Drżącą ręką otwierasz okno na świat. Czujesz narastające podniecenie na myśl, że jeszcze chwila i bedziesz sycić się nowym doświadczenieniem. Namiętny dotyk orientu kusi Cie i zniewala. Dajesz się ponieść emocjom i pozwalasz namiętności zawładnąć nad myślami. Chcesz poczuć ten nowy świat, gryźć całymi kęsami, lizać, smakować aż do utraty tchu. Marzysz by zanurzyć się w tym nowy doznaniu i pieścić zmysły odmiennością. Otwierasz oczy i delikatnie smakujesz tę nową rzeczywistość, krok po kroku pragniesz poznać każdy jej fragment, nauczyć się być w niej i z nią całym sobą. Czujesz w sobie życie.
Tak nie jest w Caracas. Jest gorąco.
Jak na jedną z najbardziej niebezpiecznych stolic i miast w ogóle – jest całkiem zwyczajnie. Jedynie góry otaczające lotnisko przypominają o zmianie strefy klimatycznej. W Caracas porwania, rabunek i gwałt są na porządku dziennym. Na każde 100 tysięcy mieszkańców przypada 140 zabójstw - dla przykładu w Bogocie 18. Turystów przeważnie tylko okradają ;). Jest po 18-tej, więc profilaktycznie nie wychodzimy z pokoju. Z resztą trzeba odespać różnicę czasu.
p.s. pierwsza część treści powyższego posta została napisana pod wpływem trudności ze znalezieniem hotelu, ktory nie miały przeznaczenia na dom publiczny, a jedynie na miejsce turystycznego noclegu...
PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM
Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.
30 stycznia 2011
23 stycznia 2011
AMBICJE NA CHOPOK
Przyszedł weekend i w zasadzie ostatnia przed Wenezuelą okazja wyskoczenia na narty. Grześ głowił się przez cały tydzień, aż w końcu wymyślił wyprawę na Chopok. Zapowiadała się spokojna, krótka i mało męcząca wycieczka, tym bardziej, że pierwszą część trasy, ze względu na brak śniegu, pokonaliśmy kolejką. Potem miało nas czekać 2 godzinne wyjście na grań, nocleg i drugiego dnia przejście granią na Chopok i długi, fajny, stromy zjazd. Nie spieszyliśmy się za bardzo. Zanim zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy się do auta i dojechaliśmy na miejsce była 14. Trasa początkowo bliższa spacerowi niepostrzeżenie zamieniła się w usianą przeszkodami przeprawę. Kiedy teren się wypłaszczył, a kamienie i strumień zostały pod grubą warstwą śniegu byliśmy już nieźle zmęczeni. Pokrzepił nas widok grani i góry, które nagle wyłoniły się z chmur za nami. Widoku dopełniły kozice, które jak grzyby po deszczu jedna po drugiej wyskakiwały zza grani podświetlone promieniami zachodzącego słońca. Bartek naliczył ich aż 11 i jak do tej pory jest to nasz absolutny rekord.
Z nowymi siłami ruszyliśmy pod górę i tu niestety przyroda spłatała nam figla. Śnieg był tak zmrożony, że już po chwili odpięliśmy narty. Na takim stromym lodowisku dały o sobie znać emocje. Bartek robił co mógł żeby mnie jakoś asekurować, ale brakowało nie tylko sił i oparcia dla nóg, ale przede wszystkim odwagi. Poruszaliśmy się w takim tempie, że w końcu Grześ zarządził odwrót. Biała ściana została niezdobyta (przynajmniej do następnego spotkania), a namiot został rozbity w kosówce z pięknym widokiem na góry. Najbardziej niesamowita w spaniu pod namiotem jest ta nieprawdopodobna cisza. Trochę jakby życie zaczęło się toczyć obok. Niestety są też telefony komórkowe... i kiedy zaczną dzwonić w pierwszej chwili zastanawiasz się co to za dźwięki jakieś, a chwilę później już wiesz - to codzienność dopadła Cię w tej iluzorycznej głuszy...
p.s. muszę przyznać, że załatwianie potrzeb fizjologicznych na świeżym powietrzu przy -12 stopniach wydawało mi się niemożliwe. Po tej wycieczce pierwsze miejsce przyznaję widokowi białej grani oświetlonej błyszczącym nieboskłonem i dolinie otulonej lekką mgłą podświetloną delikatnym srebrem księżyca. Zobaczyłam to tylko dzięki pilnej potrzebie koniecznej do załatwienia, bo nic innego nie byłoby w stanie wygonić mnie na ten mróz z ciepłej otuliny gęsiego puchu.
Z nowymi siłami ruszyliśmy pod górę i tu niestety przyroda spłatała nam figla. Śnieg był tak zmrożony, że już po chwili odpięliśmy narty. Na takim stromym lodowisku dały o sobie znać emocje. Bartek robił co mógł żeby mnie jakoś asekurować, ale brakowało nie tylko sił i oparcia dla nóg, ale przede wszystkim odwagi. Poruszaliśmy się w takim tempie, że w końcu Grześ zarządził odwrót. Biała ściana została niezdobyta (przynajmniej do następnego spotkania), a namiot został rozbity w kosówce z pięknym widokiem na góry. Najbardziej niesamowita w spaniu pod namiotem jest ta nieprawdopodobna cisza. Trochę jakby życie zaczęło się toczyć obok. Niestety są też telefony komórkowe... i kiedy zaczną dzwonić w pierwszej chwili zastanawiasz się co to za dźwięki jakieś, a chwilę później już wiesz - to codzienność dopadła Cię w tej iluzorycznej głuszy...
p.s. muszę przyznać, że załatwianie potrzeb fizjologicznych na świeżym powietrzu przy -12 stopniach wydawało mi się niemożliwe. Po tej wycieczce pierwsze miejsce przyznaję widokowi białej grani oświetlonej błyszczącym nieboskłonem i dolinie otulonej lekką mgłą podświetloną delikatnym srebrem księżyca. Zobaczyłam to tylko dzięki pilnej potrzebie koniecznej do załatwienia, bo nic innego nie byłoby w stanie wygonić mnie na ten mróz z ciepłej otuliny gęsiego puchu.
20 stycznia 2011
LUKSUS DLA POLAKA
Bartek znalazł dziś w necie ciekawy artykuł na temat tego czym dla Polaków jest luksus. Podobno na zachodzie luksus stał się dyskretny i perfekcyjny pod względem jakości. U nas jeśli ma się niezłą furę, fajną chatę i ładną biżuterię oraz podróżuje się do ciekawych miejsc to już jest to! Według tych danych uzurpuję sobie prawo do stwierdzenia, że żyje mi się luksusowo, ale jestem znanym optymistą ;). Polacy wskazują Jana Kulczyka jako osobę żyjącą w największym luksusie. A ile trzeba zarabiać żeby żyć jak Kulczyk? 56% badanych uważa, że 5.000 miesięcznie, a jedna trzecia, że ponad 10.000. No cóż - dla nas pomoczyć tyłek w morzu martwym to był wielki luksus!
19 stycznia 2011
NIC NOWEGO
Tak wiem. Zaglądacie, a u nas nic nowego. Na szczęście już niedługo wyjazd do Wenezueli. Ostatnio przytłacza nas pasmo różnych drobnych niepowodzeń, ale że nie mam ochoty zanudzać wszystkich problemami życia codziennego (tego każdy ma aż nadto) postanowiłam założyć posty archiwalne - sprzed okresu pisania tego bloga. Spokojnie! To dotyczy tylko najciekawszych i egzotycznych podróży, więc nie będzie obszerne, ani mam nadzieję, nudne. Dzisiaj zapraszam do Królestwa Jordanii i zdjęć ze starożytnej Petry (rok 2006). (Mamo, żeby zobaczyć zdjęcia trzeba nacisnąć ten podkreślony wyraz - starożytna Petra ;))
Subskrybuj:
Posty (Atom)