PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



01 lipca 2010

Jestesmy w zoo - OPEN´ER 2010

Zobacz inne fotki z open'er 2010
20 000 osob na polu namiotowym. To nie wymaga dodatkowego komentarza ;).

Odchorowałam pobyt na Openerze i w końcu zabieram się do uzupełnienia wpisu. Tyle wrażeń kłębi mi się w głowie, że nie wiem od czego zacząć...

72 hektary terenu festiwalowego, 25 km ogrodzenia, prawie 100 tysięczna publiczność, 20 tysięcy osób na polu namiotowym, 500 dziennikarzy, 70 zespołów i wykonawców, 7 scen, niezliczona ilość toi-toi, kino letnie, plac zabaw dla dzieci, przewoźne bankomaty, 3 miasteczka festiwalowe, 4 strefy gastronomiczne z obfitością potraw i napoi, pokazy mody, konkursy, dyskoteki, w dzień 35 stopni, a w nocy 9 i para z ust - czyli Opener 2010 (tu są panoramki z festiwalu).

Niezapomniane przeżycie stanowić tylko małą kropkę w wielotysięcznym tłumie. Codziennie ok. 18 dawaliśmy się porwać nieustającemu strumieniowi ludzi, który po przejściu kontroli opasek rozlewał się na ogromnym polu, przemieszczając się w kierunku scen koncertowych. Kiedy tak szliśmy ku zachodzącemu słoncu namacalnie czułam, że biorę udział w nierzeczywistym wydarzeniu. Świat zwalniał wtedy jak na westernie, a my główni bohaterowie, zalani złotym światłem zmierzaliśmy do celu ;). Doznania absolutnie bezcenne - czujesz, że nie jesteś sam na świecie, choćbyś był najbardziej samotny. Ludzie jednoczą się w rytmach muzyki, są wszędzie dookoła
Ciebie - szczęśliwi i wolni... wolni od krępujących konwenansów, codzienności, od tego co im wolno, a czego nie wolno - giniesz w tym tłumie, zatapiasz się w nim, uwalniasz się...

Koncetów bylo tyle, że nie sposób wymieniać wszystkich, na które poszliśmy. Moim absolutnym faworytem został Skunk Ananansie - zespół, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Nazwa pochodzi od skunksa i legendarnego boga Afryki Zachodniej - Anansie czyli Pana Pająka ;). Skunk Anansie dał czadu jak Elvis i powalił publiczność na kolana. Początkowo byłam leko zdziwiona, oszołomiona, a później wręcz zniewolona niezwykłą osobowością Skin - wokalistki zespołu. To co wyprawiała na sceenie jest w zasadzie nie do opisania. Tłum oszalał, kiedy zbiegła ze sceny i wspieła się na barierkę oddzielającą ją od publiczności. Kiedy chwilę później, nie przerywając śpiewania dała się ponieść na rękach publiczności, skruszyła najtwardsze serca. Od tej chwili jak jeden organizm robiliśmy wszystko czego chciała Skin. Ona też dała z siebie wszystko. Bez chwili przerwy na złapanie oddechu z zabójczym tempem i zmieniającym się rytmem, dotrwała do końca z pięknym, radosnym usmiechem - świeża, jakby przed chwilą wyszła z garderoby ;). Wykończyła mnie, ale zostałam dozgonnym fanem i będę wypatrywać następnego spotkania.

Massive Attack - najbardziej wyczekiwany przeze mnie (jeden z niewielu znanych). Jak zwykle zagrali świetnie, ale tym razem było to niesamowite widowisko, bo... przygotowali wizualizacje po polsku! Co chwilę pojawiały się najnowsze doniesienia z kraju, a największy aplauz wywołało złamanie ciszy wyborczej pod hasłem: W Poniedziałek dowiemy się kto będzie Prezydentem Polski, a chilę później: Komorowskiemu urodziła się wnuczka ;).

Jeszcze słowo o Grace Jones - byliśmy tylko na czterech utworach - niezłe przedstawienie i władczość godna podziwu - głos fantastyczny. Regina Spektor - niezła, wschodząca gwiazda rosyjskiego pochodzenia.

29 czerwca 2010

MALTA FESTIWAL 2010 - GLOKER OFIARĄ WYBORÓW

Ha! Tempo życia znów podskoczyło radykalnie, obroty wzrosły, a silnik rozgrzał się do czerwoności - tak jak lubię. Dni otwarte w trzech miastach w dwa dni. Zorganizowaliśmy konkurs dla dzieciaków i dorosłych - pomaluj mój świat - na chodnikach przed naszymi biurami powstały całe pasy fantastycznych kolorowych rysunków, a przechodnie wybierali najładniejsze. Rozdaliśmy tysiące ulotek, poznaliśmy mnóstwo ludzi. Były tańce i świetna zabawa. W Poznaniu pokazali nas nawet w TV - aż dwa razy - niestety wystąpiłam z namalowanymi gwiazdkami na twarzy, ale reklama aż miło!.

Wczoraj wieczorem dla nas oficjalnie zaczęła się MALTA. W tym roku Malta obchodzi 20 urodziny! Teatry uliczne, przedstawienia, widowiska, słuchowiska, dyskoteki. Słowem muzyka, piwo i śpiew ;).
Niedaleko od naszego biura wystąpiła grupa Compagnie Ex Nihilo z Trajets De Ville. Forma muzyczno - taneczna w wykonaniu grupy francuskiej - tak sądzę. Ludzie uwikłani we wzajemne skomplikowane związki, łączące się w zgiełku miasta ścieżki życia, obojętność w stosunku do innych ludzi i w końcu osamotnienie w samym środku pędzącego dookoła tłumu. Fantastyczne przygotowanie aktorów i bardzo dobry wybór tematu. Można obejrzeć fragment - teraz wszystko można przez internet - nie?

Wieczorem poszliśmy na biletowany pokaz z serii Holocene. Nakręcono portrety czterech miast: Jerozolimy, Iqaluit w Kanadzie, Moskwy i pokazywanej w Poznaniu Bonanzy – amerykańskiego miasta w stanie Colorado. To taki filmowy teatr. Na pięciu monitorach wyświetlane są projekcje z życia 7 mieszkańców miasta zapomnianego przez upływający czas. Początkowo istna sielanka. W otoczeniu przepięknych, górskich krajobrazów żyją ludzie szczęśliwi, którzy mogą robić wszystko czego dusza zapragnie i co im w sercu gra. W miarę upływu czasu poznajemy ich wzajemne relacje i konflikty, aż w końcu wybucha afera. Mnie osobiście bardzo przypadła do gustu zarówno forma, tematyka jak i sposób projekcji. Najbardziej rozczulił mnie Pan, który po mieście porusza się wyremontowanym własnoręcznie, błękitnym zaporożcem - sentyment motoryzacyjny ;). Późną nocą wybraliśmy się w kierunku rynku i w barze przy biurze festiwalowym załapaliśmy się na koncert grupy FM Belfast. Muza niesamowita i chłopcy rozgrzali się na tyle, że wystąpili w koszulach, bokserkach i skarpetach - a ja po raz pierwszy zatańczyłam z zespołem na scenie ;). O północy cudem udało nam się załapać na Silent Disco - wydają słuchawki z trzema pasmami i trzech różnych DJ-ów nadaje jednocześnie różne rodzaje muzyki. Tłumy ludzi tańczą w ciszy do różnych rytmów - wygląda to świetnie i zabawa jest przednia. Zdjęcia zamieszczę później.

A historia z PiS-em jest niesamowita. Rano okazało się, że nasze wejście do szkoły jest zasłonięte przez wielki namiot PiS. Państwo poproszeni o wylegitymowanie się pozwoleniem na prowadzenie akcji wyborczej w tym konkretnym miejscu oskarżyli nas natychmiast, że jesteśmy z PO i oczywiście nic nie pokazali. Musieliśmy zawiadomić Policję i Straż Miejską, a także biura poselskie PiS i PO. Po wykonaniu wielu telefonów udało się ustalić, że właściciel kamienicy wyraził im zgodę i dopiero interwencja Policji pomogła - namiot zostanie przesunięty. Zostaliśmy też przeproszeni za uciążliwość przez rzecznika PiS-u, który specjalnie pofatygował się do naszego biura. Niech żyje Policja i praworządność! Na koniec, żeby nie było wątpliwości, że nie jestem apolityczna zacytuję wierszyk przeczytany w gazecie:
'Lepiej nie zjeść Tiramisu - niż mieć Prezydenta z PiS-u!

25 czerwca 2010

POCHMURNA CODZIENNOŚĆ RADIOFONIA I TOK FM

Na zewnątrz ponuro, chłodno i pada bez ustanku - zupełnie jakby u nas była pora deszczowa. Wciągnął nas wir codziennych spraw, pracujemy, budujemy dom, sprzedajemy mieszkanie i na szczęście co jakiś czas spotykamy się ze znajomymi. W weekendy nic się nie dzieje - żadnych wypraw rowerowych, motocykl w naprawie. W firmie robimy dni otwarte pod nazwą 'Gloker fest 2010' ;). Pogoda nie sprzyja, ale jest nadzieja, że wszystko się uda.

Wczoraj po raz pierwszy wystąpiliśmy w radio. W 'RADIOFONI' w audycji Makadama opowiadaliśmy o Indiach i firmowych dniach otwartych. Audycja na żywo - trzeba przyznać, że Kasia Pilitowska wykazała się odwagą wpuszczając nas do studia ;). Mam nadzieję, że wypadliśmy dobrze, ale to się jeszcze okaże ;)). Dziś wybieramy się do radia Kraków - tym razem audycja będzie nagrywana. Jak się dowiem kiedy będzie na antenie to napisze i oczywiście zamieszczę też skrót pliku z Radiofonii. Byliśmy też w TOK FM.

09 czerwca 2010

PRAWIE SETKA - ROWEROWO-RAFTINGOWE BOŻE CIAŁO NA SŁOWACJI

Wyjechaliśmy w piątek rano z kwaśnymi minami - niewyspani, głodni i pogoda pod Burkiem... kierunek został wybrany wcześniej, ale nie spodziewaliśmy się, takich dobrych warunków noclegowych. Wynajęliśmy (za kwotę bardzo rozsądną, jak na drogą Słowację) domek z kominkiem ;), a po zjedzeniu polewki humory poprawiły się na tyle, że deszcz przestał pprzeszkadzać i pojechaliśmy na zwiady do Zdiarskiej Chaty (wrócimy tu na nartach).

Trasa rowerowa 533395 - powered by Bikemap 

Zmoczyło nas okrutnie, ale jak można ogrzać się przy prawdziwym ogniu to deszcz nie stanowi problemu.
Zobacz inne fotki z ROWER I RAFTING NA SŁOWACJI

Następnego dnia rano obudziło nas piękne słoneczko, a Kochane Panie ze stołówki obiecały przygotować na kolację koleno - czyli swojską pieczoną przez 3 godziny goloneczkę ;). Wszystko po to żebyśmy sił nie stracili pedałując po 100km trasie.
Zobacz inne fotki z ROWER I RAFTING NA SŁOWACJI

Tego dnia wszystko wyszło nam perfekcyjnie. Trasa nie była trudna, pogoda była przepiękna, obiad doskonały (i nie za duży, żeby golonko weszło). Najstromszy odcinek pokonaliśmy kolejką zębatą - przewyższenie 16% - i dodatkowa atrakcja. Niestety ostatnie 20km wiodło przez las - trasą pieszego szlaku. Było stromo, kamieniście i błotnie, ale warto się spocić kiedy w perspektywie jest golonka. Były przejazdy przez rwące strumienie i kwitnące łąki - widoki piękne, ale ostatnie 5km dało nam do wiawatu. Jechać już się właściwie nie dało, w zasadzie wlekliśmy rowery wąską ścieżyną, a czas dłużył się niemiłosiernie. Resztkami sił dowlekliśmy się do rozwidlenia dróg i nie bardzo wiedząc gdzie jechać wybraliśmy drogę w dół. Wydawało nam się, że minęliśmy gdzieś nasze domki, ale na szczęście tak się nie stało. Droga kończyła się wyjazdem na 'naszą' łąkę i zdążyliśmy zakończyć rowerowy dzień w ostatnich promieniach słońca. Wyszło nam 97km zimne piwo i rewelacyjne koleno ;).

Trasa rowerowa 533503 - powered by Bikemap 

W niedzielę, w co do końca nie wierzyłam, pojechaliśmy na rafting rzeką Belą. Chłopaki trochę sceptycznie do nas podchodzili, bo zamiast 4 osiłków (rafting obejmuje min.4 osoby) zobaczyli dziewuszkę i dwóch żółtodziobów, ale później pochwalili nas za dobre 'padlowanie' ;). Stan rzeki był bardzo wysoki, woda była rwąca i 'padlować' musieliśmy cały czas i nie muszę pisać, że to nam się podobało! Nogi może trochę bolały, ale ręce przecież mamy sprawne... i pogoda znowu dopisała. Na obiad pojechaliśmy do Burego Misia i tam... spotkaliśmy znajomych ;). Cały wieczór przesiedziliśmy na Białką czekając aż rozładują się korki - szkoda tylko że prąd był taki silny i nie mogliśmy się wykąpać, bo po raftingu czuć było od nas gumą...
z ROWER I RAFTING NA SŁOWACJI