieczorem mieliśmy totalnie zakręconą rozmowę z próbującymi nas naciągnąć przewodnikami i właścicielem posady - w końcu wyszło tak, że sam przewodnik jest droższy niż dwóch przewodników z wyżywieniem i sprzętem, a sprzęt kosztuje 300 dolarów od osoby ;) dramat! im bardziej szczegółowe pytania z naszej strony tym mniej jasne odpowiedzi. w końcu powiedzieliśmy, że rezygnujemy, a dziś zostaliśmy wyrzuceni z posady. Happy Valentines Day!
Prześlij komentarz