PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



17 marca 2013

CORTINA D'AMPEZZO


Ze słońca w śnieg – czyli tak jak lubimy najbardziej. Wyskakujemy z samolotu, pakujemy się do samochodu i prosto z Amsterdamu zasuwamy do Cortiny. Dobrze, że tam już czekają na nas dobrzy ludzie z późną kolacją. Bez pomocy nie mielibyśmy ani nart, ani kasków - dzięki Aga ;). Tym razem koniec sezonu jakoś tak wcześnie i mamy cudowne, niedrogie apartamenty z wielkimi kuchniami i jadalniami. Pierwszego dnia jesteśmy tak wyczerpani podróżą, że nie możemy się dobudzić, a kiedy w końcu wyruszamy okazuje się, że większość tras zamknięta z powodu ogromnych opadów śniegu. Znów mamy kopny na stoku, ale mgła taka, że nawet trasy nie widać ;) Po trzech godzinach nogi odpadają i zmarznięci i przemoczeni uciekamy do domu. Przydałby się jednak czas na zmianę baterii, w ciągu pięciu dni przejeżdżamy zaledwie 100km – średnio, średnio, a właściwie grubo poniżej średniej ;) ale co tam! Liczy się towarzystwo i pogoda – ducha też. 
niezwykłe spotkanie nurków na stoku ;)
 Ostatnio doczytałam się, że w 1645r (jeśli wierzyć źródłom) Austriacy i Włosi wybudowali w Dolomitach przenośne koleje linowe i transportowali nimi broń, amunicję oraz rannych (prowiant pewnie też, ale źródła nie podają, a ja uważam, że prowiant bardzo ważny). Ślady tych działań podobno są do dzisiaj widoczne w okolicach Cortiny d`Ampezzo na dawnej granicy włosko-austriackiej. Obecnie, w nawiązaniu do tamtych wydarzeń, w Dolomitach wytyczono szlak pod dźwięczną nazwą Giro sciistico Della „Grande Guerra 1914– 18” lub krótką Gebirgsgjäger-Skitour – żadnej nie widziałam.
A tak w ogóle to według najnowszych badań ojczyzną nart jest Azja Środkowa, a konkretnie okolice Bajkału i gór Ałtaj. Najstarsze ślady używania nart pochodzą sprzed 5 tys. lat p. n. e. Służyły one myśliwym do szybszego poruszania się po śniegu. Świadczą o tym rysunki na skałach.
Za to na Kasprowym Wierchu pasażerowie pojawili w niedzielę 15 marca 1936r. Budowa kolei trwała 227 dni, co stanowiło ówczesny rekord świata. Obydwa odcinki kolei miały łącznie 4290 m długości, a mieszczące po 33 pasażerów wagony mogły przewozić w każdym kierunku do 180 osób na godzinę. Liczba chętnych do korzystania z tego udogodnienia przekroczyła najśmielsze oczekiwania , mimo tego, że cena biletu wynosiła niemało, bo aż 8 złotych. Kolej na Kasprowy Wierch okazała się najbardziej rentowną w Europie.

14 marca 2013

W KRAINIE ZIELONEJ IGUANY

Trzynaście małych ptaszków uważnie obserwuje każdy mój ruch. Najwyraźniej są uzależnione od turystów. Kiedy spokojnie zjadam bułkę nie wykonując żadnych fałszywych ruchów, ptaszki powoli wracają do swoich stałych zajęć. Dziobią między kamieniami, grzebią w piórkach, ale wciąż z nadzieją na nadlatujące okruchy, popatrują w moim kierunku spod swoich przymrużonych pierzastych powiek. 
Po siedmiu dniach ślizgowych na desce (a wieje tu jak diabli) poczyniliśmy ogromne postępy okupione dziurami w dłoniach, startym kolanem i kilkoma siniakami. Plaża Sorobon, Lac Bay to najlepszy na świecie spot windsurfingowy do nauki – niewiele gorszy od Helu, poza tym, że woda jest ciepła i czysta, a wiatr równy i mocny. Spaliliśmy wszystkie wystające członki i mięśnie – jedne słońcem, a drugie pływaniem. Nurkowanie teraz jest jak wybawienie, ale za to niemożliwie marzniemy. Po drugim nurkowaniu ściągam piankę tylko do połowy i zaszywam się w miejscu możliwie osłoniętym od wiatru. Ogrzewając się w promieniach palącego słońca wsłuchuję się w kamyki przesuwane dźwięcznie odpływającą falą. Od kilku dni zastanawiam się jak nazwać dźwięk wydawany przez rozsypane koraliki? Tak właśnie brzmią te kamyki obrabiane na całej długości bonairskiego wybrzeża. Mam sporo czasu na myślenie, bo nie mając pojęcia, że na Bonaire nurkuje się z brzegu - wynajęliśmy skuter. Teraz jesteśmy sławni, wśród całej rzeszy nurków z pick-upami, bo na tym małym, zwrotnym skuterku mieścimy się my, butle i cały sprzęt nurkowy. Niestety tylko dwie butle, dlatego czas na dekompresję ja poświęcam na zbadanie możliwości wejścia do wody w kolejnym miejscu nurkowym (czyli śpię, myślę, jem, nawiązuję nowe znajomości albo czytam), a Bartek jeździ do bazy po powietrze. Od sześciu dni przeczesujemy miejscowe rafy na głębokości od 12 do 15m w poszukiwaniu legendarnego, czarnego konika morskiego, który ma tu niby występować. Widzieliśmy już wszystkie endemiczne żyjątka i roślinki, a konika ani widu, ani słychu. Aż tu nagle podczas przedostatniego nurkowania Bartek zaczyna wywijać podwodne hołubce (no bo jak pokazać konika pod wodą? Trzeba naśladować jazdę konną – pomysłowe, ale partner może sądzić, że to atak padaczki :)) Konik jest nieśmiały i nie taki malutki jak można by się spodziewać. Boi się nas tak, że chociaż chciałoby się go uściskać to jednak zaczynamy trzymać się na odległość. Pływa śmiesznie podwijając ogonek pod siebie i ruszając maleńką płetewką na grzbiecie. Ostatniego nurka już nie robimy – fakt, że nam się nie chce, ale ostatecznie zobaczenie konika morskiego na sam koniec to rewelacyjna wymówka!