Ten, ten albo tamten! Przekrzykiwaliśmy się w samochodzie po 13 godzinach jazdy kiedy naszym oczom ukazały się wzgórza porośnięte mięsistą trawą, gęstą i piękną niczym golfowy green. Na szczytach małe i średnie domy, czasem posiadłości ogromne, wszystkie z porządnej czerwonej cegły. Do każdego prowadzi droga ubita, nieasfaltowa obsadzona po obu stronach cyprysami, a u jej końca brama – ot tak tradycyjnie chyba, bo przestrzenie tu ogromne, a żadna działka nieogrodzona. Tylko te bramy sterczą w polu, a za nimi ogród piękny ze starodrzewiem i basen, czasem niewielki gaj oliwny i ziół trochę. Zobaczcie jak tu pięknie – mówiliśmy do siebie, a na ustach uśmiech szeroki zagościł i nijak miny zmienić się nie dało.