48 godzin pracy umysłowej w Szczecinie w dwie doby i wszystko na nic, czasem tak bywa, ale ja wciąż nie mogę się pogodzić z taką niesprawiedliwością losu. W końcu jeśli daje się z siebie na prawdę wszystko to sukces powinien być gwarantowany. A tu taki zawód ;( Teraz zaczniemy wszystko od nowa, tyle że ja wcale nie mam na to ochoty. I właśnie tak to jest, że zawsze najbardziej chce się tego czego akurat nie ma...
Udało nam się dostać bilety na koncert Depeche Mode na stadionie narodowym (nie mogę powstrzymać się od żarciku, że na szczęście dach był zamknięty, ale każdy fan na pewno miał ze sobą strój kąpielowy). Opinie są skrajne - dla mnie to zawsze niesamowite przeżycie. Kiedy zostałam fanką DM w późnej komunie, będąc nastolatką nawet mi do głowy nie przyszło, że kiedyś ich zobaczę na scenie u nas w Polsce na dupnym stadionie narodowym w centrum Warszawy, gdzie nagłośnienie jest fatalne, ale za to na płycie boiska pięknie słychać okrzyki z trybun... Starzy już są Depeche, ale niezależnie od tego jak szybko zmienia się moda, wciąż dają czadu - chyba nie tylko ze względu na piękne wspomnienia, ale również na współczesną twórczość. Delta Machine jest zadziwiająco fajna i taka dość liryczna, szczególnie Heaven. Chociaż moje serce od dawna zajęte jest przez Linking Park to fanem DM będę już pewnie całe życie. Na koncercie było ok. 40 tysięcy ludzi w przeróżnym wieku, ale wielu z nich przyszło z całymi rodzinami. I to daje do myślenia. Zdziwionymi oczyma zaczynam patrzeć na siebie przez pryzmat mijających lat. Na większości koncertów tego tak nie widzę, a tu nagle uświadamiam sobie, że starzeję się razem z Depechami - welcome to my world :)