KRAKÓW2ODESSA - czyli jak to się zaczęło...
Mniej więcej rok temu powstał pomysł wyjazdu do Gruzji. Początkowo mieliśmy jechać tylko ekipą motocyklową, ale później dołączył team z Uaza i tak zebraliśmy komplet w składzie: na Kaśkach – Grześ, Dorotka i Mietek, Uazem – Wanda, Krzysztof, Agnieszka, Prot, Pacia i Felek oraz na Ulce – My, czyli Ania i Bartek. Razem 11 osób.
-----------
Zaczęły się przygotowania na szeroką skalę. Remonty
i naprawy, testy i jazdy próbne oraz spotkania robocze. Udało się ustalić trasę i zarezerwować termin pasujący wszystkim uczestnikom. Pacia wymyśliła i wyrysowała logo wyprawy, był też pomysł na imienne koszulki dla wszystkich uczestników.
-----------
Pierwsze „schody” zaczęły się od rezerwacji biletów na prom Odessa – Poti. Na szczęście Madzia i Lucek (nasi wspólni znajomi), akurat wybierali się na wycieczkę rowerową do Odessy i przy okazji załatwili nam rezerwację. Przygotowania zostały brutalnie przerwane dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem. W Gruzji wybuchła wojna. Port w Poti został zbombardowany i dla wszystkich stało się jasne, że do Gruzji nie pojedziemy. Zwołaliśmy naradę. Suma sumarrum skrócił się czas wyprawy, a naszym celem stała się Odessa.
24 GODZINNE OPÓŹNIENIE
Od Kraków 2 Odessa |
Później przyjechał Resor i przez następne dwie godziny regulowaliśmy gaźniki i zapłon. W międzyczasie Dorotka i Mietek się pakowali, a ekipa Uaza stawiła się u Grześka gotowa do wyjazdu. Po regulacji wydawało się, że wszystko jest dobrze i prawie zdążyliśmy na umówioną godzinę, ale motor znowu się zepsuł. Przełożyliśmy wyjazd na niedzielę i pojechaliśmy szukać świec, bo wydawało nam się, że to one mogą być przyczyną awarii.
ZGUBIONE PASZPORTY I PRZEŚLADOWCY
Wyjeżdżając z garażu chłopcy zgubili moją kurtkę, w której oczywiście były paszporty. Na szczęście wpisałam nr telefonu do mojej Mamy i zadzwoniła do nas szczęśliwa znalazczyni. Pani bardzo się spieszyła, więc zakupiliśmy dziękczynne piweczko na stacji i pojechaliśmy odebrać paszporty. I tu zaskoczenie. W międzyczasie Pani obejrzała ilość wiz i stwierdziła, że piweczko nie wystarczy i należy się jej sowicie odwdzięczyć. Do dziś zastanawiamy się jak to zrobić, a jej syn prześladuje Grześka.
KRYZYS I SUKCES
Od Kraków 2 Odessa |
i zaprosiliśmy Resora. Wydawało się, że już nic z tej naszej Ulki nie będzie, a tu nagle po kolejnej regulacji wszystko zagrało i w niedzielę o 8 rano zebraliśmy się wszyscy i z 24 godzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy „ku przygodzie”.
DZIEŃ PIERWSZY I WYPADEK MIETKA
Rano było trochę mokro i całkiem chłodno. Wszyscy bez śniadania, więc jechaliśmy dość szybko. Celem podróży miało być przekroczenie granicy w Krościenku. Do pokonania mieliśmy prawie 300km, więc jechaliśmy bez większych przerw, pomijając przerwę obiadową. Obiad został zaplanowany w Bachórzu, gdzie stoją drezyny zrobione przez Grześka. W trakcie obiadu odbyła się pierwsza drobna naprawa – zmiana tylnego koła w Uli – strasznie tarło i piszczało. Po obiedzie ruszyliśmy z kopyta. A niedługo potem ok.17.30 wydarzył się wypadek.
Od Kraków 2 Odessa |
Mietek wpadł do rowu. Wyglądało to dość poważnie, ale skończyło się na ogromnym stresie i potłuczonych kolanach. Kaśka została wyciągnięta z rowu ze złamaną rejestracją. Postanawialiśmy nie jechać na granicę tylko poszukać noclegu. I tu wykazali się Dorotka z Mietkiem. Spaliśmy w nieczynnym barze u Greczynki, zostaliśmy przyjęci z grecką gościnnością i poczęstowani ouzo.
UKRAINA
Rano Mietkowi spuchły kolana i postanowił udać się do szpitala w Ustrzykach. Rozdzieliliśmy się i reszta ekipy pojechała zająć kolejkę do granicy. Granicę przekroczyliśmy po 3 godzinach i to raczej z konieczności oczekiwania na powrót Dorotki i Mietka, niż opieszałość ukraińskich celników. Na granicy zapłacił tylko Grzesiek 5UAH (hrywien), za niezatrzymanie się na stopie.
------------
Ukraińcy w kwestii drogownictwa mają jeszcze wiele do zrobienia. Oznaczenia dróg są kiepskie, a drogi dziurawe. Często mieliśmy problemy z przejazdem, bo krowy tarasowały całą szerokość drogi. Małe miasta i wioski zachodniej Ukrainy są biedne i zaniedbane – generalnie z każdej dziury wieje beznadzieją. Nie oznacza to, że nie dotarła tu cywilizacja. Na drewnianych, obskurnych chatach wiszą anteny satelitarne, chłopak wypasający krowy ubiera się wg najnowszej mody np. w koszulkę ferrari, a pastereczka znad strumyka wysyła smsy do koleżanki.
------------
Ludzie w miastach robili nam zdjęcia, machali i generalnie wzbudzaliśmy pozytywne emocje. W mniejszych miejscowościach i na wsiach patrzyli na nas jak na kosmitów, odprowadzali nas zszokowanym wzrokiem, rozdziawionymi buziami, a niektórzy aż za głowę się łapali – takich cudaków to chyba na Ukrainie nie było.
------------
Pierwszego dnia zobaczyliśmy ukraińskie bezdroża
i zapomniane wioski.
W Drohobyczu zwiedziliśmy piękną cerkiew św. Jerzego zbudowaną na przełomie XV i XVI wieku wyłącznie
z elementów drewnianych. Została przeniesiona z jednej
z wiosek koło Stanisławowa i stanęła na miejscu poprzedniej cerkwi spalonej przez tatarów w 1499r. Cerkiew Św.Jerzego musiała słono kosztować, bo płatność uregulowano solą.
Tego dnia przejechaliśmy tylko 97km ze średnią prędkością 40km/h – czas jazdy 3 godziny. Za to udało nam się przekroczyć granicę i zatrzymać na wspaniały obiad. Pierwsza solanka smakowała wyśmienicie, szczególnie w korelacji do ceny :). Solanka to jedna
z najsłynniejszych zup rosyjskich. Jest trochę jak nasza kartoflanka. Można ją robić na mięsie, na rybach i na grzybach. Dodaje się do niej oliwki, kapary, cytrynę, ogórki kiszone, przecier pomidorowy – wariantów jest sporo, ale podawać należy ze śmietaną!
------------
Nocowaliśmy „za lasem” nad stawem w Truskawcu – bardzo przyjemne miejsce. Truskawiec to światowej sławy uzdrowisko, słynie z wód mineralnych, z których najbardziej znana to „Naftusia”. „Jest to woda hydro-węglonowa, magnezowo-kalcynowana z wysokim stopniem substancji organicznych pochodzenia naftowego, które niszczą się przy kontakcie z powietrzem.”
------------
HALICZ
Przejechane 200km średnia prędkość 35 i ciągle spada :). Po drodze zwiedzony XV wieczny zamek Kazimierza Wielkiego w Haliczu. Zamek od 1675 roku w ruinie – obecnie odbudowują, ale Halicz ma swoją historię. Miasto ma charakter wielonarodowościowy. Zamieszkiwali je Polacy, Rusini, Niemcy, Żydzi, a nawet Karaimi osadzeni tu przez Stefana Batorego. Od Halicza nazwę wywodzi Galicja i to tu znajdowała się druga po Gnieźnie stolica metropolii katolickiej na ziemiach polskich. Ziemie halickie tradycyjnie wchodziły w skład krainy historycznie zwanej Małopolską (czyli południowo - wschodnia cześć Rzeczypospolitej).
------------
Noc spędziliśmy w przydrożnym sadzie, naprzeciwko stacji benzynowej z czynną toaletą. Pod gwiazdami odbyła się impreza urodzinowa Paci, przerywana nadjechaniem uli (znaczy nie motoru, tylko normalnych uli z pszczołami)
i przemarszem gęsi przez stacje benzynową. Śpiewaliśmy 100-lat i tego wieczoru większość z nas po raz pierwszy wzięła „biwakowy” prysznic. Myjąc głowę myślałam
z wdzięcznością o tych z nas, którzy ten prysznic zabrali na wyprawę, o tych, którzy pomagali (do optymalnej obsługi są konieczne 2 osoby) i o tych, którzy wymyślili tak nowoczesną i niezwykle potrzebną rzecz!
------------
ZWIEDZANIE I PIERWSZY REKORD
Przyspieszamy: czwartego dnia przejechane niecałe 200km, prędkość niecałe 40km/h.
Rekord – po raz pierwszy plan zrealizowany w pełni tzn.:
zaliczone zaplanowane zwiedzanie:
Od Kraków 2 Odessa |
z których imponująco prezentuje się panorama miasta. Najważniejsze zabytki to: kościół parafialny rzymskokatolicki (1739), ratusz i zespół cerkwi Bazylianów (1721). A my kupiliśmy arbuzy :).
Od Kraków 2 Odessa |
Skała podolska – malownicze ruiny zamku. Pierwsze wzmianki pochodzą
z XIVw., kiedy Koriatowicze w miejscu spalonego przez Tatarów gródka wznieśli murowaną fortalicję. Kilkakrotnie zajmowali ją Turcy, niszczyli Tatarzy
i Wołosi. W XVIIIw. na terenie zamku wzniesiono dwukondygnacyjny pałac. Obecnie to zrujnowany zlepek form i stylów, ale bardzo malowniczo położony. No i zjedliśmy arbuzy...
Od Kraków 2 Odessa |
Kamieniec Podolski – jest fantastyczny. Imponująca twierdza (w najstarszej części z XIVw.), a w niej stary i nowy zamek oraz stare miasto zrobiły na nas piorunujące wrażenie. Zwiedzaliśmy jeżdżąc motorami i podziwialiśmy zabytkowe kamienice, stare mury i baszty. Kamieniec był kiedyś podzielony na dzielnice: polską, ormiańską i ruską. Na starówce otoczonej fortyfikacjami znajduje się ratusz (XVI-XVII w.) i mnóstwo kościołów. Ciekawostką jest minaret przy klasztorze obrządku rzymskiego. Takie połączenie minaretu przy katolickim kościele to unikat
w skali świata. W mieście znajdują się pozostałości cerkwi ormiańskiej z XVw. i brama triumfalna z XVIII w. Teren, na którym znajduje się obecnie Kamieniec Podolski był zamieszkany już w epoce kamienia łupanego.
Od Kraków 2 Odessa |
Chocim – Zamek w Chocimiu stoi na skalnym cyplu nad Dniestrem. Zamek został umocniony i prawie całkowicie przebudowany w drugiej połowie XIVw. Zachowano tylko niewielki fragment starej ściany. Poziom dziedzińców został podniesiony o 10m. Mury miały 8m grubości i wzmacniało je sześć baszt i wież. Zamek zbudowany z kamienia ozdobiono geometrycznymi wzorami. Teren całej twierdzy jest ogromny
i pewnie dlatego przemiły ochroniarz pozwolił nam zostać na noc...
Z resztą nie było sensu nigdzie jechać, bo Kaśce urwała się linka od zapłonu i trzeba ją było naprawić.
MOŁDAWIA, WINNICA I PECH
5-go dnia pożegnaliśmy Mietka i Dorotkę – po wypadku kolana zepsute i zawrócili do Polski. Jeszcze przed granicą zepsuł się Ural, a w trakcie regulacji policja straszyła nas konfiskatą sprzętu. Granicę przekroczyliśmy bez przeszkód.
------------
Mołdawia jest super. Nasze wrażenie ogólnie: inny krajobraz, inni ludzie. Kraj głównie rolniczy – hektary kukurydzy, winnic i słoneczników. Od Magdy i Lucka wiemy, że Mołdawia wygląda pięknie kiedy kwitną słoneczniki.
Winnice natomiast zawsze wyglądają bajecznie, dla tych oczywiście, którzy piją wino! Ludzie bardzo mili i pomocni. Narzekają na system mniej więcej jak u nas 10 lat temu.
------------
NAPRAWA KAŚKI
Na granicy motocyklista Jurek dał nam nr do kolegów w Kiszyniowie, ale niestety zepsuła się Kaśka i nie dojechaliśmy. Za to na skrzyżowaniu w Balti poznaliśmy Iwana – zainteresował się nami, znalazł mechaników i nocleg. Mechanik Sierjoża nr 1 zaprosił nas do siebie na ogródki działkowe.
Od Kraków 2 Odessa |
Tam pieszczotliwie zajął się Kaśką i po oględzinach stwierdził konieczność naprawy. Poczęstował nas winem, wódką i ogórkami własnej roboty (tzn. roboty jego Mamy), po czym przystąpił do „rozbiorów”.
Panowie z przerażeniem patrzyli jak wyjmuje części bezpośrednio na piach i po chwili pakuje je z powrotem do motoru. Iwan wyjaśnił nam, że Sierjoża to taki „agromechanik” :). Okazało się, że skrzynia biegów jest zepsuta, ale na szczęście miał zapasową skrzynię. Trzeba było wymienić dyfer, bo nie pasował do nowej skrzyni
i Sierjoża dorzucił też swój dyfer. Zmierzchało, więc Iwan zabrał nas na poszukiwanie noclegu. Na zwiad pojechał Krzysztof i dowiedział się, że w Balti nie bardzo można spać na dziko, bo wszędzie są ochroniarze. Iwan podjął wyzwanie i zadeklarował, że coś nam znajdzie. I znalazł perfekcyjnie. Namioty zostały rozbite pomiędzy starą fabryką, a zakładem wymiany tłumików. Wszędzie dookoła mogliśmy mieć toaletę, ale w oddali był widok na miasto
i nawet załapaliśmy się na fajerwerki... Bartek pojechał
z Iwanem po Grześka i jego motor. Na miejscu okazało się, że motor nawet działa, ale zepsuła się linka od przyspieszacza zapłonu, wydmuchało uszczelkę pod głowicą i nie ma hamulców, bo było ciemno
i agromechanik, przez pomyłkę założył swoje szczęki.
W końcu dojechali szczęśliwie i spędziliśmy miły wieczór
z Iwanem i jego dziewczyną Saszką.
------------
REMONT SILNIKA I NIEZŁY INTERES
Od Kraków 2 Odessa |
Rano zaczęliśmy dzień od dalszej naprawy. Okazało się, że w punkcie wymiany tłumików, gdzie spaliśmy, pracuje spec-mechanik, Sierjoża nr 2. A właściwie nawet nr 1, bo takiego mechanika nasi chłopcy jeszcze nie widzieli. Miał wszystkie narzędzia włączając w to specjalistyczny stetoskop, którym badał pracę silnika. Sierjoża nr 2 jest właścicielem super odpicowanego dniepra, którego Grzesiek ma sprzedać w Polsce. Szczęśliwie zna się na „ruskach”, więc zaalarmowany dziwnym stukaniem postanowił rozebrać tłoki. No i całe szczęście, bo najpierw wypadło gniazdo zaworowe, a potem okazało się, że cylinder jest pęknięty. Wtedy Grzesiek kupił silnik od Sierjoży nr1 za 80$, a dzień wcześniej skrzynia i dyfer kosztowały go 70$. Dla porównania w Polsce za takie zakupy u Witka zapłacilibyśmy mniej więcej ok.2000$.
NOC W MOŁDAWSKIM MIESZKANIU
Postanowiliśmy się rozdzielić i Uaz pojechał do Orchei,
a my z Grześkiem zostaliśmy w Balti. Iwan i Saszka (jak się okazało missfitness startująca w konkursach ogólnoświatowych) zaproponowali nam nocleg u siebie. Blok z zewnątrz wyglądał normalnie, taki tam zwykły, jak to blok na blokowisku. Ale w środku – hmmm – melino-rudera to by mniej więcej oddawało klimat. W mieszkaniu nie lepiej. Zupełnie jakby ktoś wyprowadził się w latach 70-tych, a oni wprowadzili się nawet nie sprzątając. Okna były tak brudne, że nie było przez nie widać. (może
i dobrze, bo rano padało). Nie mieli szaf, krzeseł, stołu – poza kuchennym. System wodno – kanalizacyjny był tak skomplikowany, że musieli nam wytłumaczyć jak to działa. Brak mebli i ogólny nieporządek w mieszkaniu nie wynikał z braku środków finansowych, tylko z braku potrzeby urządzenia sobie miejsca do życia. Widocznie taka mentalność, ale w naszych rodzimych warunkach nie do pomyślenia. Wieczorem na szczęście poszliśmy na piwo
i było naprawdę bardzo miło. Umówiliśmy się na zjazd motocyklowy w przyszłym roku. Clue wieczoru było stwierdzenie, że musimy być wariatami skoro przyjechaliśmy taki kawał na starych motocyklach.
Od Kraków 2 Odessa |
UAZ NA WYCIECZCE
W tym samym czasie team Uaza zwiedzał piękną Mołdawię. Fantastyczny reportaż oczami, słowami
i klawiaturą Paci:
plan wydarzen jak na polskim z lektury:
- krótki przystanek w Orhei na zakupy i zasięgnięcie rady.
- zwiedzanie monastyru podczas remontu.
- postój na nabranie wody i zjedzenie kromek.
- spacer po wiosce Trebujeni i sąsiedniej oraz oglądnięcie cerkwi wykutej w skale
- zatrzymanie się na nocleg i zabawa w zaciemnienia
- śniadanie w Uazie z powodu nie sprzyjającej pogody (ogólnie kryzys wszechobecny)
- dotarcie do winnicy i cudowne spotkanie
tzw. streszczenie szczegółowe:
Wyjechaliśmy w środku dnia (około 14) z Balti. Dotarliśmy do Orhei. Z przewodnika wybraliśmy jakąś uliczkę, która miała oddawać dawny klimat miasta. Chcieliśmy iść tam na spacer, więc zapytaliśmy przechodnia gdzie to jest a pan nam powiedział, że tam nie ma nic ciekawego, że to jest przemysłowa ulica. Wobec tego zapytaliśmy, co warto zobaczyć i polecił nam wioskę Trebujeni i jakas na B..., w sąsiedztwie, które opisane były w przewodniku jako żywy skansen. Zrobiliśmy zakupy i po drodze pojechaliśmy obejrzeć monastyr. Przeszliśmy się po terenie zabudowań monastyru (trwał tam remont). Potem po drodze nabraliśmy wody (tam gdzie są zdjęcia Agi i Prota na pieńkach), tam też zrobiliśmy przerwę na jakieś małe jedzenie. Dalej widoki były coraz ładniejsze. Wioska okazała się być położona malowniczo, za takim garbem,
a na grzbiecie, były dwie cerkwie – jedna nowa i druga starsza – wykuta w skale – tylko z wystającą wieżyczką. Podobnie jak na logo przygotowanym do Gruzji. Przespacerowaliśmy się po wiosce. Były ładnie ozdobione, kolorowe domki, bramy, ogrodzenia i studnie. Wyszliśmy na górę, weszliśmy do cerkwi w skale... i pojechaliśmy. Pora była coraz późniejsza, więc zatrzymaliśmy się na nocleg tuż przy drodze, więc przy wieczornej herbacie bawiliśmy się w tzw. zaciemnienia – żeby się nie rzucać w oczy. Rano wstaliśmy, padał deszcz, więc zjedliśmy śniadanie w Uazie starając się wnieść do niego jak najmniej błota. Przy siadaniu kryzys udzielił się wszystkim. Deszcz padał, nie wiedzieliśmy kiedy i czy Wy wyjechaliście z Balti, i w ogóle co dalej będzie z naszą wyprawą. Pełni niepokoju pojechaliśmy do winnicy. Zaczęliśmy wybierać wina i Was zobaczyliśmy... HAPPY END
Motocykliści kolejnego dnia sami – czyli w tak zwanym międzyczasie...
WINNICA KRIKOWA
Wyjechaliśmy rano, ale po drodze tak głośno stukało, że postanowiliśmy zatrzymać się i jednak zajrzeć do dyfra. Zanim rozebraliśmy motor, chłopaki zastanawiali się, co tak może stukać i wtedy Bartkowi przypomniała się urwana szprycha. Tym sposobem Grzesiek został przemianowany ze „Strzały Odessy”, na „Szprychę Odessy” i mogliśmy jechać dalej, bo już nie stukało... Swoją drogą to miał podwójny fart – nie dość, że mieliśmy mechaników-fachowców na miejscu, to jeszcze wyjechał z wózkiem pełnym tanich części. Strach pomyśleć, co by było, gdyby to gniazdo zaworowe wypadło gdzieś na bezdrożach Ukrainy... Z Uazem dogoniliśmy się w winnicy, akurat w momencie, kiedy wino wyjechało na ladę... Zgadzam się
z Pacią – HAPPY END, jak w amerykańskich komediach romantycznych... i rzuciliśmy się sobie w ramiona... :)
------------
NADDNIESTRZE
Z Krikowej chcieliśmy przedostać się już do granicy, ale zgubiliśmy drogę. Próbowaliśmy przejechać przez Naddniestrze, ale mandaty były bardzo wysokie. Na pierwszym posterunku "zmandowali" nas na 30 euro :)
i było dziwnie, tak jakby cofnąć się w czasie, do czasów,
o których nie chciałoby się pamiętać. Byliśmy tylko
w strefie buforowej, ale widząc na własne oczy jak to wygląda uciekaliśmy z „podkulonymi ogonami” ciesząc się, że nas wypuścili. Oficjalnie Naddniestrze jest częścią Mołdawii, ale wystarczy tam pojechać i przekonać się o jego autonomiczności. To skansen komunizmu. Co drugi mieszkaniec żyje tam na skraju ubóstwa, poza tym kwitnie handel bronią i narkotykami. Naddniestrze jest praktycznie niezależne od Mołdawii – posiada prezydenta, parlament, własną walutę (niewymienialną), milicje, armię, no
i poparcie Rosji. Co ciekawe w 2004r. w polskiej Mennicy Państwowej wybito 8 milionów rubli naddniestrzańskich. Przedstawiciele mennicy twierdzili, że zamówiono u nich żetony, a nie środki płatnicze, i że było to przedsięwzięcie czysto komercyjne...
Od Kraków 2 Odessa |
Do granicy nie dojechaliśmy z powodu „naddniestrzańskiej przygody”. Spaliśmy gdzieś na wzgórzu, w bardzo mołdawskich klimatach – pomiędzy polem kukurydzy,
a winnicą. Pięknie.
------------
ODESSA
Ósmego dnia przybyliśmy do Odessy. Lansowaliśmy się na mieście w poszukiwaniu noclegu poleconego przez Madzie
i Lucka. Po drodze zakotwiczyliśmy na wystawny obiad w restauracji z widokiem na morze. Pożarliśmy szaszłyki
z baraniny i cielęce oraz 5 kurczaków. Na szczęście rachunek dodał nam lekkości i popołudniu szczęśliwie dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Cel naszej wyprawy został zrealizowany. Po rozpakowaniu team Uaza wyruszył na miasto, a nasza trójka postanowiła zbadać ciepłotę morskiej wody. Wieczorem 100 lat śpiewaliśmy Felkowi
z okazji urodzin i kolejny raz raczyliśmy się winem
z Krikowej.
------------
ODESSA I 7 ROCZNICA
Od Kraków 2 Odessa |
01 września 2008r. spędziliśmy na zwiedzaniu Odessy. Rozpoczęcie roku szkolnego uświetniło zdjęcia – tradycyjne stroje galowe w nowoczesnym wydaniu były naprawdę niesamowite – szczególnie dziewczęce i nie chodzi tu bynajmniej o kokardy :). Po południu uświetniliśmy sobie zwiedzanie kawką w bardzo klimatycznej knajpce. W cieniu drzew można cudownie odpocząć od zgiełku miasta. Nasza 7 rocznicowa impreza rozpoczęła się już w samochodzie, do którego jednak trafiliśmy. Później było mięsko z grilla, „gorzko” i mnóstwo pysznego krymskiego i mołdawskiego wina. Jak najdzielniejsi bohaterowie zakończyliśmy imprezę nocną kąpielą w Morzu Czarnym.
------------
Historia Odessy:
Wszystko zaczęło się od greckiej osady, która od 337r. należała do Gotów, a później do Hunów. W 520r. znalazła się pod panowaniem Awarów, później Bułgarów
i Madziarów. Przez ponad trzy stulecia była pod panowaniem tureckim. Miasto zostało oficjalnie założone w 1794r. przez Rosję. W XIX wieku stało się głównym portem obsługującym eksport rosyjskiego zboża. W 1795r. Odessa liczyła 2250 mieszkańców, w 1814r. - 25 tys., a w 1900r., aż 450 tys. Przed I wojną światową Odessa była czwartym najważniejszym miastem Rosji, po Petersburgu, Moskwie
i Warszawie. Po rewolucji w 1917r. miasto straciło swoją wyjątkową rolę i nigdy nie odzyskało poprzedniej świetności.
------------
Obecnie Odessa jest największym portem na Morzu Czarnym. Powierzchnia miasta wynosi 160 km2. W Odessie mieszka 1,122 tys mieszkańców. Większość stanowią Rosjanie, Ukraińcy znajdują się na drugim miejscu, a na trzecim Żydzi.
------------
Odeskie zabytki:
Od Kraków 2 Odessa |
Schody Potiomkinowskie są symbolicznym wejściem do miasta i chyba najbardziej rozpoznawalnym symbolem Odessy (liczba stopni: 192). Zostały zbudowane ze względu na wysokie położenie Odessy względem portu, z którym miasto łączyły wcześniej schody drewniane. W 1925 Siergiej Eisenstein rozsławił schody na cały świat filmem "Pancernik Potiomkin".
------------
Primorskij Bulwar - klimatyczna aleja spacerowa, gdzie
1 września można podziwiać „szkolne panienki”.
------------
Opera – przepiękny budynek w stylu barokowym, całkowicie odrestaurowany, a za nim w parku fantastyczna knajpka w sam raz na popołudniową kawkę.
Pomnik Aleksandra Puszkina – każdy turysta robi tutaj zdjęcia – zrobiliśmy i my! Ciekawostka: Puszkin jest wymieniany jako najwybitniejszy mieszkaniec Odessy, ale zamieszkał w niej nie ze względu na piękno miasta - został zesłany z powodów politycznych.
------------
Pomnik Richelieu u szcytu Schodów Potiomkinowskich. Richelieu był pierwszym burmistrzem Odessy i jemu miasto zawdzięcza swój rozwój.
------------
Widzieliśmy port, ale nie dotarliśmy do latarni.
Port wygląda imponująco.
------------
Od Kraków 2 Odessa |
Żal było wyjeżdżać. Ach ta Odessa, klimat miasta portowego, słońce i błękitne niebo.
Cudownie spędzony czas w absolutnie luksusowych warunkach. A na koniec Pani dała nam „jupkę” dla Madzi. Wszyscy mamy nadzieję, że Magda tę jupkę przymierzy, no zobaczymy...
------------
Zaczęła się nasza podróż do domu.
------------
Zmierzamy do Akermanu, ale po drodze jest postój na ostatnią kąpiel w morzu. Laba na plaży, a upał jest straszny. Tak miało być – plan został zrealizowany – maszyny jadą bezawaryjnie, a nawet można powiedzieć, że się rozkręcają. Kierownik się spisał na medal ;).
GITARA Panie Kierownik!
AKERMAN
Od Kraków 2 Odessa |
Białogród jest położony 100km od Odessy. Przy wejściu do twierdzy oglądamy wykopaliska archeologiczne starożytnego miasta Tyras. Twierdza Akerman (XIIIw.) została zdobyta przez Turków w XVw. To niesamowicie rozległy teren, otoczony imponującymi murami obronnymi, po których można chodzić :). Wewnątrz twierdzy oglądamy bramę, resztki minaretu i główną cytadelę. Szaszłyki na terenie twierdzy miały smakować wybornie, ale każdy
z nas dostał porcję świeżych i porcję mniej świeżych niestety...
Od Kraków 2 Odessa |
------------
Tego dnia mieliśmy zajechać o wiele dalej, ale w Ulce zepsuło się koło od wózka. Szlag trafił 5 szprych (na szczęście właśnie tyle mieliśmy zapasowych) i trzeba było przełożyć oponę, bo z jednej strony zmienił jej się profil. Noc spędziliśmy na poletku pod lasem, w Arcyzie 64km od granicy. Piliśmy wino z 1984r. (dziwnie gęste o bukiecie grzybowym) i znów śpiewaliśmy 100 lat – tym razem Felkowi z okazji imienin.
------------
UAZ W NAPRAWIE
W tym dniu mieliśmy pokonać oszałamiającą ilość km, ale rano zepsuł się Uazik. Początkowo Krzysztof z Protem stawiali na zepsutą prądnicę, a okazało się, że to regler.
W drodze do mechanika rozdzielamy się na chwilę i poznajemy starszego Pana, który od kilkudziesięciu lat jeździ zaporożcem. Pan jest zachwycony motorami. Opowiada nam o swoich podróżach – podobno przejechał 1,5 mln km
i 9 razy okrążył Morze Czarne. Mówi, że koniecznie musimy jeszcze przyjechać
i on z nami pojedzie na Krym, bo to niedopuszczalne, że tam jeszcze nie dojechaliśmy. Zaprasza do siebie, ale na nas już czas. Musimy dołączyć do pozostałych.
Od Kraków 2 Odessa |
U mechanika spędzamy 3 godziny. Na szczęście miał regler na wymianę, ale mówił, że takie uazy już nie są u nich zbyt popularne. Po cichu myślę, że pech opuścił nas na zawsze :). Podczas postoju Uazik zostaje ozdobiony pamiątkowym wierszykiem: ”Jeśli uaz nie pojedzie to będziemy w strasznej biedzie, lecz motory poczekają, bo ogromne serca mają.”
GRANICA UKRAIŃSKO – MOŁDAWSKA I NIEZWYKŁE SPOTKANIE
Granicę przekraczaliśmy w Basarabeasce. Droga wyglądała tak, że Bartek trzy razy pytał czy to na pewno tędy. Szczerze mówiąc pod koniec już sama zwątpiłam. Upał, droga raczej polna, jak okiem sięgnąć pustka, choć w oddali chyba majaczy się jakaś wioska. Dojeżdżamy do małego mostku, jeszcze górka i naszym oczom ukazują się baraki, kształtem przypominające szamba ekologiczne. Jest znak graniczny, szlaban i ludzie w mundurach, na których nie robimy żadnego wrażenia. Czekamy przed szlabanem, pocimy się niemiłosiernie i szczerze mówiąc, każdy z nas już wie, że długość oczekiwania to jedna wielka niewiadoma. W końcu nas wołają i zaczyna się jazda. Sprawdzanie wiz, paszportów, numerów i tych wszystkich karteczek. Oni to dopiero mają biurokrację na tej Ukrainie. Uaza nie chcą wypuścić, bo nie ma numerów na ramie. Zaczyna się szukanie. Przynoszą coraz to nowe przedmioty, a to lusterko mniejsze i większe, a to skrobaczka jakaś, a numerów jak nie było tak nie ma, bo i co się czepiać – tyle już granic przejechanych, a czas leci. Podchodzi do nas para „obserwatorów z UE” i dziewczyna odzywa się do nas po polsku! Jesteśmy w szoku. Okazuje się, że przeczytała wierszyk i chciała chwile porozmawiać. Pochodzi z Niemiec, ale w urodziła się w Polsce. Teraz jest na misji w funkcji obserwatora i będzie tu, aż dwa lata. Zapytana przez Grześka co można w takiej dziurze robić odpowiada, że pić tylko, bo jak zaczęła biegać to ludzie przed domy wychodzili, żeby zobaczyć co się dzieje :). Miło porozmawialiśmy i godzinka zleciała, ale w końcu nas wypuścili. Na granicy mołdawsko – rumuńskiej kolejna niespodzianka. Trzeba zrobić opłatę weterynaryjną? Nie była to jakaś oszałamiająca kwota, ale mimo wszystko. Co to za wymysł jakiś?! A jak kilka dni wcześniej wjeżdżaliśmy i wyjeżdżaliśmy z Mołdawii to takiej opłaty nie było. Pani jest nieubłagana – za to Uaz miał możliwość negocjacji i opłatę zmniejszył, bo już raz wcześniej zapłacili.
------------
Wjeżdżamy do Unii Europejskiej. Tutaj nie ma już granic – tu zaczyna się wolność. Już jesteśmy u siebie i czujemy się absolutnie swobodnie. Krajobraz od razu się zmienia. Jest ładniej i bardziej górzyście. Ja Rumunię kocham miłością bezwarunkową i od pierwszego wejrzenia. Jedziemy tak długo, aż się ściemnia, więc za Husi zaczynamy szukać noclegu. I po raz pierwszy na tej wycieczce nie jest to taka łatwa sprawa.
Kempingi są zamknięte, a w winnicy spać nie możemy, bo nie mamy pozwolenia policji. Jedziemy kawałek dalej
i znajdujemy rozległą polanę z fantastycznym widokiem na dolinę. W nocy okazało się, że droga przez to wzgórze była całkiem ruchliwa. Obudziły nas krzyki kibiców, a rankiem Grześkowi furmanka mało namiotu nie rozjechała. Za to śniadanko z takim widokiem smakowało nam wyśmienicie.
Od Kraków 2 Odessa |
RUMUNIA I LACUL IZVORUL MUNTELUI
Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Żeby się nie cofać postanowiliśmy jechać na azymut. To był wspaniały pomysł. Jechaliśmy takimi drogami, których nawet na mapie nie było. Sami się dziwiliśmy, że można przez takie pola, ale tubylcy pytani o docelową miejscowość kiwali głowami i pokazywali palcem przed siebie. Szutrem dotarliśmy nad wielkie jezioro.
Krajobraz przepiękny, dziko pasące się konie, wzgórza
i droga coraz trudniejsza... Pod niektóre górki nie dało się wyjechać... ale co tam, Polak potrafi! Górę można wziąć bokiem, ale z motoru i uaza amfibii się nie zrobi. Zjechaliśmy w dół do jeziora i dawaliśmy radę tak długo, aż Ulka się zakopała... Cofnęliśmy się tylko kawałek
i znowu pod górę :). Wszystko skończyło się szczęśliwie
i wprost z tego szutru wyjechaliśmy na międzynarodową E581. Taka właśnie jest Rumunia!
------------
Na nocleg udało nam się dotrzeć do jeziora Izvorul Muntelui, gdzie wynajęliśmy drewniane domki
i urządziliśmy imprezkę grillową na tarasie. Rumuńskie jeziorka, zazwyczaj otoczone wzgórzami są naprawdę godne polecenia. Często w takich miejscach można spać na barkach na wodzie. Klimat jest naprawdę niesamowity.
------------
Rumunia to kraj wielkich niespodzianek. Jeszcze w 2006 roku nie było tu porządnych dróg i autostrad. Kobiety chodziły w tradycyjnych spódnicach, walonkach i chustach na głowie. Po ulicach śmigały furmanki z rejestracją, lub wozy drabiniaste ciągnione przez woły lub (!) bawoły afrykańskie. Chałupy były głównie drewniane i raczej niezbyt zadbane. Wioski zasiedlone były głównie przez Romów. Biorąc pod uwagę ujemny przyrost naturalny Rumunów, cyganie romscy do 2035 mogli bezkrwawo przejąć państwo, bo osiągnęliby ponad 50% liczby ludności. Na szczęście po wejściu Rumunii do UE, cyganie rozproszyli się i nie będziemy zmieniać nazwy z Rumunii na Romanie. Rumunia to piękna i dzika kraina. Pokochałam ją właśnie za tę dzikość, za ośnieżone szczyty gór, za piękne doliny. Niestety postępu i rozwoju nie da się zatrzymać. Rumunia buduje drogi, a ludzie zmieniają światopogląd. W rejonie marmaroskim stare, rzeźbione tradycyjne bramy są wypierane przez faliste ohydy, furmanki zostały zastąpione bm-kami, a drewniane domki, wielkimi willami z elementami nowoczesnej architektury.
Przyrody tak szybko nie zniszczą, ale zbrzydzą sobie krajobraz zanim zrozumieją, że zachowanie własnej tożsamości narodowej jest ważne i podoba się turystom.
BICAZ, KOŁACZ I PODWÓJNE SZCZYTOWANIE
Ten niesamowicie upalny dzień zaczynamy od wyruszenia na przełęcz Bicaz. Szczerze mówiąc gdyby Prot nie „znalazł” nam dodatkowego dnia nie moglibyśmy zobaczyć Bicazu. Błąd w obliczeniach bardzo zubożyłby nasze wrażenia z Rumunii. Najpierw zatrzymaliśmy się na chwilę .... i zrobiliśmy krotką wycieczkę w góry. Obejrzeliśmy też rumuńską pralkę z wykorzystaniem strumienia. Upał jednak dawał się we znaki, więc po szybkim ochłodzeniu w strumieniu pojechaliśmy do kanionu.
Było chłodno, ciemnawo, wilgotno i raczej tłoczno. I tak wysoko, że nie dało się zrobić dobrych zdjęć, a w górze czasem nie było widać nieba. Droga, jest częściowo wykuta w litej skale i biegnie dnem wąskiej szczeliny o pionowych ścianach dochodzących do 800m wysokości. Jest to najgłębszy kanion Europy. Drogi wspinaczkowe na ścianach Bicazu należą do najtrudniejszych w kraju.
Wspinamy się ostro pod górę do przełęczy Pangarapi (1256) i robimy krótką przerwę na zjedzenie kołacza nad jeziorem Rosu. Smak kołacza pamiętamy jeszcze z 2006 roku. Taki wynalazek udało nam się spotkać jeszcze na Słowacji i nawet nad polskim morzem. Ale smak rumuńskiego kołacza jest niepowtarzalny.
------------
KOŁACZ
Na grubym wałku, rozszerzanym do dołu zawijane jest cienko ciasto drożdżowe. Całość jest pieczona na wolno obracającym się ruszcie. Kiedy się zarumieni kołacz jest smarowany karmelem i posypywany orzeszkami lub cukrem, lub w najlepszej wersji orzeszkami i cukrem :)). Pachnie obłędnie i cudnie smakuje. Od samego patrzenia robi się dobrze. Kołacz jest jednocześnie kruchy i miękki i niesamowicie słodki, ale nie mdły, bo orzeszki podkręcają smak. Raz spróbujesz na zawsze zapamiętasz :).
------------
Wpałaszowaliśmy solidną porcję kołaczy i energicznie ruszyliśmy dalej. Na kolejną przełęcz. Postanowiliśmy znowu spróbować szutru. Na przełęczy Pangarapi odbiliśmy w prawo i ruszyliśmy leśną drogą do Tulghes. Widoki fantastyczne i nareszcie sprzęt sprawdził się w terenie. Ta droga była przeznaczona dla wozów konnych, rowerów i pieszych, ale skoro przejechaliśmy, to również droga wymarzona dla motorów i uazów. Osiągnęliśmy pierwszy najwyższy szczyt 1380m. Nie zgubiliśmy drogi, nie spadliśmy w dolinę, nikt się nie połamał i nie było w ogóle żadnych awarii. W dodatku pogoda śliczna, widoki fantastyczne i świetne humory. Czegóż chcieć więcej? No tak więcej szczytowań! Zachęceni pierwszym sukcesem postanowiliśmy dotrzeć na przełęcz Prislop (1416). Jedziemy do oporu i o 20 udaje się osiągnąć cel. To najwyższe miejsce jakie udało nam się zdobyć. Co dziwne – może to z powodu późnej pory – jechaliśmy bez przerw i żaden pojazd się nie zagotował. Na Prislopie było mnóstwo ludzi, jakiś zjazd rowerzystów i wielu polskich turystów, ale udało nam się dostać pokoje w chacie i jeszcze załapać na pyszną „ciorbę”.
------------
Ciorba (zupa po rumuńsku) to kulinarna pamiątka po tureckim panowaniu. W zależności od rodzaju w rosołowym wywarze mogą pływać kawałki mięsa lub ryby, może też być w wydaniu zabielane flaczki (ciorba de burta). W osobnej miseczce podaje się kwaśną śmietanę, a na talerzyku papryczki chili. Zupę je się z chlebem i czasami chleb można posmarować specjalnym soskiem czosnkowym. Mniam mniam.
------------
Rano poznaliśmy przemiłego Pana z Francji. Na uralu przejechał pustynię Gobi i nie trudno się domyślić, że został naszym idolem :). Jedliśmy śniadanie podziwiając panoramę gór Rodniańskich. Nacieszyliśmy się górskim krajobrazem i ruszyliśmy w dalszą drogę – serpentynami w dół na podbój drewnianych monastyrów. W rejonie marmaroskim jest wiele drewnianych cerkiewek. Większość z nich została wpisana na listę UNESCO, ze względu na ich wyjątkową bryłę i kunszt wykonania. Po drodze zwiedziliśmy najstarszą z marmaroskich cerkwii w Ieud (1364r.). W tym miejscu, gdyby nie tłumy głośnych turystów, można było poczuć moc upływającego czasu. Piękna mała cerkiewka otoczona starym cmentarzem i niezwykłą atmosferą. W miejscowości Bogdan Voda obejrzeliśmy cerkiew z 1718r., a następnie udaliśmy się do kopleksu klasztornego Barsana – z jedną z najwyższych budowli drewnianych na świecie.
W Barsanie spędziliśmy trochę więcej czasu niż było planowane, bo Grzśkowi znowu zepsuła się linka. Nocleg został zaplanowany na przełęczy Huta (587), ale na miejscu okazało się, że hotel jest ekstremalnie drogi, więc dogadaliśmy się z przemiłym Panem i za 50 RON mogliśmy się przespać na przyhotelowym polu. Pana trzeba było podrapać po plecach :) i chciał od nas 50 euro, ale potem dał za wygraną i poczęstował nas palinką własnej roboty. Zaliczyliśmy kolejny udany wieczór pod gwiazdami.
------------
TOKAJ
Wyruszyliśmy z Rumunii w kierunku Węgier. Brak granic bardzo przyspieszył naszą podróż i wczesnym wieczorem znaleźliśmy się na polu namiotowym w Tokaju. Tokaj leży u południowych podnóży wulkanicznej góry (Tokaj 515m n.p.m.) i jest stolicą tokajskiego regionu winiarskiego. Śliczne małe kamieniczki, słodkie i pięknie oświetlone uliczki sprawiły, że poczuliśmy się jakby przeniesieni w czasie do innego świata. A może sprawił to wcześniej wzięty prysznic?Spędziliśmy upojny wieczór w klimatycznej knajpce, chłodząc się Spritzerem (białym winem z wodą gazowaną – w naszym przypadku taką z butelki z nabojami!) i jedząc gołąbki zawijane w liście winorośli. Przez cały dzień jechaliśmy w ponad 30 stopniowym upale i dziwiliśmy się, że taka pogoda we wrześniu. I pewnie dlatego w nocy zerwała się wichura i ranek przywitał nas deszczem. Zrobiło się zimno i mokro, a w dodatku zgubiłam rękawiczki.
------------
LEVOCA
Przez cały dzień padało, na szczęście z przerwami, chyba specjalnie dla nas, żebyśmy mogli wyschnąć. Jedną z takich przerw wykorzystaliśmy na zwiedzanie ruin zamku. Na dziedzińcu, w polowej kuchni urządziliśmy sobie posiłek
i było świetnie dopóki nie zaczęło padać.
Jak dzielni rycerze dosiedliśmy naszych rumaków, nie zważając na czarne chmury i pojechaliśmy dalej. Celem miała być Levoca i cel został osiągnięty. Zarezerwowaliśmy nocleg w słowackich chatkach na kurzej łapce
i pojechaliśmy zwiedzać miasto. Lewocza jest otoczona murami i usytuowana na lekkim wzniesieniu. Wąskie uliczki przy starych miejskich murach, gdzie przypadkowo zbłądziliśmy, są przepojone fascynującą atmosferą średniowiecza. Samo miasto wieczorem, niestety nie robi dobrego wrażenia. Jest jak wymarłe.
Zabytki niezłe, ale atmosfera zerowa. Knajpki puste i mało klimatyczne, więc po herbatce przenosimy się do naszych domków. To nasz ostatni wieczór, ale jest fajnie, bo już umawiamy się na kolejne spotkanie i robimy bilans naszej wyprawy:
POLSKA – UKRAINA – MOŁDAWIA – UKRAINA – MOŁDAWIA – RUMUNIA – WĘGRY – SŁOWACJA - POLSKA
PODRÓŻ TRWAŁA 17 DNI
PRZEJECHANYCH KILOMETRÓW PRAWIE 3000
ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ 42KM/H
NAJWYŻSZY ZDOBYTA PRZEŁĘCZ 1416 M
SUMA WZNIESIEŃ 15 649 M
ILOŚĆ DNI ROZŁĄKI MOTORÓW Z UAZEM 1
ILOŚĆ NAPRAW 6
REMONT KAPITALNY 1
ILOŚĆ POCHMURNYCH DNI 1
ILOŚĆ DESZCZOWYCH DNI 1
ILOŚĆ POGODNYCH DNI 15
KĄPIELI W MORZU 3
------------
Ostatni dzień był bardzo przyjemny. Zrobiło się zimno, ale przynajmniej słonko wyszło. Miło było znowu wjechać do Polski. Kierownik kupił wszystkim najlepsze lody, te na wagę od starszego Pana z Krościeńskiego rynku. Bartek był zachwycony. Zatrzymaliśmy się na obiad w Kamiennej i Grześkowi zeszło powietrze z koła od wózka. Dało się jednak napompować i ku wielkiej radości po południu wjechaliśmy do Krakowa. O godzinie 18.00 pod blokiem Grześka oficjalnie zakończyliśmy naszą wyprawę. Jeszcze tylko przymiarka do Madziowej jupki, zgranie zdjęć
i nadszedł czas pożegnania.
Wyjechaliśmy latem, wróciliśmy jesienią...
Było świetnie – do następnego razu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz