PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



14 marca 2013

W KRAINIE ZIELONEJ IGUANY

Trzynaście małych ptaszków uważnie obserwuje każdy mój ruch. Najwyraźniej są uzależnione od turystów. Kiedy spokojnie zjadam bułkę nie wykonując żadnych fałszywych ruchów, ptaszki powoli wracają do swoich stałych zajęć. Dziobią między kamieniami, grzebią w piórkach, ale wciąż z nadzieją na nadlatujące okruchy, popatrują w moim kierunku spod swoich przymrużonych pierzastych powiek. 
Po siedmiu dniach ślizgowych na desce (a wieje tu jak diabli) poczyniliśmy ogromne postępy okupione dziurami w dłoniach, startym kolanem i kilkoma siniakami. Plaża Sorobon, Lac Bay to najlepszy na świecie spot windsurfingowy do nauki – niewiele gorszy od Helu, poza tym, że woda jest ciepła i czysta, a wiatr równy i mocny. Spaliliśmy wszystkie wystające członki i mięśnie – jedne słońcem, a drugie pływaniem. Nurkowanie teraz jest jak wybawienie, ale za to niemożliwie marzniemy. Po drugim nurkowaniu ściągam piankę tylko do połowy i zaszywam się w miejscu możliwie osłoniętym od wiatru. Ogrzewając się w promieniach palącego słońca wsłuchuję się w kamyki przesuwane dźwięcznie odpływającą falą. Od kilku dni zastanawiam się jak nazwać dźwięk wydawany przez rozsypane koraliki? Tak właśnie brzmią te kamyki obrabiane na całej długości bonairskiego wybrzeża. Mam sporo czasu na myślenie, bo nie mając pojęcia, że na Bonaire nurkuje się z brzegu - wynajęliśmy skuter. Teraz jesteśmy sławni, wśród całej rzeszy nurków z pick-upami, bo na tym małym, zwrotnym skuterku mieścimy się my, butle i cały sprzęt nurkowy. Niestety tylko dwie butle, dlatego czas na dekompresję ja poświęcam na zbadanie możliwości wejścia do wody w kolejnym miejscu nurkowym (czyli śpię, myślę, jem, nawiązuję nowe znajomości albo czytam), a Bartek jeździ do bazy po powietrze. Od sześciu dni przeczesujemy miejscowe rafy na głębokości od 12 do 15m w poszukiwaniu legendarnego, czarnego konika morskiego, który ma tu niby występować. Widzieliśmy już wszystkie endemiczne żyjątka i roślinki, a konika ani widu, ani słychu. Aż tu nagle podczas przedostatniego nurkowania Bartek zaczyna wywijać podwodne hołubce (no bo jak pokazać konika pod wodą? Trzeba naśladować jazdę konną – pomysłowe, ale partner może sądzić, że to atak padaczki :)) Konik jest nieśmiały i nie taki malutki jak można by się spodziewać. Boi się nas tak, że chociaż chciałoby się go uściskać to jednak zaczynamy trzymać się na odległość. Pływa śmiesznie podwijając ogonek pod siebie i ruszając maleńką płetewką na grzbiecie. Ostatniego nurka już nie robimy – fakt, że nam się nie chce, ale ostatecznie zobaczenie konika morskiego na sam koniec to rewelacyjna wymówka!

Brak komentarzy: