PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



15 sierpnia 2009

Prysznic z Naddniestrzem w tle


Mamy za soba 1176km, 4 dni, 23h jazdy, czyli średnia prędkość aż ok 50 na godz.:) dzis wyruszyła tez pozostała czesc drużyny - jedni z Krakowa, drudzy z Bukaresztu. My juz jutro dotrzemy do Odessy i tam bedziemy czekac na pozostałych, a we wtorek wsiadamy na prom. Za soba mamy juz pierwsze naprawy w obu motorach pękła linka hamulcowa. Nasz załatwiły kręte i strome drogi ukraińskie, a Kaśka padła po 50km od bukaresztu. Dzis przyszedł tez czas na pierwsze mycie jest super - teraz raczymy sie gruzińskim winem, a obóz założyliśmy na wzgórzu z widokiem na Granice z Nadniestrzem-tym razem nie próbowaliśmy przekraczać granicy :)

13 sierpnia 2009

Wyprawa do Gruzji rozpoczęta


Wczoraj wyruszyliśmy z małym opóźnieniem ale udało nam sie dojechac bez problemu z 2 godzinną przerwą na zwiedzanie Krosna spotkanie z Ania i Grzesiem i pyszny obiad na który nas zabrali. Dzis rano na granicy korek byl maly i czuliśmy wszyscy ze cos wisi w powietrzu. I wisiało! Zrobiliśmy przegląd Grześkowi ale nie sobie. Cofnęli nas z granicy ale po godzinnej przygodzie jestesmy tu znow juz po polskiej odprawie :)

11 sierpnia 2009

BUŁGARIA

Postanowiliśmy wypróbować sprawność motorów nad morzem i prosto z Bukaresztu pojechaliśmy do Bułgarii. Z braku czasu motorki pojechały na przyczepie ;). Pierwszy zgrzyt pojawił się już na granicy kiedy usiłowano nam wcisnąć winietę oraz wlepić mandat za jej brak, ale koleżanka świetnie mówi po rumuńsku i dała Panu do zrozumienia, że wiemy gdzie nas winiety obowiązują, a gdzie nie. Co z resztą nie było do końca prawdą, bo wiedzieliśmy, że nie obowiązują w Rumunii, ale w Bułgarii tak. Kolejny zgrzyt był na stacji benzynowej, bo Pani chciała nam sprzedać winietę po nieco zawyżonej cenie. Po tych dwóch incydentach spokojnie zajechaliśmy do Balchik - czyli im dalej od granicy tym lepiej. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy eleganckie pokoje z widokiem na morze i miejscem na nasz wehikuł i poszliśmy na elegancką kolację 'do miasta'. Dania były wykwintne, a wódka zimna ;). Następnego dnia wyruszyliśmy w trasę - motory hulają bez zarzutu w każdych warunkach. Pojechaliśmy wybrzeżem, widoki piękne, pogoda fantastyczna, kąpiel w morzu zaliczona ;). Zwiedziliśmy przylądek Kaliakra - naturalny rezerwat z ruinami ogromnej twierdzy (ruiny to właściwa nazwa - dodam, że całkowicie oszpecone słupami elektrycznymi) i udało nam się zobaczyć delfiny.
Od bukareszt

Co prawda ze sporej odległości i wysokości, ale było ich kilka i widzieliśmy je całkiem wyraźnie - w każdym razie nie ma pomyłki i nie były to tylko plamy na wodzie ;). W drodze powrotnej zlało nas okrutnie - nie mieliśmy wiatrówek, bo przecież miało być gorąco - ale trudne chwile osłodziła nam przemiła Pani z obsługi stacji benzynowej i kiedy zrozumiała, że nie mamy bułgarskich pieniążków poczęstowała zmokłe kurki darmową kawą i gorącą czekoladą. Przemili Ci Bułgarzy, ale nie wszyscy. Kiedy późnym wieczorem dotarliśmy na miejsce próbowaliśmy zjeść kolację w Steak Housie, po pół godzinie oczekiwania i wybierania z menu okazało się, że nie możemy zapłacić kartą, ani inną walutą, więc zdecydowaliśmy się poszukać innego miejsca. Wściekli, przemoczeni i głodni próbowaliśmy kupić coś w sklepie i znów porażka. Pojechaliśmy dalej i po jakiś 15km zawróciliśmy, bo w knajpie została moja kurtka. Doszliśmy do wniosku, że musimy zjeść jednak tam i że w związku z tym dziewczyny wysiądą i zamówią, a Panowie pojadą po kasę do miasta. I tak się stało z tym, że przed nami zamówienie złożyła 14 osobowa grupa i czekaliśmy 2 godziny na posiłek, a chłopcy, na odcinku 3 km zostali dwa razy zatrzymani przez policję do kontroli - na szczęście bez mandatu. Następnego dnia podczas podróży do Polski pech wciąż nas prześladował. Zdecydowaliśmy się pojechać przez góry, żeby było ładnie i trafiliśmy na takie drogi, że nam urwało kabel od świateł przyczepy. Przez 1,5 godziny trwały próby naprawy, aż w końcu trafiliśmy do elektryka - magika, gdzieś na głębokiej wsi, zawiezieni tam przez bardzo sprytnego i mądrego rumuńskiego chłopca ze stacji wulkanizacyjnej. Elektryk wziął 50zł za naprawę - w tym wliczona nowa końcówka - chłopak dostał 10zł., a po negocjacjach z Bartkiem podwoił tę stawkę ;). Należało mu się, bo zdołał negocjować bez znajomości języka, a nawet sam próbował początkowo naprawić te światła. Pojechaliśmy dalej nie odpuszczając trasy przez góry i było warto - bo widoki przepiękne i ciorba w cabanie pyszna, ale po 30km wspinaczce po niewiarygodnych serpentynach przyszło nam zawracać - cud, że się Bartkowi udało tym 8m składem - bo skończyła się droga :). Po przejechaniu 12 godzin i 600km padliśmy w jakimś przydrożnym penzionie. Kolejny dzień był piękny i jechało się szybko, aż do incydentu ze stacją benzynową. Gdzieś w miejscowości, której nazwy nie pamiętam, odebrałam telefon od Teściowej i usłyszałam :'Bartek zostawił portfel i dokumenty na stacji benzynowej w Nowym Sączu'. I tak oto kolejny raz zawróciliśmy. To już chyba tradycja, że gubimy dokumenty na dwa dni przed wyjazdem do Gruzji - w zeszłym roku też tak było. Podróż do Rumunii - Bułgarii i z powrotem zajęła nam 5 dni - pokonaliśmy prawie 4.000km w tym 200km na motorach. A jutro wyjeżdżamy do Gruzji ;) Hurra, Hurra, Hurra!
Od RUMUNIA

p.s. żeby nie było, że się tak dobrze powodzi i wszystko elegancko udaje - mieliśmy dzisiaj podpisywać umowę o rozpoczęcie budowy i... ekipa wystawiła nas do wiatru. Teraz kasa na koncie jest - odsetki spłacamy, a budowy nie ma i nie wiadomo czy będzie ;( Ech takie dziwne to życie - nigdy nie wiadomo czego się spodziewać, a my to już wyjątkowego pecha mamy z tą działką...

Anna Bucholc prosi o komentarze:

BUKARESZT

Po 18 godzinach dojechaliśmy do stolicy Rumunii lżejsi o 50 euro słowackiego mandatu. Przestrzegam przed przekraczaniem prędkości, bo po wprowadzeniu euro to już nie żarty. Podróż do Bukaresztu może byłaby krótsza gdyby nie to, że jechaliśmy z dwoma motorami na przyczepie i razem stanowiliśmy pojazd długości 8m! To już prawie jak tir ;). Wracając do Bukaresztu... przede wszystkim zaskoczył nas totalny upał. Kiedy wystawiłam nogi na zewnątrz, przenosząc się brutalnie z 22 do 35 stopni, byłam nieco skołowana, ale można to zrzucić na niezwykle długą podróż. Miasto samo w sobie robi wrażenie. W zasadzie jest dość niezwykłe - pod względem zabudowy centrum miasta podobne do Londynu - neoklasycystyczne kamienice przemieszane z nowoczesnymi biurowcami, przedmieścia natomiast to taka stara Warszawa strasząca betonowymi postkomunistycznymi blokowiskami. Ale oczywiście to tylko moje chwilowe odczucie. Trudno oceniać kiedy zwiedza się w przelocie - w centrum byliśmy raz wieczorem na spacerze - z rewelacyjnym przewodnikiem - koleżanką, która wolałaby się nie ujawniać ;) - i drugi raz przejazdem w ciągu dnia, kiedy odkryliśmy wszędobylskie kable. W nocy nie zwraca się na nie uwagi, ale w dzień trudno byłoby je przeoczyć. Gęstwina kłębiących się kabli trolejbusowych, prądu, telefonu i sama nie wiem czego jeszcze, ku naszemu zdziwieniu niektóre z nich wiszą na wyciągnięcie ręki - widocznie w Rumunii nie ma wandali... W każdym razie w Bukareszcie nie można się nudzić. Spacerując po mieście można przysiąść w eleganckiej kawiarni z widokiem na pięknie iluminowane, odrestaurowane kamienice, lub zaraz za rogiem wypić piwko w klimatycznej knajpie usytuowanej na drewnianych podestach tuż nad rozkopaną od lat jezdnią i przenieść się w świat zrujnowanych, opuszczonych bloków zamieszkanych nielegalnie przez Romów.
Od bukareszt

Wróćmy jednak do zwiedzania. Można powiedzieć, że Ceausescu nie robił sobie żadnych ograniczeń w zabudowie Bukaresztu. I tak powstał Pałac Parlamentu, będący druga co do wielkości budowlą na świecie (Pentagon jest pierwszy). Budowało go 70 tys. robotników i podobno do budowy używano wyłącznie rumuńskich surowców. Pałac liczy aż 1100 komnat, pewnie dlatego wnętrza nie zostały jeszcze ukończone. Wiem, że nie powinnam tego pisać, ale pierwsze skojarzenie było takie, że z zewnątrz wygląda jak... żaba ;(. Ojej już Sąsiad mi mówił, że się na sztuce nie znam... (jego rzeźba też mi się nie podoba, ale ona nie podoba się nikomu...) 90m pod pałacem jest schron przeciwatomowy. Najważniejsze punkty miasta łączy tajna 10km linia metra, która nie do końca się przydała - kiedy musiał uciekać, nie skorzystał z metra tylko z helikoptera. W 2007 w Bukareszcie mieszkało prawie 2 miliony ludzi, czyli 1/10 mieszkańców Rumunii. W 1977 roku duża część miasta została zniszczona przez trzęsienie ziemi - 7,4 w skali Richtera. Podobno drobne trzęsienia są tam na porządku dziennym i zapobiegliwi Rumunii wyznaczyli budynki, które na pewno ulegną zniszczeniu podczas kolejnego dużego wstrząsu. Nikomu to jednak nie szkodzi i po dziś dzień w tych budynkach mieszkają ludzie, a jak ktoś lubi dreszczyk emocji może tam nawet wynająć mieszkanie. Bardzo ciekawa i zaskakująca jest stolica Rumunii - zupełnie inna niż pozostała część kraju - i co zaciekawi sknerusów - taksówki są niezwykle tanie - ok. 1,4zł za km.

Anna Bucholc prosi o komentarze: