PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



12 lutego 2011

MANIANA

Ale odjazd. Siedzę na plecaku. Tuż nad głową bębni głośno latynowska muzyka. W ciemności autobusu pędzącego krętą drogą czuję jak pali mnie twarz spieczona popołudniowym słońcem. Powinniśmy już jechać nocnym do Meridy, a wracamy z powrotem do Santa Fe. Nasz nocny według rozkładu miał odjechać o 7:30, a pojechał o 6 (15 minut temu). Na pytanie co teraz, usłyszeliśmy praktyczną, niepozostawiającą wątpliwości informację: 'maniana' – czyli jutro.

Wenezuela... a dla nas kolejny dzień na plaży. Dziś rano Sywia pojechała w kierunku Polski (a właściwie do Caracas). Teraz zostaliśmy w trójkę z nikłą szansą na spotkanie z Romą przed powrotem do domu. Jesteśmy dokładnie w połowie przygody i jak wszystko pójdzie dobrze w poniedziałek wyruszamy w Andy na Pico Bolivar. Jutro wieczorem zamieszę (mam nadzieję) fotki i wpisik z Karaibów oraz resztę zdjęć z Orinoko – do plażowej kafejki nie mam już serca.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

No prawdziwa MANIANA, ale już po polsku...-jutro do pracy..., a jeszcze wczoraj byłam tam z Wami:)

Anna Bucholc pisze...

Oj tęsknimy bardzo... rano słyszeliśmy jak wychodzisz i dzisiaj co chwilę sprawdzaliśmy godzinę i zastanawialiśmy się gdzie jesteś. I chciałam się pochwalić, że my też jesteśmy po pierwszym gorącym prysznicu ;))

Anonimowy pisze...

Moja podróż do Caracas tez nie przebiegała tak gładko:) Jak się okazało mój bus z Santa Fe nie odjeżdżał z tego placu koło hot-dogowni lecz z terminalu, więc nie zdążyłam na pierwszy.Na szczęście ten do Caracas tez nie odjechał punktualnie....:)
Podróż przebiegała spokojnie, oczywiście w lodowej temperaturze nastawionej na full wenezuelskiej klimatyzacji, którą zatkałam sreberkiem od czekolady:)
Wysadzono mnie na prywatnym terminalu , z którego nie było żadnych busów ani taksówek na lotnisko, a czasu w zasadzie zero , bo przejazd przez miasto trwał dwie godziny.Zebrałam się na odwagę i nieoznakowanym samochodem przywołanym przez panią z terminalu pojechałam za 150 boliwarów...kierowca ani słowa po angielsku, ale gadał czas cały / głównie o tym ,że ja solo podróżuję i on też jest solo:)/, więc kłamałam jak najęta łamanym hiszpańskim łączonym z migowym, że mam męża i dzieci i wszyscy czekają na mnie w Polsce...:)Zadziałało , bo dotarłam szybko i bezpiecznie na lotnisko. Przeszłam wszystkie możliwe kontrole, łącznie a wybiórczą / prześwietleniową/ i spotkałam tam naszych Rosjan.
Lot był bardzo spokojny i super ,że w nocy , bo minął dużo szybciej niż poprzedni.Szybka przesiadka we Frankfurcie...no i -1 w Poznaniu:)
Dziękuję Wam serdecznie za te dwa tygodnie wspaniałych , egzotycznych, inspirujących wakacji...Mam nadzieje ,że kolejne dwa będą również pełne wrażeń i nowych doświadczeń. Buziaki dla całej ekipy:):):)
sylwia

Anna Bucholc pisze...

no po takich przygodach możesz już śmiało jeździć gdzie dusza zapragnie. Jak dla nas zdobyłaś sprwność wyczynowego podróżnika i lingwisty pierwszej klasy ;). Pomysł ze sreberkiem od czekolady przedni z chęcią go wykorzystamy. Do nas na Pico Boliwar dołączyła się dzisiaj Natasza ze Szwajcarii (także mamy szczęście do Szwajcarów). Dziewczyna jest fajna i dla wszystkich będzie ciekawiej i taniej. Merida miła i spokojna - podobałoby Ci się tutaj. Twój wpis odczytaliśmy na głos i uśmialiśmy się po pachy - bo już po strachu - nie?