PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



29 marca 2010

PROZA ŻYCIA I DOLINKI PODKRAKOWSKIE

Ostatnio wciąż narzekam. Jak się chce to można być niezadowolonym ze wszystkiego. Jak nie nadmiar pracy, to kiepski sezon narciarski. Pogoda też do bani, bo zmienna... tak sobie myślę, że to chyba brak świeżego powietrza. Ostatnio sporo czasu spedzamy w aucie, albo przed komputerem - już nie wiem co lepsze ;). Będziemy robili meble w Szczecinie i jak zrobiłam rozrys, a Bartek policzył formatki to nam wyszło aż pół kilometra okleiny meblowej!!! Na samą myśl robi mi się słabo - kto to wszystko poskłada? A w kalendarz weszły mi tylko 3 dni, potem otwarcie i wszystko musi być gotowe - łącznie ze mną... tak się porobiło, że założyłam kalendarz googla i teraz nawet życie mam poukładane w internecie. Dziwne te czasy - każdy teraz może 'publicznie' postawić sobie pomnik twardszy niż ze spiżu i to w dodatku z gotowego szablonu...

No, ale dość tego... w końcu nie jest to blog o narzekaniu, ale o niezwykłych przygodach - jak ja to mówię: 'biurwy z tipsami, która przemieniła się w podróżującą sportsmenkę' ... wiem, wiem uwielbiam przebarwiać, ale to fakt, jeszcze trzy lata temu miałam piękne tipsy zamiast mięśni, a Wojtek, każe mi książkę o tym napisać ;). Oj i znowu poza tematem. Zacznijmy od weekendu...
Zobacz wszystkie fotki z dolinki podkrakowskie rowerem

Powróciwszy z dalekiego Szczecina, nie pobijając rekordów prędkości z powodu przyczepy, postanowiliśmy zawierzyć prognozie pogody. Deszcze zapowiadane na sobotę skutecznie zniechęciły nas do uprawiania sportu i w ten - o ironio - piękny i słoneczny sobotni dzień rzuciliśmy się w wir przedświątecznych zakupów żywnościowych. Peklowanie mięsa, sprzątanie i pranie zajęło nam cały dzień. Wieczorna impreza z Alą i Piotrem, moc wina i zmiana czasu nie pozwoliły nam zacząć niedzieli od wspaniałego poranka. Kiedy w końcu, po 6 czy 7 sygnale budzika, zwlekłam się z łóżka, odkryłam, że piękną, wiosenną niedzielę można między bajki wsadzić. Przewodnik rowerowy przepadł na amen, ale dzielni wojownicy postanowili skorzystać ze szlaków pieszych. Pomysł jak najbardziej udany, trasa malownicza lecz błotna, po zimie częściowo nieprzejezdna, ale cóż to by była za przejażdżka gdyby nie noszenie czy pchanie rowerów? Przejechaliśmy/przeszliśmy ok.25km i na umówionego grilla zawitaliśmy ubabrani po pachy błockiem. Na szczęście jak wyschło to można było otrzepać... mój rower to amfibia, a do dolinek pojedziemy jeszcze raz, bo teraz jest tam wiele szlaków rowerowych - musimy tylko kupić mapę...

Trasa rowerowa 427152 - powered by Bikemap 

PONIEDZIAŁEK 29.03.2010
Ten dzień nie należał do najbardziej udanych, ale miał pozytywne zakończenie. W Szczecinie na osiedlowej drodze kilku wyrostków zaatakowało mojego Teścia. Wracał z działki - jak niemal codzień od 33 lat - był już niedaleko od domu (na starym boisku) kiedy podeszli do niego z paralizatorami i kazali oddać pieniądze. Na szczęście do głowy im nie przyszło, że tak niepozornie wyglądający starszy Pan, na niezbyt nowoczesnym rowerze, może mieć aż taką krzepę. Teść docisnął pedały i już po chwili był w domu i wezwał Policję. Tym razem nic się nie stało, ale strach i niepewność pozostaną. To przykre i przerażające, że takie rzeczy wciąż się zdarzają, szczególnie w naszym pięknym Szczecinie ;(.

Byliśmy u dentysty - oboje. W nagrodę kupiliśmy sobie w Empiku przewodniki po Tajlandii. Mam przeczucie, że humor mi się poprawi... Wszystko dzięki Dorotce, która prowadzi najlepsze biuro podróży i o nas pomyślała w odpowiednim czasie. Będziemy mieli 3 tygodnie za niewiarygodnie niską cenę przelotu (niestety na miejscu nie jest, aż tak tanio i pogoda będzie okropna, ale co tam). Za dwa tygodnie zaczynamy połykać wiatminę B, a za miesiąc modlimy się żeby nas malaria nie dopadła - będzie extra.

22 marca 2010

W MARCU JAK W GARCU

Cały zeszły tydzień rehabilitowaliśmy nasze kręgosłupy w Busku Zdroju (o którym pisałam już w zeszłym roku) i na pewno jeszcze raz w kwietniu odwiedzimy Willę Naturę. Żeby robić to wszystko co lubimy robić to niestety, ale trzeba ćwiczyć mięśnie kręgosłupa, a nie gnuśnieć przed komputerem - tak jak ja teraz ;). W każdym razie po tygodniowym pobycie w sanatorium jesteśmy wykończeni, ale mamy mocne postanowienie stosować się do zaleceń i może nawet ćwiczyć trochę w domu ;).
Turnus zakończył się w sobotę i z racji tego, że pogoda była już całkiem wiosenna, a nawet (jak się później okazało) letnia, postanowiliśmy rozpocząć sezon rowerowy.

Po włamaniu do piwnicy nasze rowery są u Ali i Piotra, więc poza krótką przejażdżką wyszła też sponatniczna impreza w ogrodzie. Zostaliśmy zaproszeni na pyszny obiad, a upał był taki, że siedzieliśmy w podkoszulkach i okularach przeciwsłonecznych. Wieczorkiem w ramach naszych spotkań kinowych - klubu 'na chybił - trafił' obejrzeliśmy 'Spotkanie'.
W niedzielę wcześnie rano ruszyliśmy na narty - 6 osób: Madzia, Anka, Lucek, Grześ i my. W Krakowie pogoda była ładna, ale zanim dojechaliśmy do Rohacy Grzesiek zarobił mandat, a na niebie pojawiły się chmury. Tyle razy tam byliśmy, a nawet nie przypuszczałam, że tam wyżej nad wyciagiem jest tak ładnie.
Zobacz inne fotki z Západné Tatry

Nie zdobyliśmy żadnego szczytu, bo wiało jak w kieleckim, ale wyszliśmy na tyle wysoko żeby sobie fajnie zjechać. Szkoda tylko, że na górze pojawiła się gęsta mgła i zaczęło padać. Zjechaliśmy do wyciągu i kupiliśmy karnet na kilka zjazdów, ale po godzinie padał taki deszcz, że nawet najbardziej wytrwałym by się odechciało. Wycieczka została zakończona w gorących źródłach, ale nie było rzucania się na śnieg, bo starczyło go tylko do nacierania ;). Nie da się ukryć, że w weekend przyszła wiosna...

14 marca 2010

TATRY BIELSKIE TRZYNASTEGO

Pogoda w tym roku nie sprzyja, ale skoro już mogę korzystam z każdej okazji do wyjścia na narty. Wiem, że to nieładnie, ale zrezygnowaliśmy z pójścia na 3 żywioły i o 8 rano - 13-nastego w sobotę wyruszyliśmy na Słowację.Miało być krótko - wyjście do schroniska i zjazd tą samą trasą - lub alternatywnie, gdyby były siły zaliczenie kolejnego schroniska i poszukanie innego ciekawego zjazdu - czasem ciężko cokolwiek zaplanować jak się nie zna trasy, a Tatry Bielskie to dla nas nowość.
Zobacz inne fotki z Kežmarské žlaby

Prawde mówiąc w schronisku na Kondratowej pojawiła się nowa maksyma (jak ktoś chce wiedzieć co jest tam napisane to musi sam się wybrać i przeczytać) i to skłoniło nas do wybierania nowych tras, poznawania gór i szczytów... naszych możliwości ;). Ruszyliśmy z Tatrzańskiej Kotliny zielonym szlakiem i od razu okazało się, że na Słowacji też jest mało śniegu. Prawdę mówiąc już w połowie drogi do schroniska wiedzieliśmy, że tym szlakiem nie da się zjechać. Pierwszy odcinek - nie będę ukrywać - był dla nas dość trudny. W Schronisku Plesnivec atmosfera była nie do opisania. Ugoszczono nas jak w domu, popiliśmy, pogadaliśmy i aż żal było ruszać dalej. Wpisaliśmy się Baronowi do pamiątkowego zeszytu i dziś - jak miło - dostałam maila ze zdjęciami. Na Słowacji dużo się mówi o wprowadzeniu euro i chociaż to już trzy lata, chyba wciąż nie mogą się przyzwyczaić. Ciekawe jak to u nas będzie - społecznościowo wiadomo - wszyscy będą narzekać ;) czyli jednak blisko jesteśmy ze Słowakami.
Zobacz inne fotki z Kežmarské žlaby

Po wyjściu ze schroniska rum szumiał w głowie, wiatr w uszach, a podejście było bardzo strome. Przecieraliśmy szlak i po wyjściu z lasu pojawił się problem z oznaczeniem drogi. Ogromna polana Pastviny niewątpliwie piękna widokowo, jest bardzo słabo oznakowana. W zawiei, mgle i gęstym śniegu szliśmy na azymut i niestety zaszliśmy za daleko ;). Tak to już jest kiedy dobrze się idzie, a widoki są piękne. Taka wyprawa ma już znamiona przygody - przecieraliśmy szlak w nieznanym terenie, ułatwiając drogę samotnemu piechurowi. Kiedy doszliśmy do węzła szlaków przy Białym Stawie (1616m n.p.m.), podjęliśmy decyzję o zawróceniu do Doliny Jaworowej. Jakimś cudem udało nam się znaleźć niebieski szlak i zjechaliśmy na sam dół, aż do Białej Wody. Ostatni odcinek po kamieniach, gdzie Bartek po wywrotce rozdarł pół plecaka ;).

Mieliśmy czekać na autobus, ale znalazło się jedno miejsce w samochodzie z Polski i Bartek w przeciągu 15 min znalazł się na parkingu. Są jeszcze mili ludzie w naszym kraju, a już traciłam wiarę, po ostatniej wycieczce kiedy nie udało się złapać stopa i Bartek spacerował, aż do Zawoi...

Żeby było śmiesznie już w domu okazało się, że razem ze zdjęciami od Barona mamy dokładnie 13 zdjęć zrobionych trzynastego - no może nie wszystkie o 13-tej ;). W trasie byliśmy 7 godzin z czego godzinę trzeba odjąć na postoje - razem 4 godziny wychodzenia i 2 godziny zjazdu. Nie doszliśmy do Łomnicy, ale pokonanie tej trasy przy takich warunkach pogodowych i tak było wyczynem ;). A najważniejsze, że obiad zjedliśmy w Burym Misiu... ;))
Od Kežmarské žlaby

06 marca 2010

KONDRATOWA

Zobacz inne fotki z kondratowa


Nie mowcie nikomu, ale zima schowala sie na Kasprowym. Jest mnostwo sniegu i wciaz pada, a jezdzi sie w puchu na trasie i poza nia. Skitury to juz cos wiecej niz sport czy hobby. To nasza milosc, nasza pasja. Jak juz raz zaczniesz i ci sie spodoba to nie mozesz przestac i nie wazne ze obrywasz w twarz sniegiem z galezi, nie czujesz rak, nog i twarzy, bo ci zamarzly, a mgla jest taka ze nic nie widzisz-nie znam wiekszej frajdy. Jak to powiedziano w jedym z filmow z przegladu freeridowego - to jest prawdziwa wolnosc, a po zjezdzie na kazdej twarzy gosci ten sam usmiech :) i niewazne ze z siedmiu dzisiejszych zjazdow "cwiczebnych" tylko jeden byl udany i tak jestem zadowolona chociaz mam obawy czy uda mi sie jutro wstac z lozka ;)