Zobacz inne fotki z Kežmarské žlaby |
Prawde mówiąc w schronisku na Kondratowej pojawiła się nowa maksyma (jak ktoś chce wiedzieć co jest tam napisane to musi sam się wybrać i przeczytać) i to skłoniło nas do wybierania nowych tras, poznawania gór i szczytów... naszych możliwości ;). Ruszyliśmy z Tatrzańskiej Kotliny zielonym szlakiem i od razu okazało się, że na Słowacji też jest mało śniegu. Prawdę mówiąc już w połowie drogi do schroniska wiedzieliśmy, że tym szlakiem nie da się zjechać. Pierwszy odcinek - nie będę ukrywać - był dla nas dość trudny. W Schronisku Plesnivec atmosfera była nie do opisania. Ugoszczono nas jak w domu, popiliśmy, pogadaliśmy i aż żal było ruszać dalej. Wpisaliśmy się Baronowi do pamiątkowego zeszytu i dziś - jak miło - dostałam maila ze zdjęciami. Na Słowacji dużo się mówi o wprowadzeniu euro i chociaż to już trzy lata, chyba wciąż nie mogą się przyzwyczaić. Ciekawe jak to u nas będzie - społecznościowo wiadomo - wszyscy będą narzekać ;) czyli jednak blisko jesteśmy ze Słowakami.
Zobacz inne fotki z Kežmarské žlaby |
Po wyjściu ze schroniska rum szumiał w głowie, wiatr w uszach, a podejście było bardzo strome. Przecieraliśmy szlak i po wyjściu z lasu pojawił się problem z oznaczeniem drogi. Ogromna polana Pastviny niewątpliwie piękna widokowo, jest bardzo słabo oznakowana. W zawiei, mgle i gęstym śniegu szliśmy na azymut i niestety zaszliśmy za daleko ;). Tak to już jest kiedy dobrze się idzie, a widoki są piękne. Taka wyprawa ma już znamiona przygody - przecieraliśmy szlak w nieznanym terenie, ułatwiając drogę samotnemu piechurowi. Kiedy doszliśmy do węzła szlaków przy Białym Stawie (1616m n.p.m.), podjęliśmy decyzję o zawróceniu do Doliny Jaworowej. Jakimś cudem udało nam się znaleźć niebieski szlak i zjechaliśmy na sam dół, aż do Białej Wody. Ostatni odcinek po kamieniach, gdzie Bartek po wywrotce rozdarł pół plecaka ;).
Mieliśmy czekać na autobus, ale znalazło się jedno miejsce w samochodzie z Polski i Bartek w przeciągu 15 min znalazł się na parkingu. Są jeszcze mili ludzie w naszym kraju, a już traciłam wiarę, po ostatniej wycieczce kiedy nie udało się złapać stopa i Bartek spacerował, aż do Zawoi...
Żeby było śmiesznie już w domu okazało się, że razem ze zdjęciami od Barona mamy dokładnie 13 zdjęć zrobionych trzynastego - no może nie wszystkie o 13-tej ;). W trasie byliśmy 7 godzin z czego godzinę trzeba odjąć na postoje - razem 4 godziny wychodzenia i 2 godziny zjazdu. Nie doszliśmy do Łomnicy, ale pokonanie tej trasy przy takich warunkach pogodowych i tak było wyczynem ;). A najważniejsze, że obiad zjedliśmy w Burym Misiu... ;))
Od Kežmarské žlaby |
2 komentarze:
Miałem w sobotę wybrać się w okolice Wadowic, ale deszcz ze śniegiem mocno nas zniechęcił. Za to skończyło się kinem. Jednak wycieczki mimo niesprzyjających okoliczności zazdroszczę. A tak mi przyszło na myśl już kiedyś, że nie ma złej pogody, tylko my jesteśmy czasami źle do niej nastawieni. Kiedyś specjalnie w deszcz i pluchę wybrałem się na piesze 25 km do Zimnego Dołu. Pogoda była fatalna, psa żal było z budy wyganiać. Spędziłem prawie 10 godzin na deszczu, a wróciłem bardzo szczęśliwy.
Pamiętam jedną z Twoich wypraw rowerowych (150 pękło) - wtedy pogoda była nie do pozazdroszczenia, a wycieczka i tak robiła wrażenie... poza tym za kilka dni zapomnę o odmrożonych policzkach i zdartych piętach, mam wrażenie, że jak jest trudniej to poźniej pamiętasz, że było fajniej ...
Prześlij komentarz