PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



29 września 2011

Światełko w tunelu

W świecie wielkich przemian i pędu cywilizacyjnego na miarę XXI wieku zaskoczył mnie i rozbawił tekst z całkiem ambitnego amerykańskiego filmu, którego tytułu już nawet nie pamiętam: 'w życiu ważne jest, by znaleźć kogoś kto lubi Ciebie DOKŁADNIE takim jakim jesteś. Nie ważne czy jesteś ładny czy brzydki, chudy czy gruby, jak znajdziesz tego kogoś to on zawsze będzie uważał, że świeci Ci słońce z dupy.'

p.s. ten film to 'Juno' - serdecznie polecam.

19 września 2011

Zwariowany weekend z Georgem Michaelem, Panem Kazikiem i sprzątaniem świata czyli Kraków, Wrocław, Szczecin i Warszawa

Ufff... Dawno nie mieliśmy takiego zagęszczenia wydarzeń. Wszystko zaczęło się w piątkowy wieczór od gorączkowego gromadzenia małych i większych pakunków - połączonych w zestawy, a każdy na inną okazję.
Był tam więc zestaw turystyczno-budowlany obejmujący ubrania robocze, prowiant, narzędzia, przybornik małego kuchcika, poduszki (przydały się także we Wrocławiu i Szczecinie) oraz wszelkiej maści kable
i urządzenia elektroniczne służące prowadzeniu firmy oraz wyszukiwaniu ciekawych i przydatnych informacji.
Zestaw wyjazdowo-koncertowy składał się głównie z ubrań, peleryn przeciwdeszczowych oraz torebusi z niezbędnikami koncertowymi (m.in. kanapki,pomadki, dokumenty i bilety, okulary oraz forsa (nie do końca potrzebna, bo wszystko było na żetony, a jeden żeton po 8zł. - skandal! bo woda i cola w cenie jednego żetonu była)).
Zestaw początkującego nurka obejmujący pianki, płetwy, gadżeciarski jacket Artura oraz wzbudzający powszechne uznanie automat marki leglad (także Arturowy), czapki, rękawiczki i grube skarpety oraz ciepły napój w termosie - niealkoholowy oczywiście ;). Zestaw kulturalno-rozrywkowy czyli osadnicy+żeglarze+rycerze - pełna wersja planszowa na długie, zimne i ciemne wieczory na budowie. Ostatni i najbardziej istotny był zestaw do załatwienia spraw w Urzędzie - tzw.gruba teka budowlana tym razem wzbogacona o dowody osobiste do wymiany.
Wszystko to upchane do samochodu rozpoczęło podróż na Zakrzówek w sobotę o 8.00. To się nazywa akcja nurkowa! Sprzątaliśmy na powierzchni i pod - a znaleźć można było wszystko! Od komórek po komputery i telewizory, a nawet piwa schłodzone do wypicia gotowe. Trafiliśmy (szczęście początkującego) na pierwszą stronę 'gazety' z naszym pierwszym nurkowaniem z łodzi ;) . Tu Mama trzeba nacisnąć na to podkreślone.
Od Zakrzówek - sprzątanie świata
Było to z resztą i najdłuższe nurkowanie,
bo aż 77 minut, a zmarzliśmy okrutnie. Akcja skończyła się o 13 wspólnym zdjęciem grupy ze śmieciami.
Od Zakrzówek - sprzątanie świata

Nastąpiła szybka zmiana stroju i przenieśliśmy się do Wrocławia. Pan Kazik, który wynajął nam mieszkanie (2 pokojowe dla 5 osób) okazał się oszustem. To znaczy jak sam stwierdził zapomniał powiedzieć, że to nie jest jedno mieszkanie, tylko dokwaterowanie do dwóch już wynajętych mieszkań. Ostatecznie powiedział mi, że nie ma co wybrzydzać, bo o tej porze i za tą cenę nie znajdziemy już innego lokalu, a on jest zajęty (oglądał siatkówkę) i nie tylko się
rozłączył, ale postanowił też więcej nie odbierać (w wolnej chwili zajmę się Panem). Miał rację nawet nie próbowaliśmy szukać tylko popędziliśmy oglądać nowy cudny stadion i Georga Michaela z orkiestrą symfoniczną. Ładnie było, ale trochę smętnie tzn.sentymentalnie ;) (Piotrek mówi, że jesteśmy jeszcze za młodzi na takie koncerty).
Stadion super nowoczesny, a akustyka świetna. Wrażeń z koncertu nie zdołał zepsuć nieziemski korek (policja zablokowała wszystkie drogi wjazdowe do centrum i nakazała wszystkim wyjazd na autostradę), ani
pozostali lokatorzy, z których jeden obudził nas o 2 nad ranem, a drugi o 7.

Zjedliśmy cudowne śniadanie na Ostrowie Tumskim i przenieśliśmy się do Szczecina. Na zdjęciach do nowych dowodów wyglądamy jak obcy - dosłownie. Poza tym okazało się, że tylko ja mieszkam pod nr5, a wszyscy inni zameldowani w naszym domu
pod nr 5/1, a to jest jednak zasadnicza różnica. Sprawę trzeba wyjaśnić, bo teraz już nawet w Urzędzie nie wiedzą, kto, jak, kiedy i po co zmienił adres dla domu
jednorodzinnego na nr5 mieszkania 1. Tak czy owak wnioski o wydanie nowych dowodów zostały złożone, a kartki do głosowania pobrane i przenieśliśmy się do Warszawy.
Tutaj nastąpiło piękne ukoronowanie zwariowanego weekendu - nadano nam nazwę ulicy i to w dodatku na tą, którą sami wybraliśmy! Madzia została Matką Chrzestną
ponieważ to jej nazwa była najbliższa tej, którą ostatecznie mamy - wybrała 'podróżników', twierdząc, że to do nas pasuje. Niestety okazało się, że nieopodal jest ulica Podróżna i Turystyczna, więc zdecydowaliśmy się na Wędrowców i udało się.

12 września 2011

LIMNOS

Bartek, wesoły kominiarz z okolic Kontopouli - powiedziała Pola wbijając zęby w soczystego arbuza. Od dwóch tygodni mieszkamy w namiocie na tej wyspie z liczbą mieszkańców nie przekraczającą ilości osób mieszkających w jednym z gdańskich falowców. Dwa dni i przemierzona w szerz Serbia i Macedonia pozwoliły nam dojechać do Grecji gdzie przemiły celnik sprawnie wyłowił nas z kolejki samochodów i z szerokim uśmiechem i słowami: Polska? Welcome, wskazał pusty przejazd. Potem jeszcze tylko 5 godzin promem i od przyjazdu mamy już 10 dni ślizgowych pod rząd.(jak jutro nie przestanie wiać to wszyscy - pomijając Jacka - padniemy ze zmęczenia). Spot jest całkiem fajny. Woda przejrzysta, żadnych glonów i tylko jeżowce po drugiej stronie zatoki dają się we znaki. Niestety jak dla początkujących warunki raczej trudne. Wieje ostro i w większości szkwaliście. Poza tym szybko robi się głęboko, ale to okazało się zaletą, ponieważ po (co najmniej) trzystu próbach potrafimy już robić waterstart, czyli podnosimy żagiel będąc w wodzie, ustawiamy się z wiatrem, nogi na deskę i cały czas płynąc pozwalamy żeby wiatr nas wyciągnął z wody. Łatwe nie jest, ale na falach innej metody dla mnie nie ma. Żadne tam wyciąganie za sznurek, bo mnie przewraca i ręce omdlewają, a takie wyciąganie prosto z wody to nawet efektownie wygląda ;).

W ramach próbowania greckich specjałów postanowiliśmy kupić miejscowe wino. Pani doradziła nam wino Retsina (czasem retzina)- 3 litry w bardzo korzystnej cenie. Nazwa adekwatna do smaku - posmak rycynowy wino zawdzięcza żywicy sosnowej, a tradycja wyrabiania tego rodzaju wina sięga w Grecji 2700 lat. Na szczęście w 24 osobowej grupie zmęczy się każdą ilość miejscowego przysmaku ;).

01 września 2011

DEKADA ZA NAMI

Dawno, dawno temu wyobrażałam sobie ten dzień. Od rana miały być fanfary. Pierwsze promienie paryskiego słońca miały oświetlić nasze twarze. Pyszne śniadanie w hotelu na zaciszu i my dwoje wspominający wczorajszą imprezę dla rodziny i znajomych. Miało być jak w filmach. Przyjęcie w ogrodzie oświetlonym lampionami, muzyka na żywo, wspaniałe dania (świniak opiekany nad ogniskiem) i my w strojach ślubnych (martwiłam się tylko czy się w nie zmieścimy :)). Chwilę później wylatujemy do wymarzonego Paryża – teraz można już powiedzieć, że latami odmawiałam wyjazdu do Paryża czekając na ten dzisiejszy dzień. Jeśli ktoś jeszcze tego nie wie, Paryż jest zbudowany na takim samym planie architektonicznym co Szczecin, a największe ronda są ułożone względem siebie z zachowaniem odległości do delty Odry dokładnie tak jak piramidy w Gizie względem Nilu (z zachowaną proporcją rozmiaru!). Po wspaniale spędzonym dniu mieliśmy pójść na rewię w Moulin Rouge. Tam zjedlibyśmy kolację i przy lampce szampana wspominali dawne dzieje patrząc sobie głęboko w oczy. Tak... wyobrażenia młodego człowieka są – no cóż – nie wypada napisać inaczej niż: są jakie są... Wtedy myślałam jaki to odległy czas te 10 lat, aż tu nagle życie rozpędziło się i nabrało takiego tempa, że przystanek z 10-leciem śmignie mi tylko w oknie na chwilę i popędzi we wspomnieniach do późnej starości.

Obudził mnie metaliczny głos faceta sprzedającego ryby. Spojrzałam na uśpionego męża i wygrzebałam się z namiotu. Lekko niewyspana pomyślałam tylko, że delikatny chłód minionej nocy ulotni się za chwilę i będziemy pakować sprzęt w piekącym upale. Jesteśmy na Lemnos lub Limnos jak kto woli i po 10 ślizgowych dniach bolą nas ręce. Windsurfing od połowy sierpnia to już tradycja – jak narty w lutym z tą samą ekipą. Dzień nie zapowiada się imponująco. Dwa dni temu przestało wiać, więc z barku innych zajęć zwiedzamy okolicę. Wieczorem szybki grill (jak co dzień od trzech tygodni) ze stałym menu: souvlaki, kurczak, sałatka grecka i piwo Amstel lub (pyszniejsza grecka Alfa). Na deser zwykłe oliwki lub arbuz/melon i słodki miejscowy Muscat z lodem – bo inaczej pić się go nie da. Z hucznej imprezy nici, bo jutro rano mamy prom.

A TU SIĘ POJAWI NASZ SKRÓT ZE ŚLUBU - JAK TYLKO UDA MI SIĘ GO ZAMIEŚCIĆ ;))

Kiedy się poznaliśmy mając po zaledwie 20 lat wszystko wyglądało inaczej. Ku przerażeniu rodziców (a tym bardziej znajomych!) mając 23 lata i kredyt mieszkaniowy z drakońskim oprocentowaniem (19,8 w złotówce) wstąpiliśmy na wspólną drogę ściskając w ręku jedyną wskazówkę od Hanki i Jurka – iść prosto przed siebie patrząc w tym samym kierunku. Wszystko dookoła nas się zmieniało, niepostrzeżenie zmienialiśmy się i my sami. Już teraz jesteśmy zupełnie innymi ludźmi niż tamci sprzed dekady, ale wciąż patrzymy w te samą stronę i już nie oglądamy się za siebie, nie liczymy porażek i nie żałujemy błędów – czasu cofnąć się nie da – tego nauczyło nas życie. Teraz przemy do przodu i z prędkością pocisku rakietowego realizujemy swoje marzenia jakby miało nam zabraknąć czasu. Co będzie za kolejnych 10 lat nie wiem, ale już się nie mogę doczekać ;)