PRZEZ INDIE DO NEPALU I Z POWROTEM

Ten blog powstał, by na zawsze uwiecznić wspomnienia z wyprawy do Indii i Nepalu. Niepostrzeżenie stał się częścią mojego życia. W korowodzie codziennych zdarzeń i spraw do załatwienia znalazłam w końcu miejsce na odnalezienie samej siebie.



24 czerwca 2009

POZNAŃ -MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL MALTAŃSKI

W czasie wakacji ciężko znaleźć czas na pisanie, obróbkę zdjęć i montaż prezentacji. Tym bardziej, że tyle się dzieje. Postanowiłam więc, chociaż opisać wydarzenia, a na zdjęcia i filmiki trzeba będzie poczekać. W niedzielę przyjechaliśmy do Poznania żeby po raz pierwszy uczestniczyć w Festiwalu Malta - wstyd, bo to już 19 edycja ;).
Zobacz inne fotki 19 Festiwal Maltański

W pierwszym dniu festiwalu spotkało nas rozczarowanie - nie zdążyliśmy kupić biletów na 'Randkę w ciemno' - spektakl, w którym widzowie stają się częścią improwizacji.
Do uczestniczenia w takim wydarzeniu potrzeba odwagi, jest to bowiem niecodzienne i niekonwencjonalne podejście do sztuki. Do każdego widza przypisany jest jeden aktor, ale niecodzienność polega na tym , że każdy widz ma zasłonięte oczy. Pozwala to na skupienie się całkowicie na swoich emocjach, na wytężeniu innych zmysłów, które w dzisiejszym kolorowym świecie telewizji i internetu mogą być nieco stłumione. Aktorom taka forma teatralna daje możliwość nawiązania bezpośredniego kontaktu z widzem. A wszystko to owiane jest tajemnicą i w zasadzie nie wiadomo czego się można spodziewać podczas spektaklu. Jak sama nazwa wskazuje 'Unknown' - to jedna wielka niewiadoma - dlatego bardzo żałuję, że nie będziemy mogli zaznać emocji związanych z tym wydarzeniem.
zobacz inne foty 19 Festiwal Maltański

We wtorek od rana wiedzieliśmy, że dzień będzie udany. W tym szarym, mokrym smutnym świecie pojawiło się słońce. I tak po kilku godzinach pracy uciekliśmy na rynek żeby wziąć udział w spektaklu: 'Dwoje biednych Rumunów rozmawiających po Polsku'. Na miejscu okazało się, że sztuka będzie wystawiana w knajpce przy piwku i herbacie, a chwilę później, że nie będzie to standardowy odbiór. Wypożyczono wszystkim takie małe radyjka ze słuchawkami i ze sztuki zrobiło nam się słuchowisko. Ciekawa forma i świetna fabuła Doroty Masłowskiej. Dramat opowiada o dwojgu ludzi z Warszawy, którzy poznają się na suto zakrapianej, narkotykowej imprezie. Na haju wyruszają w podróż po Polsce, udając biednych Rumunów. W sztuce pokazana jest przejaskrawiona sytuacja młodych polaków wypełniających życiową pustkę narktotykowym 'odjazdem'. Bełkotliwy, niepoprawny język, wulgarne słownictwo i tragiczne zakończenie, ale wszystko to przedstawione w takiej formie, że co chwilę wybuchały salwy śmiechu. Jakby nadać komedii podwójny sens.

W tym samy tonie utrzymane jest Happy Nigela Charnocka. Przedstawienie o seksie, alkoholu i stereotypach. Jednocześnie tragiczne i żywiołowe, kolorowe i smutne, o śmierci i życiu, zabawie i śmierci. Tak ekspresyjna sztuka pełna sprzeczności i fantastycznej muzyki, że chwilami nie wie się czy to sen czy jawa ;). Na mnie zrobiła ogromne wrażenie. Myślałam, że idę na lekką, frywolną komedyjkę, a zobaczyłam stereotypowy obraz Polaka - pijaka. Fantastyczna muzyka, rewelacyjna choreografia i znów, jak podczas większości przedstawień tegorocznego festiwalu, publiczność biorąca czynny udział w przedstawieniu. Happy jest wesołe i kolorowe - śmieszne, ale pod płaszczykiem humoru jest cały czas ukryte ziarenko prawdy. Taki maleńki groszek, ale księżniczka spać nie będzie mogła...
Zobacz inne fotki 19 Festiwal Maltański

Orkiestra wędrująca po rynku - "Haydn, części całości".
No i na koniec jeszcze o Francuzach na Półwiejskej. Teatr uliczny - aktorzy ubrani niemal tak jak przeciętni widzowie, wmieszani w tłum, prawdziwy performens. Le goudron n'est pas meublé" („Asfalt nie jest umeblowany"). Sześć osób - lekko obłąkanych - ingeruje w przestrzeń miejską nie zważając na toczące się życie, ruch miejski, przechodniów. Wsiadają do samochodów, wstrzymują ruch, wieszają się na słupach, dotykają przechodniów. Reakcje ludzi są nie do opisania, a wszyscy, którzy wiedzieli o co chodzi nie tylko świetnie się bawili, ale dali się wciągnąć w całą akcję i brali czynny udział w przedstawieniu. Fantastyczna sprawa i chyba nieźle się bawiliśmy, bo po zakończeniu podeszła do nas jakaś zdenerwowana dziewczyna i stwierdziła: 'przez tą waszą demonstrację ludzie mdleli w tramwajach!' - no tak jakby się głębiej zastanowić to faktycznie wyglądamy na nico obłąkanych...

po powrocie z urlopu będą jeszcze zdjęcia i może jakiś filmik ;) Wojtek dzwonił, żeby skorygować nazwę: Festiwal nazywa się 19 Festiwal Malta - ja znalazłam info, że nazwa pochodzi od jeziora maltańskiego i sobie odmieniłam, a on znalazł, że nazwa pochodzi od dzielnicy i się nie odmienia - ot i problem. Zostawiam maltański i już trudno!

21 czerwca 2009

WIANKI w KRAKOWIE – LENNY KRAVITZ

W tym roku Kraków zasłużył na pochwałę. Byliśmy na kilku ‘wiankach’ i nigdy nie było ani takiej atmosfery, ani tak wspaniałej organizacji przy tak paskudnej pogodzie. Gratulacje – w zeszłym roku spisaliśmy krakowskie imprezy na straty – w tym roku – fajerwerki przyćmiły nawet – chociaż niechętnie to piszę – nasze szczecińskie z Tall Shipa. Po raz pierwszy ktoś pokusił się o zsynchronizowanie wystrzałów z muzyką i zrobił to doskonale. Przy perfekcyjnym niemalże nagłośnieniu i kontroli nad całym procesem, muzyką zmieniająca się w trakcie pokazu i tej niezwykłej jak na Kraków przejrzystości powietrza efekt był piorunujący. Koncert Lennego Kravitza był absolutną rewelacją – rozgrzał publiczność do czerwoności – z nieba na spadochronach spadały ‘dziewice’, wyławiane zgodnie z tradycją z wody przez dzielnych młodzieńców i przysięgam – żadnego kiczu! Po raz pierwszy też widziałam ‘wianki’ na wiankach ;). W trakcie koncertu na wodzie pojawiło się około 150 ‘światełek’ malowniczo przepływających przed sceną i odpływających z prądem, tak, że w pewnym momencie Wisła rozświetliła się ‘wiankami’ i tradycji w tym jakże tradycyjnym mieście stało się zadość. Tylko Lennemu było nieco dziwnie występować przed publicznością, która jest tak daleko ‘za fosą’. Przywitał nas słowami:’Cześć. Ja jestem tu… a wy tam’. Było mu tak dziwnie, że w końcu zrobił sobie zdjęcie pamiątkowe, ale Kraków zapamięta na długo.  Balon też zrobił swoje. Wkomponowany już w codzienność miasta, wkomponował się teraz w tło Wawelu i jak księżyc w nowiu w noc Kupały świecił nad bulwarem Wiślanym. Mam wrażenie, że w tym roku impreza przyciągnęła rekordową liczbę widzów i jest to niezwykłe osiągnięcie zważywszy, że było zimno, tłoczno i cały czas padał rzęsisty deszcz. Z niecierpliwością oczekuję przyszłego roku i kolejnych ‘wianków’ w Krakowie – SZACUN!

Niestety nie mam żadnych zdjęć, w związku z tym skorzystam gotowego montażu zamieszczonego na oficjalnej stronie ZOBACZ WIANKI 2009

 

Anna Bucholc prosi o komentarze:

16 czerwca 2009

HURRA - MAM PRAWO JAZDY KAT.A ;)



16 czerwca 2009r. w Krakowie o godz.14 rozpoczął się egzamin na prawo jazdy kat.A. Po 2 minutach dla mnie zakończył się pierwszy etap czyli test. Zdany bezbłędnie, bo jak w Chałupach wiało 6 – ja z braku laku robiłam testy – opłaciło się, ale mam wrażenie, że zapamiętałam na zawsze treść wszystkich pytań. Stres sięgnął zenitu kiedy 7 osobową grupą ruszyliśmy na plac (jedna osoba odpadła na testach) i pierwszy chłopak został oblany na ‘teorii’. Z daleka wyglądało to tak, że wylosował dwie kartki, opowiadał, opowiadał i po 10min dyskusji zostałam wezwana ja, a on został oblany. Musiałam ubrać się w ochraniacze i kamizelkę (wszystko w rozmiarze xxl) i wylosowałam dwa kartoniki z napisami: 1. sygnał dźwiękowy oraz 2.światła awaryjne. Szaleństwo! Powiedziałam, że ten motocykl nie ma świateł awaryjnych i pokazałam gdzie jest klakson – okazało się, że dobrze, ale Pan zadał kolejne pytanie, co trzeciego jest jeszcze ważne w motorze, czego nie powiedział ten Pan. hmmm zagadka – zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie wiem, Pan naprowadził – chodzi o napięcie – hmmmm – dalej nic i okazało się, że chodziło o naciąg łańcucha, ale Pan zaliczył moje odpowiedzi każąc mi uprzednio sprawdzić ten naciąg i jeszcze kierunkowskazy. Mam wrażenie, że oblanie kolejnej osoby na czymś czego tak naprawdę nie powinien wymagać byłoby wielce niestosowne, bo reszta grupy już się od pierwszego oblanego dowiedziała co jest wymagane. Poza tym to jest naciąg łańcucha, a nie napięcie. Niestety ponieważ byłam pierwsza dostałam ‘zimny’ silnik – obroty prawie 2000 i musiałam hamować na ósemkach, ale bardzo ładnie się obracałam, na niby zakrętach, a Pan to lubił i chyba to mnie uratowało, bo kiedy zaczął do mnie mówić najechałam na linię i po zatrzymaniu zabrakło mi nogi – trochę za mała jestem jak na yamahę i wywróciłam się z motorem. Pan stwierdził, że mogę podejść do jeszcze jednej próby, bo to nie było w trakcie jazdy tylko w czasie zatrzymania. Kolejna próba wyszła świetnie, a potem już było tylko lepiej. Plac oblały jeszcze dwie osoby i w pięcioro dobiliśmy do ostatniej części egzaminu. I zrobiło się śmiesznie. Znowu pierwsza, wiatr i deszcz jak szlak, a Pan kazał mi cofnąć na placu. No jak można cofać takim klocem jak się nogami ledwo do ziemi dosięga! Po kilku próbach kiedy ja wysiliłam wszystkie siły, a motocykl nawet nie drgnął Pan egzaminator przeciągnął mnie po placu! Tego nie było w planach – ale za ten manewr zyskałam przychylność Panów od wydawania sprzętu i kierowcy, który jedzie z egzaminatorem. Faktycznie taka mała, przemoczona laleczka na wielkiej, przerażającej maszynie nawet w potworze wzbudzi współczucie. W końcu kiedy udało się wyjechać z placu, nerwy odpuściły i już wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Nawet ten deszcz i to, że nie słyszę dobrze egzaminatora nie wydały mi się straszne. Bez problemów wróciliśmy z trasy i mam nadzieję, że pozostałym też poszło dobrze. A tak szczerze to nie przypuszczałam, że będąc dorosłą osobą, robiąc prawo jazdy hobbystycznie i bez żadnego przymusu, będę się aż tak denerwować. Podobno na placu ręce taki mi się trzęsły, że z ławki było to widać – i na co takie nerwy – przecież od teraz nie będę już jeździć po żadnym placu!

10 czerwca 2009

HEL RAISER czyli WINDSURFING w Chałupach


Prosto z Gdańskich obchodów upadku Prl-u pojechaliśmy do Chałup z Alą, Piotrkiem, Asią i Polą. Zimno było, że aż strach, za to mieszkaliśmy w ‘prawdziwych’ apartamentach z widokiem na morze (no z naszego zatokę było widać dopiero jak się stanęło na krześle, ale zawsze). 7 dni w pełni poświęcone na naukę windsurfingu. Niestety musieliśmy się uczyć wszystkiego od nowa – w zeszłym roku na deskach treningowych (taaakich wielkich, mieczowych do nauki) wychodziły nam już pięknie podstawowe manewry, zwroty i beachstarty. W tym roku zostały już tylko starty… Piotrek pierwszego dnia pożyczył nam sprzęt, bo okazało się, że wypożyczenie desek ślizgowych to już inna półka cenowa. W sumie po wstępnych wyliczeniach wyszło tak, że za cenę wypożyczenia dwóch pełnych zestawów na tydzień mogliśmy już kupić jedną deskę. I tak też sie stało, a wiadomo jak się zacznie zakupy to już nie ma końca… Tak więc uzyskując ogromny rabat w sklepie 'hydrosfera' kupiliśmy dwa pełne zestawy i całe szczęście, że możemy pływać w piankach nurkowych, bo gdyby do tego dodać jeszcze pianki to skończyłoby się bankructwem ;). Z resztą dzięki tym piankom byliśmy rozpoznawalni jako ‘kurczaki’, bo wszystkie pianki windsurfingowe są raczej ciemne, a nasze mają wielkie żółte wstawki.

Zobacz inne fotki hel z piotrami

Zatoka Pucka to najlepsze miejsce do nauki, nie dość, że ładnie wieje – z reguły niezbyt mocno, to jest płytko tak mniej więcej do pasa powiedzmy. To bardzo ułatwia naukę, a deska ślizgowa jak już pisałam to zupełnie inna bajka. Trzęsie się toto jak trzcinka na wietrze, jak się depnie to się zanurza, a że żagle kupiliśmy sobie rozwojowe tzn.większe to dodatkowo stanowiło utrudnienie. Całe dwa dni w rezultacie męczyliśmy się więc na podstawowych manewrach. Czwartego dnia wyszło słońce. I dobrze bo już nas wszystko bolało i postanowiliśmy zwodować kajak na morzu. Rewelacja sprawdza się znakomicie – jak to mówi Bartek – wszystko zgodnie z przewidywaniami. Po południu nie wytrzymaliśmy i poszliśmy na deskę. Pogoda dopasowała się w zasadzie do naszych potrzeb, rano kiedy bywało naprawdę ładnie i nawet słonecznie, pływaliśmy na deskach. Po 16 kiedy robiło się zimno i zwykle zaczynało padać jedliśmy obiadki, a wieczorem obowiązkowo kino z projektora. Podsumowując nasze umiejętności: ja nauczyłam się skręcać, startować i pływać z wpiętym trapezem, a jak powiało 6 to Bartek zaliczył pierwsze ślizgi i wielkie katapulty – nie zdążył skręcać, a ja nie zdążyłam ślizgów, bo mu pożyczyłam żagiel, z którym zresztą mnie by zwiało. Tak więc robimy postępy dzięki cierpliwości Piotrka. Na mierzeję wracamy już za dwa tygodnie i będziemy ćwiczyć dalej – teraz to już nie przelewki ;)



Anna Bucholc prosi o komentarze:

04 czerwca 2009

Solidarność





Podczas obchodów 20 rocznicy wyborów parlamentarnych z 4 czerwca 1989r. widzieliśmy jak Lech Wałęsa obala domino komunizmu. My świętowaliśmy w Gdańsku na terenie stoczni - gdzie wszystko się zaczęło... Zobaczyć Scorpionsów i z 70 tysięcznym tłumem zaśpiewać 'Wind of change' to było nie lada wydarzenie, ale poczuć się wolnym w wolnej Polsce - bezcenne. Tak niewiele lat minęło, a już wielu z nas nie pamięta jak to drzewiej bywało. Ostatnio koleżanka opowiadała taką anegdotkę, jak to dziecko usłyszało, że za 'komuny' w sklepach można było kupić tylko ocet i musztardę i zapytało ze zdziwieniem: 'Jak to? W Realu też?'. Ech na szczęście u nas 'to se ne vrati' i pomyśleć, że Nepalczycy w zeszłym roku wybrali komunistyczny rząd. A dla tych, którzy nie pamiętają lub nie wiedzą jak było - taka mała prezentacja...

01 czerwca 2009

KOMUNIA EMI I MONI 31.05.2009


Pogoda była piękna, a dziewczyny przejęte. Przyjęcie odbyło się w zajeździe nad jeziorem Szmaragdowym. Teren w sam raz na popołudniowy spacer i cudne zdjęcia w plenerze. Teraz nie wolno się tam kąpać, ale jako nastolatka spędziłam tam niejedne wakacje...
Zobacz inne fotki z Komunia Moniki i Emilki