Przyszedł weekend i w zasadzie ostatnia przed Wenezuelą okazja wyskoczenia na narty. Grześ głowił się przez cały tydzień, aż w końcu wymyślił wyprawę na Chopok. Zapowiadała się spokojna, krótka i mało męcząca wycieczka, tym bardziej, że pierwszą część trasy, ze względu na brak śniegu, pokonaliśmy kolejką. Potem miało nas czekać 2 godzinne wyjście na grań, nocleg i drugiego dnia przejście granią na Chopok i długi, fajny, stromy zjazd. Nie spieszyliśmy się za bardzo. Zanim zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy się do auta i dojechaliśmy na miejsce była 14. Trasa początkowo bliższa spacerowi niepostrzeżenie zamieniła się w usianą przeszkodami przeprawę. Kiedy teren się wypłaszczył, a kamienie i strumień zostały pod grubą warstwą śniegu byliśmy już nieźle zmęczeni. Pokrzepił nas widok grani i góry, które nagle wyłoniły się z chmur za nami. Widoku dopełniły kozice, które jak grzyby po deszczu jedna po drugiej wyskakiwały zza grani podświetlone promieniami zachodzącego słońca. Bartek naliczył ich aż 11 i jak do tej pory jest to nasz absolutny rekord.
Z nowymi siłami ruszyliśmy pod górę i tu niestety przyroda spłatała nam figla. Śnieg był tak zmrożony, że już po chwili odpięliśmy narty. Na takim stromym lodowisku dały o sobie znać emocje. Bartek robił co mógł żeby mnie jakoś asekurować, ale brakowało nie tylko sił i oparcia dla nóg, ale przede wszystkim odwagi. Poruszaliśmy się w takim tempie, że w końcu Grześ zarządził odwrót. Biała ściana została niezdobyta (przynajmniej do następnego spotkania), a namiot został rozbity w kosówce z pięknym widokiem na góry. Najbardziej niesamowita w spaniu pod namiotem jest ta nieprawdopodobna cisza. Trochę jakby życie zaczęło się toczyć obok. Niestety są też telefony komórkowe... i kiedy zaczną dzwonić w pierwszej chwili zastanawiasz się co to za dźwięki jakieś, a chwilę później już wiesz - to codzienność dopadła Cię w tej iluzorycznej głuszy...
p.s. muszę przyznać, że załatwianie potrzeb fizjologicznych na świeżym powietrzu przy -12 stopniach wydawało mi się niemożliwe. Po tej wycieczce pierwsze miejsce przyznaję widokowi białej grani oświetlonej błyszczącym nieboskłonem i dolinie otulonej lekką mgłą podświetloną delikatnym srebrem księżyca. Zobaczyłam to tylko dzięki pilnej potrzebie koniecznej do załatwienia, bo nic innego nie byłoby w stanie wygonić mnie na ten mróz z ciepłej otuliny gęsiego puchu.
PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM
Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Byłem na Chopoku dwa lata temu na nartach. Niestety dzień w dzień waliło śniegiem i dął porywisty wiatr. Raz pojechaliśmy na sam szczyt i prawie zgubiliśmy się w chmurze. Dużo śniegu na stoku? Da się pojeździć? Zastanawiam się nad feriami.
Wszystkie stoki nieźle przygotowane - trochę zlodzone, ale dzisiaj mocno padało, więc pewnie będzie lepiej i przede wszystkim niewielu tam ludzi - nam się podobało.
kurde ale zazdroszcze zimy, zawsze trawa zielensza gdzie nas nie ma, czy bielsza ;)
w przysyzlym roku dolaczam napewno!
co do sikania po nocy pelna zgoda, kilka najpiekniejszych widokow tak zaliczylem, miedzy innymi Skok Aniola w ksiezycowym swietle :)
Uprawiacie SkiToury. Zobacz tu: http://www.tpn.pl/nowosci/news/435/Uwaga-skiturowcy!
Prześlij komentarz