PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM
Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.
23 kwietnia 2012
BEARLIN - nowoczesna potęga oczami małego Polaka
Ugoszczeni do granic przyzwoitości, z brzuchami pełnymi wspaniałego jedzenia i w znakomitym towarzystwie - zobaczyliśmy prawdziwe oblicze Berlina i to w fantastycznej niewymagającej formie - rejs w centrum miasta! Na deser piękna pogoda i poczuliśmy się jak w Wenecji, choć Berlin ma więcej mostów i jest nazywany Atenami wschodu ;).
Na taką potęgę pracuje się latami pomyślałam z lekkim żalem patrząc na monumentalne budowle nad Sprewą. Stolica świata Germania poległa w obliczu przegranej wojny, ale skłonność do megalomanii pozostała. 81.000m2 Paul Löbe Haus i 65.000m2 Marie Elisabeth Lüders Haus zaprojektowane przez Stephana Braunfelsa to największe niemieckie inwestycje po zimnej wojnie. Połączenie budynków ze wschodu na zachód symbolizuje jedność Wschodnich i Zachodnich Niemiec oraz stanowi kontrapunkt do wizji nazistów. Most pomiędzy dwoma budynkami parlamentu nazywany jest przez Braunfelsa "skokiem przez Szprewę", a budynek Marie Elisabeth Lüders Haus jest wybudowany w miejscu przebiegu muru berlińskiego. Obie budowle utrzymane w stylu modernistycznym, proste w formie i oczywiście ogromne nie każdemu mogą się podobać. Nas zachwyciły, w końcu szkło i surowy konstrukcyjny beton to ostatnio nasze ulubione połączenie ;).
Wszystkie te piękne zdjęcia zrobiła Dominika - dzięki wielkie :)
Weekend w Berlinie i od razu nasuwa się pytanie skąd nazwa 'Berlin' dla tej nowoczesnej stolicy? Najmilszą wersją dla mego ucha jest ta, która podczas wizyty nasuwa się sama, czyli symbol Berlina we własnej osobie i mamy BÄR-LIN. Bo inaczej skąd miś berliński w herbie? (i nie mówię tu oczywiście Knut-cie). Wikipedia angielska i niemiecka podaje, że nazwa wywodzi się ze słowiańskiej sylaby 'berl' czyli 'bagno' (zważywszy na ilość wody w mieście, te tereny faktycznie mogły być dość bagniste...). Polska Wikipedia podaje, że według hipotezy Reinholda Trautmanna, nazwa jest zniekształconą nazwą Bralin i pochodzi od skróconej formy słowiańskiego imienia Bratosław. Na 'forum witryny Grzegorza Jagodzińskiego' znalazłam bardzo pasującą mi wersję, że nazwa może pochodzić od słowiańskiego wyrazu 'berlin' oznaczający rodzaj narty. Istnieją też hipotezy wiążące nazwę miasta z ptakiem - Bargiel, strażnicą - Bedlin, wzgórzem - Bardo, brodem - Brodlin, wyżej wsponianym misiem, a nawet z berłem. Wygląda więc na to, że każdy może wybrać wersję dla siebie ;) Ja wybieram tę z misiem!
18 kwietnia 2012
ŁOŚ
Wychodzę sobie przed dom (bo wewnątrz nie mamy zasięgu) zaczynam gadać przez telefon i nagle co widzę?
ŁOSIA! No rewelacja ;)))
Nazwiemy go Zocha ;) Matko, jaki słodziak, jak toto chodzi śmiesznie, te nóżki takie chude, nieporadne...
- od dziś jestem zdecydowaną fanką łosi...
p.s. mamy już numer domu
p.s.2
no nie... jest wieczór, a pod naszym balkonem inny łoś! Większy i z włosami wokół szyi i wszystko jasne po południu Zocha, a wieczorem Franek, a latem urodzą się małe łoszaki ;)- w porównaniu do Łomianek przystanek Alaska się chowa!
Ja zawsze chciałam zobaczyć łosia, a tu proszę dwa jednego dnia i to właściwie bez wychodzenia z domu! Łoś po łacinie nazywa się ładnie: alces alces i lubi pływać. Pod wodą może przebywać do 50 sekund, a ja już mam nowe marzenie: chcę zobaczyć nurkującego łosia!
14 kwietnia 2012
BULA FIJI - WYSPY LENIWYCH KANIBALI
Myślicie, że Fiji jest daleko? Podróż zajmuje dokładnie tyle samo
czasu co przejazd pociągiem z Krakowa do Szczecina i z powrotem ;)
Milion km2 raju... 322 wyspy otoczone błękitnymi lagunami z
krystalicznie czystą i ciepłą wodą, rafy koralowe, lasy tropikalne,
palmy na pustych, malowniczych plażach, a wszystko to po drugiej
stronie globusa. Tyle, że tacy backpakers jak my nie mają tam czego
szukać, ale o tym za chwilę...
Fiji to przede wszystkim wspaniali ludzie. Dobrzy, mili i wiecznie
uśmiechnięci. Pozdrawiają się nawzajem i śpiewają, dla nich słowo
problem czy pośpiech to tylko jedne z wyrażeń w słowniku. Monteskiusz
twierdził, że ludzie żyjący w ciepłym klimacie są bardziej leniwi. Na
Fiji jest upalnie! Mają tu nawet takie określenie 'Fiji Time'. Oznacza
dosłownie wszystko. Zapomnieli po Ciebie przypłynąć łodzią, a Ty masz
samolot za dwie godziny - Fiji time! Umawiasz się na nurkowanie o 7
rano, bo później w Oceanie są prądy, ale i tak wypływasz o 10 - Fiji
Time! Chciałbyś popłynąć na ryby o 15, ale o 17 dowiadujesz się, że
znowu nie ma łodzi - Fiji Time! Tutaj naprawdę można się maksymalnie
wyluzować, albo zginąć. Planowanie na nic się nie zda, ale na
spontaniczność też nie ma co liczyć. I choć na Fiji nie ma już
kanibali to i tak obedrą Cię ze skóry. Powiedzmy to sobie szczerze -
przez cały wyjazd czuliśmy się jak ubodzy krewni królika ;).
Wybieraliśmy najtańsze miejsca, a i tak (jak dla nas) było tam
ekstremalnie drogo. Warunki mieszkaniowe też nie jak z bajki, więc po
zapłaceniu haraczu pozostawało już tylko cieszyć się rajską plażą i
wolnością.
Jeśli chcecie jechać na Fiji to najpierw kupcie przewodnik,
później posprawdzajcie blogi najlepiej nowozelandzkie lub
australijskie, wybierzcie miejsca, wstępnie zarezerwujcie noclegi
(mimo cen, wcale nie tak łatwo o wolne miejsca), negocjujcie ceny
(szczególnie poza sezonem), a później już możecie spokojnie jechać,
nie mając jednak gwarancji, że wszystko się uda - Fiji time! My dla
ułatwienia skorzystaliśmy z agencji na lotnisku i... kupiliśmy coś
czego nie ma na wyspie, na której i tak już musieliśmy zostać. Zamiast
romantycznej bury na plaży, dostaliśmy pokój z oknem do wnętrza baru.
Oglądaliście najnowszą reklamę skittles? Jeśli nie to polecam, bo my
już pierwszego dnia poczuliśmy się wydojeni jak żyrafa - na kolorowo ;)
NURKOWANIE Z REKINAMI
Myślałam, że najpierw poczuję lekkie drżenie w żołądku, które chwilę
później przerodzi się w falę tsunami i niszcząc wszystko po drodze
uderzy do mózgu rozbijając wszystkie myśli na tysiące drobnych
iskierek, że każda komórka będzie krzyczeć w euforii zdarzeń, a
wszystko to stanie się w spokojnych wodach Pacyfiku, ale nikt mi
wcześniej nie powiedział, że rekiny są takie piękne... Nie mają nic z
bezmyślnego, brutalnego zabójcy. Są wspaniałe. Wielkie i ciężkie -
szybkie jak błyskawica. Poruszają się z gracją i zmienia im się
wyraz mordki w zależności od sytuacji - są... jak pieski ;). No
trochę, jak zabójcze pieski z wielkimi zębiskami, ale jak się ich nie
drażni to nie ugryzą!
Jak nurkowanie z rekinami to tylko z Beqa Adventures Diviers. Równie
drogo jak gdzie indziej, ale bardzo profesjonalnie. Nurkowanie na Fiji
jest tak drogie jak wszystko inne - przeciętna cena za dwa nury to
200F$ (czyli mniej więcej 400zł.). Wypożyczenie sprzętu 10F$ czyli
raczej się nie opłaca dźwigać własnego - poza tym regulatory mają
końcówkę INT. Woda nawet na 30m ma 30 stopni, więc pianki tylko dla prawdziwych zmarźlaków.
09 kwietnia 2012
PRZEŁĘCZ SMUTNA
Ruszyliśmy nasze świąteczne, napakowane brzuchy na spacer w góry. Pogoda rewelacyjna, a warunki śniegowe jeszcze lepsze - trafił nam się świeży opad z nocy i chociaż śnieg był trochę ciężki to nie ma co narzekać - lanoponiedziałkowa wycieczka udała się na medal!
04 kwietnia 2012
FIJI TONIE
Tropikalna burza, której byliśmy świadkami otrzymała imię Daphne i w poniedziałek rozpętała się na dobre zamieniając się w cyklon pędzący w stronę Australii. Ewakuowano 8000 ludzi, a 11 000 przebywa obecnie w bezpiecznych schroniskach. Nie ma prądu i wody, ogłoszono stan katastrofy narodowej. Fiji tonie, a mnie krwawi serce - nam udało się uciec, ale tylu cudownych ludzi tam zostało - mam nadzieję, że i dla nich znowu wyjdzie słońce...
02 kwietnia 2012
FIJI W OKU CYKLONU
Żadna podróż nie wywołała tak skrajnych emocji jak ta. Jeszcze żadna nie przyniosła w ciągu jednego tygodnia tak wielkich uniesień i tylu głębokich rozczarowań. Kolejne wielkie drzwi otworzyły się nagle i świat pokazał nam zupełnie nowe oblicze - ta lekcja jak fala tsunami zaatakowała ustabilizowany światopogląd niszcząc go w mgnieniu oka i znów tabula rasa ;). Zainspirowana ostatnio oglądanym teledyskiem Coldplay 'The Scientist' opowieść o dwóch bladych twarzach na Fiji zacznę od dramatycznego końca...
W OKU CYKLONU
Za oknem ryk oceanu, gniewny wiatr przygina palmy do ziemi i siecze ulewnym deszczem. Turysta obudzony w środku nocy wstaje, przeciąga się i mówi:'Ty patrz. Jest monsun. Fajnie'. Wyciąga aparat kręci przez chwilę przez okno, decyduje się nawet wyjść na balkon dla lepszego ujęcia, po czym wraca do łóżka mamrocząc po nosem. Jest lekko niezadowolony, bo ujęcia słabe z powodu ciemności. Chwilę później zasypia nieświadomy niedalekiej przyszłości...
Pierwszy raz nerwy puszczają mi na lotnisku. Nie mogę już powstrzymać łez bezsilności. Wycieram mokrą twarz i staram się opanować - wstyd, drżą mi ręce i czuję się jak małe dziecko, mam dość - Mamo, ja chcę do domu!
Minęła doba od czasu kiedy udało się przekonać recepcjonistę hotelu żeby nas wymeldował i (do cholery!) załatwił łódź na drugi brzeg, bo przecież mamy samolot! 5 minut później jesteśmy przemoczeni do suchej nitki, ale jedziemy w stronę lotniska dużym trackiem pewni, że uda się przedrzeć do miasta. Zostało już tylko 9km, ale przed nami od dawna nie widać drogi, kiedy woda sięga powyżej łydki i nie można dalej jechać decydujemy się na ostre starcie. Stąd jakieś 800m i już widać pierwsze zabudowania, przed nami tylko most - przejdziemy - taki jest plan! Pełni energii wkładamy torby, podwijamy spodnie i ruszamy dziarsko przed siebie. Była to chyba najgłupsza rzecz jaką do tej pory zrobiliśmy, ale nikt z miejscowych nie protestował... Mijamy domy zalane po dach, samochody, których nikt nie zdążył zabrać z podwórzy, serce się ściska na myśl o tych wszystkich biednych ludziach. Jeszcze nie wiemy, że to największa powódź w historii Fiji. Brudna woda przelewa się między nogami, deszcz zalewa oczy, w końcu decydujemy się zdjąć buty. Nie jesteśmy sami. Dogoniła nas grupa ludzi, chcą pomóc. Jakiś chłopak zdejmuje mi torbę i pyta skąd jesteśmy, most coraz bliżej i wszystko wydaje się jeszcze możliwe. Niestety po chwili prąd nasila się, woda sięga już prawie do pasa i chociaż do mostu 300m musimy odpuścić. Zdesperowani szukamy innej drogi, ale ludzie mówią, że miasto jest zalane. Próbujemy załatwić łódź, później nawet helikopter - wszystko byle tylko nie myśleć o tym, że nasze tanie bilety ulegną kasacji i trzeba będzie kupić nowe za cenę o jakiej się nam nawet nie śniło. Niestety pogoda nie odpuszcza i Fiji jest sparaliżowane. Po dwóch godzinach dajemy się przekonać, że dziś już nic nie można zrobić. Ktoś podaje informację, że loty zostały odwołane i JP zabiera nas do domu Pastora. Meresimani podaje kawę, po chwili schodzą się sąsiedzi. Wszyscy chcą jakoś pomóc, ale nie można się nigdzie dodzwonić. Padła sieć komórkowa i nie ma prądu. Na domiar złego tuż nad naszymi głowami ląduje samolot Korean Air - niestety o czasie. Cały dzień spędzamy z rodziną Pastora, jego Żona przygotowuje na naszą cześć tradycyjną kolację - jemy Kasawę (maniok jadalny w smaku trochę lepszy od ziemniaka) i kurczaka masalę, wszyscy się za nas modlą, a specjalne błogosławieństwo od Pastora będziemy pamiętać przez całe życie. Chłopaki JP i Nemia wieczorem grają na gitarze, a później udaje się dodzwonić do Pawła, który mówi, że samolot jednak nie odleciał, ale nie udaje się nic ustalić, bo kończy się limit i nie ma jak doładować karty. Mamy ciężką noc, wiatr wciąż tłucze się za oknem, ale przestaje padać. Rano okazuje się, że most jest zarwany, przeprawiamy się na drugi brzeg po rurach (na szczęście woda ich nie zerwała) i ruszamy pieszo w stronę lotniska. Znów zaczyna padać. Miasto jest zamknięte, ale udaje się przekonać Policję, żeby nas wpuścili. Brodzimy po kolana w wodzie patrząc z przerażeniem na sklepy zniszczone żywiołem, zerwane drogi, wciąż zalane ulice. W końcu po godzinie wydostajemy się z miasta, łapiemy stopa i dostajemy się na lotnisko, tylko po to żeby żeby dowiedzieć się, że owszem nasz samolot jest, ale nas nie zabiorą, bo powinniśmy się odprawić wczoraj. Następny lot jest w poniedziałek, ale miejsc już nie ma. I to by było na tyle. Dlatego puściły mi nerwy, bo dotarliśmy w końcu na lotnisko, miejsca w samolocie mieliśmy, bilety też, tyle że bezduszna maszyna nie chciała nas zabrać. Na nic się zdawały prośby i groźby, aż w końcu jeden Pan się złamał! Wpisali nas na listę rezerwową, razem z pozostałymi 5 osobami, które do nas dołączyły. Razem w napięciu czekaliśmy cztery godziny i w końcu 20 minut przed odlotem dali nam zielone światło. Pogoda na Fiji jeszcze się pogorszyła, drogę znów zalało, zabrakło wody. W sobotę odwołano wszystkie loty, ale jest szansa, że do poniedziałku pogoda się poprawi.
Przez całą drogę uśmiech nie schodził mi z twarzy. W bezpiecznym samolocie koreańskich linii lotniczych zmierzającym w kierunku Europy pomyślałam tylko: efekt motyla - ułamek sekundy później jedliśmy wspaniałą kolację w eleganckim hotelu w
Seoulu trzymając w ręku nowe bilety - dziękujemy obsłudze Korean Air.
Teraz muszę lecieć do pracy, ale potem jeszcze napiszę o rajskich wyspach, miejscowej ludności i nurkowaniu z rekinami. W końcu mieliśmy tam 6 dni słońca i upału.
W OKU CYKLONU
Za oknem ryk oceanu, gniewny wiatr przygina palmy do ziemi i siecze ulewnym deszczem. Turysta obudzony w środku nocy wstaje, przeciąga się i mówi:'Ty patrz. Jest monsun. Fajnie'. Wyciąga aparat kręci przez chwilę przez okno, decyduje się nawet wyjść na balkon dla lepszego ujęcia, po czym wraca do łóżka mamrocząc po nosem. Jest lekko niezadowolony, bo ujęcia słabe z powodu ciemności. Chwilę później zasypia nieświadomy niedalekiej przyszłości...
Pierwszy raz nerwy puszczają mi na lotnisku. Nie mogę już powstrzymać łez bezsilności. Wycieram mokrą twarz i staram się opanować - wstyd, drżą mi ręce i czuję się jak małe dziecko, mam dość - Mamo, ja chcę do domu!
Minęła doba od czasu kiedy udało się przekonać recepcjonistę hotelu żeby nas wymeldował i (do cholery!) załatwił łódź na drugi brzeg, bo przecież mamy samolot! 5 minut później jesteśmy przemoczeni do suchej nitki, ale jedziemy w stronę lotniska dużym trackiem pewni, że uda się przedrzeć do miasta. Zostało już tylko 9km, ale przed nami od dawna nie widać drogi, kiedy woda sięga powyżej łydki i nie można dalej jechać decydujemy się na ostre starcie. Stąd jakieś 800m i już widać pierwsze zabudowania, przed nami tylko most - przejdziemy - taki jest plan! Pełni energii wkładamy torby, podwijamy spodnie i ruszamy dziarsko przed siebie. Była to chyba najgłupsza rzecz jaką do tej pory zrobiliśmy, ale nikt z miejscowych nie protestował... Mijamy domy zalane po dach, samochody, których nikt nie zdążył zabrać z podwórzy, serce się ściska na myśl o tych wszystkich biednych ludziach. Jeszcze nie wiemy, że to największa powódź w historii Fiji. Brudna woda przelewa się między nogami, deszcz zalewa oczy, w końcu decydujemy się zdjąć buty. Nie jesteśmy sami. Dogoniła nas grupa ludzi, chcą pomóc. Jakiś chłopak zdejmuje mi torbę i pyta skąd jesteśmy, most coraz bliżej i wszystko wydaje się jeszcze możliwe. Niestety po chwili prąd nasila się, woda sięga już prawie do pasa i chociaż do mostu 300m musimy odpuścić. Zdesperowani szukamy innej drogi, ale ludzie mówią, że miasto jest zalane. Próbujemy załatwić łódź, później nawet helikopter - wszystko byle tylko nie myśleć o tym, że nasze tanie bilety ulegną kasacji i trzeba będzie kupić nowe za cenę o jakiej się nam nawet nie śniło. Niestety pogoda nie odpuszcza i Fiji jest sparaliżowane. Po dwóch godzinach dajemy się przekonać, że dziś już nic nie można zrobić. Ktoś podaje informację, że loty zostały odwołane i JP zabiera nas do domu Pastora. Meresimani podaje kawę, po chwili schodzą się sąsiedzi. Wszyscy chcą jakoś pomóc, ale nie można się nigdzie dodzwonić. Padła sieć komórkowa i nie ma prądu. Na domiar złego tuż nad naszymi głowami ląduje samolot Korean Air - niestety o czasie. Cały dzień spędzamy z rodziną Pastora, jego Żona przygotowuje na naszą cześć tradycyjną kolację - jemy Kasawę (maniok jadalny w smaku trochę lepszy od ziemniaka) i kurczaka masalę, wszyscy się za nas modlą, a specjalne błogosławieństwo od Pastora będziemy pamiętać przez całe życie. Chłopaki JP i Nemia wieczorem grają na gitarze, a później udaje się dodzwonić do Pawła, który mówi, że samolot jednak nie odleciał, ale nie udaje się nic ustalić, bo kończy się limit i nie ma jak doładować karty. Mamy ciężką noc, wiatr wciąż tłucze się za oknem, ale przestaje padać. Rano okazuje się, że most jest zarwany, przeprawiamy się na drugi brzeg po rurach (na szczęście woda ich nie zerwała) i ruszamy pieszo w stronę lotniska. Znów zaczyna padać. Miasto jest zamknięte, ale udaje się przekonać Policję, żeby nas wpuścili. Brodzimy po kolana w wodzie patrząc z przerażeniem na sklepy zniszczone żywiołem, zerwane drogi, wciąż zalane ulice. W końcu po godzinie wydostajemy się z miasta, łapiemy stopa i dostajemy się na lotnisko, tylko po to żeby żeby dowiedzieć się, że owszem nasz samolot jest, ale nas nie zabiorą, bo powinniśmy się odprawić wczoraj. Następny lot jest w poniedziałek, ale miejsc już nie ma. I to by było na tyle. Dlatego puściły mi nerwy, bo dotarliśmy w końcu na lotnisko, miejsca w samolocie mieliśmy, bilety też, tyle że bezduszna maszyna nie chciała nas zabrać. Na nic się zdawały prośby i groźby, aż w końcu jeden Pan się złamał! Wpisali nas na listę rezerwową, razem z pozostałymi 5 osobami, które do nas dołączyły. Razem w napięciu czekaliśmy cztery godziny i w końcu 20 minut przed odlotem dali nam zielone światło. Pogoda na Fiji jeszcze się pogorszyła, drogę znów zalało, zabrakło wody. W sobotę odwołano wszystkie loty, ale jest szansa, że do poniedziałku pogoda się poprawi.
Przez całą drogę uśmiech nie schodził mi z twarzy. W bezpiecznym samolocie koreańskich linii lotniczych zmierzającym w kierunku Europy pomyślałam tylko: efekt motyla - ułamek sekundy później jedliśmy wspaniałą kolację w eleganckim hotelu w
Seoulu trzymając w ręku nowe bilety - dziękujemy obsłudze Korean Air.
Teraz muszę lecieć do pracy, ale potem jeszcze napiszę o rajskich wyspach, miejscowej ludności i nurkowaniu z rekinami. W końcu mieliśmy tam 6 dni słońca i upału.
Subskrybuj:
Posty (Atom)