Żeby nie było, że ja tylko o podróżach i tylko na FB to donoszę, że wczoraj byliśmy w Teatrze. Toż to dopiero był teatr! A jaka obsada! Od najdrobniejszych szczegółów, przez muzykę po jakoś wspaniałej wręcz gry aktorskiej - wszystko to sprawiało, że nie dało się opanować emocji. W każdym fragmencie sztuki, każdy aktor będący na scenie miał dla widza znaczenie, nawet jeśli w danym momencie nie wypowiadał kwestii. A grali całą postacią, każdy z nich, mimiką, dłońmi, drżeniem ciała, piękne to było tak, że aż bolało serce. I choć fabuła niezaskakująca to zaskoczeniem był fakt takiego kunsztu aktorskiego jakiego dawno nie zaznałam. I kiedy wstałam oklaskując aktorów w podzięce dla tak wielkiego poświęcenia to drżały mi nogi i trzęsły mi się ręce i czegoś takiego, tak wielkiego wzruszenia w teatrze nie doświadczyłam nigdy.
I jeszcze fragment recenzji Pani Katarzyny Hanny Binkiewicz:
"Każda z postaci skupia uwagę, każda jest inna i wnosi na scenę swoją emocjonalność. Każda z nich w pewnym sensie jest postacią tragiczną, ale czy można mówić o tragedii, kiedy sami piszemy swoją historię? Kiedy wolimy znane piekło od nieznanego nieba. Kiedy bezradność jest tak wielka, że gotowi jesteśmy posunąć się do czynów ostatecznych i jednocześnie tak bardzo pragniemy spokoju, szczęścia, miłości. Lęk paraliżuje.
„Wujaszek Wania” choć klasyczny – nadal jest absolutnie uniwersalny. Obraz w reżyserii Andrzeja Bubienia nie stracił nic ze swojego tragikomicznego wydźwięku. Spektakl nie jest przeciążony, nie stał się też emocjonalną wydmuszką. Tempo jest wyważone, a znakomita, monumentalna i bardzo inspirująca scenografia i muzyka tworzą spójną całość.
Czechow nie oszczędza widza, czytelnika, słuchacza. Rozcina serce i naprzemiennie nakazuje śmiać się i płakać. Jego dramaty dotykają, jego czujność i przenikliwość niezmiennie straszą i bawią. Wychodząc z teatru w głowie pulsują miliony pytań, wątpliwości. Ile cierpienia jesteśmy w stanie znieść? Czy można żyć i ŻYĆ? Czy można całe swoje istnienie wyjałowić, odsączyć z emocji, pragnień? Można. I to wielka tragedia. Tak wielka, że łatwiej ją zaakceptować niż cokolwiek zmienić. Dzisiaj nazywałoby się to może wychodzeniem ze strefy komfortu. Co prawda trudno mówić o komforcie w przypadku bohaterów Czechowa, niewątpliwie jednak każdy z uczestników tej rodzinnej układanki boi się dokonać jakiejkolwiek zmiany. A nawet jeśli udaje się – choć na chwilę – przełamać lęk, nie starcza im siły i motywacji, by wziąć odpowiedzialność za swoje życie."