PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



13 października 2014

PO ZIEMI KŁODZKIEJ NOGI NAS BOLĄ... ALE POLACY WYGRALI 2:0 :D

Kolorowe liście szumią wesoło pod stopami. Żółte, czerwone, brązowe... Słońce oświetla niebo nad głową, a nasycenie barw jest tak duże, że nie sposób uwierzyć, że oko ludzkie może oglądać takie cuda nie podkręcone w photoshopie. Prawdziwa złota jesień wiruje wokół nas przy każdym nawet najlżejszym tchnieniu wiatru. Wyczuwalny wyraźnie chłód ziemi miesza się z ciepłem powietrza nagrzanego słońcem. Światło załamuje się między drzewami, odbijając się promieniście w lekkiej porannej mgle snującej się nad leśnymi poduchami z mchu. Cisza wokół taka, że tylko nas słychać z daleka niczym stado bawołów przedzierających się przez ostępy leśne. Nic dziwnego, że zaskoczony dzik umyka z przerażeniem do strumienia i ociekając wodą ze zdumienia zamiera na chwilę pozując do zdjęć zanim zniknie między drzewa. Nawet Nikon tak świetnie nie wykrywa twarzy :).

Kamieniste pagóry ziemi kłodzkiej o tej porze roku pokryte zaschniętymi na złoto kępami traw, wyglądają jak obsypane zbożem, mienią się w słońcu na przemian z zielonymi jagodziskami. Jagody po pierwszych przymrozkach nie smakują nam już tak bardzo jak latem. Chciałoby się tak chodzić bez końca, wypacając koszulkę własnym wysiłkiem, ale nogi odmawiają posłuszeństwa. Trasa zostaje skrócona i późnym wieczorem docieramy do Górskiej Perły, gdzie czeka nas dobrobyt współczesnej cywilizacji – wygodne łóżka w eleganckich pokojach, gorący prysznic, ciepły obiad na stole i wygrany mecz (!wciąż w to nie mogę uwierzyć!) Polski z Niemcami :). Do tego dobre czeskie piwa i Atos pies nie małych rozmiarów (alergen – o dwóch różnych oczach – radosne pomieszanie genów Owczarka niemieckiego z Husky) wpychający się na bezczela na kanapę. I tak dzień po dniu, a jeden z nich piękniejszy od kolejnego, docieramy na koniec do najpiękniejszej w Polsce, liczącej sobie miliony lat Jaskini Niedźwiedziej. Ziąb w niej niemiłosierny, ale warto było wsłuchać się w donośny głos przewodnika, zobaczyć nietoperze w sklepieniu, naturalne nacieki, stalaktyty, których przyrost to jakiś centymetr na 20 lat oraz wyrzeźbione wodą, temperaturą i czasem firany, podobne do chipsów, polewy kalcytowe i kaskady o fantastycznych kształtach. Oryginalne kości misia jaskiniowego i mini spektakl światło i dźwięk też robią na nas wrażenie. Dla mnie jednak niesamowitej wartości jest fakt odkrycia w grudniu 2011r. kolejnych korytarzy jaskini i kolejnych wielkich sal np. sali Mastodonta, gdzie kaskada stropowa ma nie 8, a 30m długości. Żeby się tam dostać potrzeba 2 godzinnego przeciskania się między marmurowymi skałami w temperaturze 6 stopni i przy niemal 100% wilgotności, ale może znajdą jakieś skróty? A dziś znów poniedziałek - back to reality...

Brak komentarzy: